Gwiezdnowojenny show
Dagobah 2006 to pierwszy konwent o jakim mi wiadomo, że odbył się w Gorzowie Wielkopolskim. Cieszy fakt, że to – jakby nie było – miasto wojewódzkie, doczekało się wreszcie jakiejś fantastycznej imprezy, nieco smuci, że dotyczyła ona wyłącznie Gwiezdnych Wojen.
Przyznam, że obawiałem się trochę poczynań Organizatorów (wszak to ekipa o której pierwszy raz usłyszałem właśnie przy Dagobahu) – listów do Georga Lucasa o honorowy patronat nad imprezą, zaproszenia dla fandomu z Niemiec, wreszcie zaangażowania w przygotowana lokalnych władz, mediów, a nawet teatru. Na szczęście obawy okazały się nieuzasadnione i wszystko odbyło się bez większych zgrzytów organizacyjnych.
Oczywiście – jak przy każdym konwencie robionym przez ludzi, którzy nie mieli wcześniej z tym do czynienia – już na początku pojawiły się znamiona wkradającego się w szeregi Orgów chaosu. Problemy z wejściówkami, opóźnienie rozpoczęcia imprezy. Szczęśliwie jednak wszystko to zostało sprawnie opanowane i jakiś czas potem, siedząc w wygodnym teatralnym fotelu, przy dźwiękach Marsza Imperialnego, mogłem być świadkiem rozpoczęcia… spektaklu!
Bo trzeba przyznać, że Dagobah wyłamał się z definicji z jaką zwykłem utożsamiać konwent – to już nie były frapujące punkty programu upięte w jedną zgrabną imprezę, ale cykl występów pod wspólnym szyldem konwentu. I już pierwszego dnia przekonałem się, że moje obawy mogę odrzucić w kąt, bo czeka mnie tutaj wiele zabawy, już nawet pomijając fakt, że do największych fanów Gwiezdnych Wojen nie należę.
Niemniej gorzowska impreza konwentem była i trzeba oceniać ją w kategoriach konwentu, a nie trzydniowego spektaklu. Tu także Organizatorom niewiele mam do zarzucenia – impreza odbywała się w bardzo ładnym miejscowym teatrze oraz okolicznym parku. Przyjezdni z całego kraju ulokowani zaś byli w oddalonej o dziesięć metrów szkole muzycznej, która w środku również miała swój urok.
Gorzej jeżeli chodzi o niezbędniki jakim zwykle raczy się uczestników przy wejściu – informator stanowiła tylko pojedyncza kartka, zawierająca z jednej strony harmonogram punktów programu, a z drugiej mapkę miasta oraz telefon kontaktowy do jednego z Orgów. Niewątpliwie brakowało opisu punktów programu oraz przerażała ich ilość – właściwie nie było większej alternatywy dla uczestników – mogli iść na to co było w głównej sali, lub – z rzadka – na coś przeprowadzanego w sali obok. Jak się jednak później okazało – to było istnym zbawieniem dla starwarsowej gawiedzi – gdyż wielką stratą byłoby opuszczenie czegoś z tego show.
Jako identyfikatory służył brelok w kształcie maski Lorda Vadera zawieszany na jadowicie pomarańczowej smyczy. Szkoda, że brakowało na nim miejsca na wpisanie swojego imienia, fajnie, że wreszcie po imprezie zostanie coś trwalszego na pamiątkę. Większość Organizatorów i osób z obsługi nosiła charakterystyczne pomarańczowe koszulki, jednak w związku z tym, że były to wdzianka imprezowe (można było takie zakupić za 10 PLN), szybko wymieszali się oni z uczestnikami. Na szczęście po jednym czy drugim punkcie programu można było zidentyfikować dwóch najważniejszych organizatorów, a ze znalezieniem ich potem także nie było żadnych problemów – tym bardziej, że uczestników było stu, co nie jest liczbą dużą, ale jak na imprezę skierowaną do fanów Gwiezdnych Wojen chyba całkiem niezłą.
Atrakcje jakie przygotowali Organizatorzy nie robiły większego wrażenia na papierze. Jednak wystarczyło na chwilę pojawić się na jakimś wydarzeniu aby zostać wessanym w wir dobrej zabawy. Spotkania z Legionem 501, Staszkiem Mąderkiem, parada strojów z sagi na ulicach miasta i happening na placu katedralnym dla mieszkańców, to coś, co na pewno potrafi utkwić w pamięci. Cieszy pomysł wciągania w tę zabawę przechodniów i osób nie związanych z fantastyką – w paradzie brali udział nie tylko konwentowicze, a sprzedawcy mijanych sklepów zainteresowani wychodzili na zewnątrz.
W ciągu ostatnich trzech tygodni dane mi było być na trzech konwentach – we Wrocławiu, Warszawie i Gorzowie Wielkopolskim. Myślałem, że niespełna stutrzydziestotysięczne miasto nie będzie w stanie konkurować z kolejnymi edycjami imprez zorganizowanych w większych ośrodkach miejskich. Poszedłem z przeświadczeniem, że nic dobrego z tego nie wyniknie i – na szczęście – mile się zawiodłem. To była najlepsza z imprez na jakich byłem w ostatnim czasie.
Zakończenie, także w teatralnej sali widowiskowej, pokazało, że nie tylko ja bawiłem się setnie – owacja na stojąco konwentowiczów to chyba najlepsza rekomendacja. I tylko szkoda, że w natłoku dobrej zabawy nie udało się dokończyć budowy kartonowej makiety AT-ATa w przyteatralnym parku.
Ocena, choć chciałoby się dać więcej, nie może być jednak wyższa niż 4. Z niewielkim plusem.