Za nami kolejna edycja Beboka, najbardziej rodzinnego konwentu po tej stronie Polski. Jeśli nie słyszeliście o tej imprezie lub co gorsza, nie byliście na żadnej edycji, mogę powiedzieć tylko jedno – żałujcie.
Bebok tradycyjnie odbywał się w Bytomskim MDK, tuż obok dworca PKP. Na drzwiach budynku znalazł się nawet malutki plakat informujący o miejscu imprezy. Brakło chyba jednak informacji, czym w ogóle Bebok jest, ale to może tylko moje czepianie się szczegółów.
Po szybkim za akredytowaniu, odebraniu identyfikatora i spamu, przyszła część na najważniejszą część Beboka. Babeczki. Tak, dobrze czytacie. Każdy uczestnik przy wejściu otrzymuje przygotowaną przez organizatorów babeczkę. I jest ona absolutnie pyszna. Podstępnie zacząłem być miły, aby załapać się na więcej słodkości. Ciemna strona mocy wzywa.
Serce konwentu RPGowego
Każdy pomyślałby, że najważniejszą częścią Beboka powinny być sesje RPG. Nic bardziej mylnego. Oczywiście możliwe, że w zamyśle organizatorów tak właśnie ma być, jednak rzeczywistość jest brutalna. Na konwencie w ciągu dwóch dni rozegrano dziewięć sesji. Wynik ten jest bardziej niż słaby. Po prostu, ludzie do bytomskiego MDK przyjeżdżają po coś innego. Tworzy to dość smutną sytuacje, gdzie większość budynku jest niewykorzystana.
Same sesje na Beboku przeprowadzane są w turach znanych z wielu innych konwentów RPGowych. System ma swoje plusy i minusy, jak każdy inny. Niestety, na tej imprezie wykazał więcej minusów, a jego największa zaleta, pozwalająca optymalizować wykorzystanie terenu, zwyczajnie nie była potrzebna. Organizatorzy powinni pomyśleć o tym, aby zastąpić tury elastycznymi godzinami początku i końca sesji.
Prawdziwe serce potwora
Prawdziwym centrum wydarzeń Beboka był games room i scena znajdująca się obok. Pokoje gier miały dużo miejsca, a wybór gier był bardziej niż przyzwoity jak na taką imprezę. I co ważniejsze, większość gier była grywalna. W sobotę dodatkowo na sali klonował się multidej z wydawnictwa Portal, prezentujący ich gry wszystkim zainteresowanym. Gdzieś z boku odbywał się też turniej Neuroshimy Hex.
Na scenie rozłożył się NACH Team, przygotowując tradycyjnie swój mini blok atrakcji. Jeśli ktoś chciał wziąć udział w kalamburach, w których pokazywano hasła z “Cards Against Humanity” lub poimprowizować przy prezentacji stworzonej w Power Poincie, to było dla niego idealne miejsce. Jeśli jednak ktoś nie miał ochoty być aktywnym uczestnikiem tak głupich zabaw, mógł spokojnie pooglądać i pośmiać się z ludzi występujących na scenie.
Tradycyjnie też w sobotni wieczór odbyło się afterparty w jednym z bytomskich lokali. Normalnie do tego typu lokalu byłabym się wejść, ale na szczęście organizatorzy wiedzieli co robili. Na samym afterze poza rozmowami o walczących magach, odbył się także mój konkurs wiedzy RPG i prowadzony przez pewnego bytomskiego kalekę turniej w Jungle Speeda. Nie były to może najlepsze warunki do przeprowadzenia tych atrakcji, ale z mogły być zawsze gorsze. Ważne, że after nie zamienił się w zwykłe ochlejparty.
Potworna statystyka
Liczby czwartej edycji Beboka nie powalają. Rozegrano całe dziewięć sesji, odbyło się pięć konkursów, a ilość uczestników nie przekroczyła stu osób. To jest właśnie sygnał dla Beboka, że jeśli nie potraktuje poważnie reklamy i nie pomyśli o zmianie miejscówki, skazany jest na powolną śmierć w gronie wykruszających się znajomych. Gdyby tylko udało się zorganizować miejscówkę z noclegami, impreza mogłaby wejść na nowy poziom.
Pisząc o samym Beboku naprawdę ciężko mi jest znaleźć jakieś realne wady imprezy. Musiałem się wysilić, żeby do czegokolwiek się doczepić. Bo mimo problemów z frekwencją, mimo paru skromnych niedociągnięć, impreza była bardziej niż udana. Jestem przekonany, że w Beboku drzemie potworny potencjał na zrobienie najlepszej imprezy w województwie śląskim, która spokojnie może konkurować z Lajconikiem czy Zjavą.