Piąty lipca roku pańskiego dwa tysiące dziewiątego. Właśnie zakończyła się piąta edycja warszawskiej Avangardy. Na mnie zaś spada niewdzięczny obowiązek zdania relacji z tego konwentu. Dlaczego niewdzięczny? Ponieważ mimo najszczerszych chęci byłem w stanie poznać jedynie niewielką część OGROMNEGO programu.
Niech przemówią liczby. Tegoroczna Avangarda to około siedemset godzin atrakcji! Wszystko zamknięte zostało w czterech dniach, a że doba nie jest z gumy, niezdecydowani mogli mieć naprawdę poważne problemy z wyborem czegoś dla siebie. Duży odsetek wydarzeń z rozmaitych powodów się nie odbył, a część została przeniesiona. To jednak nieuniknione, gdy ma się do czynienia z takim tłumem prelegentów. Na szczęście zawsze było na co pójść, a organizatorzy bardzo się starali, żeby wszelkie przetasowania programu były należycie widoczne (wiadomości na tablicy ogłoszeń, na drzwiach sal, niekiedy w korytarzach). Również frekwencja dopisała. Przez konwent przewinęło się ponad tysiąc dwieście osób, czyli blisko o połowę więcej niż w zeszłym roku. Najmłodszy uczestnik miał, na oko, pięć miesięcy, ale matek ze swoimi pociechami było ogółem całkiem sporo. Nie da się ukryć, o Avie było głośno, więc nic dziwnego, że nawet osoby spoza fandomu się nią zainteresowały. I to się chwali.
Co w ogóle konwent miał do zaoferowania? Najprościej powiedzieć: wszystko. Jednymi z najciekawszych wydarzeń były dwa doroczne konkursy: dziesiąta edycja Pucharu Mistrza Mistrzów, czyli nagrody dla najlepszego MG prowadzącego sesje oraz jedenasta edycja Quentina, gdzie wybrano najlepszy scenariusz do gry fabularnej. Tegoroczny PMM po raz trzeci w historii tej nagrody powędrował do Wojciecha Rzadka. Quentinem nagrodzeni zostali Paweł Walczak i Oskar Usarek, aczkolwiek tylko ten pierwszy pojawił się na rozdaniu nagród. Kolejnym wydarzeniem niespotykanym na innych konwentach była prezentacja polskiej wersji rosyjskiej gry karcianej Berserk. Ta jednak nie doszła do skutku z powodów technicznych (o takiej możliwości organizatorzy uprzedzali w informatorze). Mimo to możliwe było zobaczenie i nauka gry kartami rosyjskimi oraz rozmowa z twórcami, więc nie skończyło się źle.
Pozostańmy na chwilę we wschodnich klimatach, bo tu Avangarda stanęła na wysokości zadania. W efekcie na konwencie pojawiła się okazja do obejrzenia dwóch rosyjskich filmów fantastycznych (Aelita i Kosmiczny rejs), wysłuchania prelekcji o różnych ciekawostkach, nauki języka rosyjskiego czy też spotkania z duetem pisarskim H. L. Oldi oraz Nikołajem Pierumowem. Planowane było jeszcze pojawienie się Władimira Wasiliewa, ten jednak nie zdołał wyrobić sobie wizy na czas. Prelekcje z pisarzami były, rzecz jasna, wspomagane przez tłumaczy, ale i tak przebywali na nich jedynie ludzie znający język, do tego niewielka ich liczba. A szkoda, bo panowie poruszyli ciekawe tematy klasyfikacji fantastyki czy różnic między pozycjami rosyjsko- a anglojęzycznymi. Jako że z terminem konwentu zbiegła się polska premiera drugiego tomu książki Heros H. L. Oldiego, można było również posłuchać o książce.
