Kiedyś, dawno temu, w malowniczym Żywcu, grupka zapaleńców powołała do życia Grojkon, konwent, jakich było w Polsce wiele. Dzisiaj, parę lat po zakończeniu “wielkiego bum” na konwenty, odbywający się obecnie w Bielsku festiwal jest jednym z niewielu, który przeżył próbę czasu.
Spełnione (?) marzenia
Gdy organizatorzy planowali pierwszą edycję imprezy, w sferze marzeń pozostawało przekroczenie liczby tysiąca uczestników. Obecnie marzenia organizatorów sięgają jeszcze dalej i wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że w przyszłym roku zorganizują Polcon [Osobiście nie mogę się doczekać ;)) – Nadya]. Nie bez przyczyny nawiązuje do marzeń, jako że podobno to one były myślą przewodnią Grojkonu 2013. Jak więc poradzili sobie z ich realizacją ludzie, którzy już niedługo mają zrobić jeden z bardziej prestiżowych polskich konwentów?
Podobnie jak w zeszłym roku, Grojkon odbył się na terenie Akademii Techniczno – Humanistycznej w Bielsku. Większość festiwalu umiejscowiona była w budynku L, jednak organizatorzy starali się zagospodarować każdy kawałek ziemi, dzięki czemu przed budynkiem stanęła mała średniowieczna wioska i odbyła się cała masa atrakcji na terenie otwartym. [Miejscówka jest epicka – broni się jako idealne miejsce na Polcon, Grojkon i zjazd wyznawców Latającego Potwora Spaghetti – N.]
Sam główny budynek jest całkiem duży, z przestronnymi salami i aulami. Jedyne, co mnie raziło, to niemal czarne od brudu deski w toalecie męskiej. Choć to nie do końca to wina organizatorów, to jednak widok ten skutecznie zniechęcał do załatwiania najprostszych potrzeb i powodował odruchy wymiotne. [W damskim było za to znośnie – N.] W osobnym budynku sali gimnastycznej znajdował się też prysznic, dzięki czemu co marudniejsi mogli umyć więcej niż twarz, zęby i ręce.
Chaos (nie)kontrolowany
Po dotarciu na miejsce w piątek o godzinie 17, spotkało mnie małe zaskoczenie. Na akredytacji była mała kolejka. Zabawne było to, że osoby, które zdecydowały się zapłacić na miejscu nie czekały prawie w ogóle, podczas gdy osoby z przedpłaty postały nawet do trzydziestu minut w kolejce [Prawo Murphy’ego… – N.]. Nie wiem, jak organizatorzy festiwalu do tego dopuścili, ale jest to zdecydowanie zła praktyka. Wystarczyłby laptop – i już nawet nie mówię tu o wymyślnych aplikacjach, tylko zwykłej liście w Wordzie. Sprawdziłaby się o wiele lepiej niż luźno leżące kartki, w których co chwilę trzeba było szukać kolejnego nazwiska.
Po otrzymaniu standardowego i niewyróżniającego się konwentowego spamu [czyli identyfikatorów – takich samych dla każdego, nie ważne czy twórca czy zwykły uczestnik, niedziałających plastików, dość zgrabnych informatorów i kilku ulotek – N.], wyruszyłem na poszukiwanie sleep roomu. I tu mała niespodzianka, na początku panował tam istny chaos, ludzie zamykali swoje sale kluczami, w których posiadanie weszli nie wiadomo jak. W zasadzie w piątek o godzinie osiemnastej ogólnodostępne były tylko dwie sale. Do końca festiwalu się to zmieniło, jednak mimo wszystko cały system zarządzania nimi wyglądał dziwnie. Zabawnym faktem była cisza nocna w każdej sypialni, której nikt nie przestrzegał, gdy mu to nie przeszkadzało, a gdy już ktoś jemu przeszkadzał, nie omieszkał iść po ochronę. Naprawdę nie rozumiem, jak można samemu o pierwszej w nocy mieć kompletnie gdzieś ciszę nocną, by czepiać się piętnaście minut przed jej końcem, że ktoś śmie rozmawiać. Organizatorzy zdecydowanie powinni przemyśleć opcję, w której jedna [lub kilka – N.] sypialnia nie jest objęta ciszą nocną.
Dobrze, dobrze, dostatecznie
Program tegorocznego Grojkonu tyłka nie urywał, najprościej mówiąc. Ilość gości literackich można było lekko policzyć na palcach dwóch rąk [I to nawet średnio obchodzącego się z siekierą drwala… – N.], nie wspominając o tym, że Kuba Ćwiek czy Andrzej Pilipiuk zasadniczo są wszędzie. Mocno mnie zastanawia, co się stało, że festiwal, który w zeszłym roku był w stanie sprowadzić Grahama Mastertona, w tym roku kompletnie pokpił sprawę?
Jako tako wyglądał blok RPGowy i LARPowy, choć i tam nie było idealnie. Jeśli kogoś nie interesują prelekcje czy LARPy, Grojkon miał do zaoferowania parę innych form spędzenia czasu. Pierwszą z nich był absolutnie hitowy Artemis, czyli symulator mostka statku kosmicznego, zorganizowany przez ekipę Artemis SBS Polska. W tym roku udało się uruchomić trzy równocześnie działające mostki, co zapewniało zabawę naraz dla wielu osób. Jedynym minusem był fakt, że sprzęt nie działał całą dobę, ale podobno to wina leniwych informatyków z uczelni, którzy chcieli pracować tylko do godziny 20. Kawałek przed Artemisem znajdował się tradycyjny Games Room. Tradycyjnie już na Grojkonie nie powalał on swoimi rozmiarami i ofertą gier, choć zasadniczo wyglądało to i tak lepiej, niż pięć stanowisk w korytarzu z konsolami.
Jeśli kogoś jeszcze nie znudziły takie elementy konwentów jak fireshow czy pokazy walk rycerskich, to Grojkon na pewno go nie rozczarował. Jak już wspomniałem wcześniej, na terenie przed budynkiem powstała mała średniowieczna wioska, gdzie co chwilę słychać było szczęk stali i śpiewy. Miłośnicy kuglarstwa umiejscowili się na placyku obok sali gimnastycznej, w której przeprowadzali swoje warsztaty i pokazy. Poza tym, w bloku otwartym podobno działała strzelnica ASG, odbywały się walki na bezpieczną broń czy zmagania Laser Army. [i jugger! ;) – N.]
Nie samym programem człowiek żyje…
Jeśli ktoś przyjechał pograć w RPG na konwencie, mógł wziąć udział w turnieju Złote Kości lub zapomnieć o jakiejkolwiek zorganizowanej przez organizatorów formie grania. Oczywiście, trochę bardziej ogarnięci konwentowicze poradzili sobie sami i sesje spokojnie rozegrali. Jeśli chodzi o mocno promowane przez organizatorów Złote Kości, to konkurs nie do końca odpowiada mi swoją formą. Zdecydowanie wolę formę znienawidzonego Pucharu Mistrza Mistrzów. Żeby było zabawniej, najlepszym mistrzem gry Grojkonu został przez przypadek Wojtek Rzadek. Oczywiście nie mam nic do tego, ale trochę głupio, gdy w regulaminie znajduje się zapis o tym, że organizatorom nie przysługują nagrody w konkursach, a koordynator bloku RPG odbiera dość sporą paczkę nagród za wygranie Złotych Kości.
Będąc już przy nagrodach, to niestety, ale tutaj organizatorom należą się strasznie gorzkie słowa. Ja wiem, rozumiem, że konkursy są głównie dla zabawy, jednak wypadałoby, aby nagrody trzymały jakiś poziom [a nie dla nagród? To po co ja biorę udział? :D – N.]. Niestety, nie trzymały. Standardowa zawartość sklepiku z nagrodami była, delikatnie rzecz mówiąc, na poziomie imprezy dla dwudziestu znajomych. Jeśli kogoś interesowały jakieś lepsze gifty, musiał w ciemno przyjść na jedną z dwóch licytacji. I byłyby może one fajne, gdyby nagrody były w jakikolwiek sposób unikatowe. Niestety, nie były. Zasadniczo lepiej czułem się na konwentach w 2006 roku, gdy wygrywałem książki używane. Miały one przynajmniej jakąś wartość [Ah, te beznadziejne ksiązki o Honor Harrington, tom 1234, których nie dało się czytać… rozmarzyłam się ;) – N].
Podsumowanie
Podobno na Grojkon w tym roku przyjechało około 1300 osób. Patrząc na pustki na korytarzu w sobotę po godzinie dwudziestej drugiej, trochę ciężko mi w to uwierzyć. Wychodzi na to, że większość osób kupiła wejściówki jednodniowe. Pisałem wcześniej, że tematyką konwentu były marzenia, jednak na imprezie w żaden sposób nie czuło się, by jakaś specjalna tematyka była poruszana na festiwalu.
Podsumowując: Grojkon wypadł średnio. Były momenty, kiedy było tragicznie słabo, były też takie, które naprawdę warto chwalić. Nie uniknięto głupich wpadek organizacyjnych (obsuwy w salach, chaotyczne erraty czy zamykanie okien w pełnych salach bez klimatyzacji), które można by wybaczyć nowicjuszom. Jednak po teoretycznie doświadczonej ekipie, która ma w przyszłym roku zrobić Polcon, spodziewać się można było czegoś więcej. [I oczekujemy. Nie spieprzcie tego! – N.]
Ocena: 3-/6