Osoby bardziej zainteresowane rodzimymi pisarzami na niedobory nie mogły narzekać. Pojawili się zarówno ci znani, jak i mniej znani. Tu najważniejszym wydarzeniem była bez wątpienia kolejna premiera, tym razem Samozwańca Jacka Komudy. Autor poopowiadał trochę o swojej nowej pozycji i zdradził nieco planów na przyszłość. Z innych osób, które można było zobaczyć na spotkaniach autorskich, to m.in. Anna Brzezińska, Marcin Przybyłek, Andrzej Zimniak czy Jacek Piekara. Pisarze poprowadzili też prelekcje na luźniejsze, wybrane przez siebie tematy. Frekwencja na tychże była różna. Od zajętych ledwie kilku krzeseł, po sale wypełnione po brzegi.
Część prelekcji pogrupowana została w bloki tematyczne. Dwa największe należały do fanów Star Treka i Star Wars. Oba dostały po salce i cały czas prezentowały jakieś wydarzenia. O ile blok trekowy określiłbym raczej mianem standardowego, tak starwarsowcy wyszli z inicjatywą do młodszych, dzięki czemu można było u nich pobawić się zabawkami, pomachać mieczem świetlnym czy wziąć udział w konkursie rysunkowym. To również oni zorganizowali zbiórkę maskotek dla dzieci z porażeniem mózgowym, w której konwentowicze chętnie wzięli udział. Zebrano osiem wypełnionych po brzegi toreb.
Fanom klimatów dalekowschodnich oddano do dyspozycji gospodę japońską, czyli salkę, w której w sobotę można było rozszerzyć swoją wiedzę o Kraju Kwitnącej Wiśni. O mandze i anime nie było nic, ale pojawiły się sztuki walki, tematy kulinarne, mity i tym podobne. Nie wiem, niestety, jakim wzięciem cieszyły się gry hazardowe, ale z nimi również dało się zapoznać.
Ostatni z większych bloków dotyczył gier MMO. Umiejscowiony nie najszczęśliwiej, bo w ogólnej sali komputerowej, więc gracze i prelegenci nawzajem sobie przeszkadzali. Sama sala komputerowa, podobnie jak w zeszłym roku, została nieźle wyposażona i właściwie non stop odbywały się tam turnieje, m.in. w takie nowinki, jak Wanted czy Blood Bowl. Brakowało mi nieco sali konsolowej z poprzedniej edycji, gdzie można było pointegrować się z ludźmi bliżej. Zwolennicy gier analogowych, rzecz jasna, nie zostali pominięci. Odbyło się kilka turniejów gier bitewnych, pokazów i turniejów karciankowych, a fani planszówek (bądź po prostu chętni by pograć) mogli dwadzieścia cztery godziny na dobę pożyczać pozycje z naprawdę bogatej palety tytułów. Turnieje też, oczywiście, miały miejsce.
RPG-owcy, jak zwykle, mogli posiedzieć i poopowiadać historie ze swoimi Mistrzami Gry, bądź poszaleć nieco bardziej aktywnie w jednym z wielu LARP-ów. Militarystów przyciągały karabiny i spluwy airsoftowe na specjalnie przygotowanej strzelnicy, a wojowie cięli się nawzajem atrapami mieczy. Pokojowo nastawionym zostawała nauka tańców celtyckich lub udział w jednym z mnóstwa konkursów wiedzowych.
Paleta programowa była, jak widać, bardzo bogata. Technicznie konwent wypadł dobrze, choć nie rewelacyjnie. Organizatorów cały czas nękały problemy z zasilaniem, wynikające ze słabego okablowania szkoły, w której impreza miała miejsce. Bardzo brakowało jakiegokolwiek nagłośnienia w dużej auli, gdyż na niektórych prelekcjach głos prowadzących słyszała ledwie połowa sali, a rozumiały tylko dwa pierwsze rzędy. Pochwalić za to muszę rozkład sal. Przemieszczanie się między prelekcjami było w tym roku znacznie wygodniejsze, choć zarazem zrobiło się jakby nieco ciaśniej. Na szczęście w żadnym momencie nie dało się odczuć, że na konwencie bawi taka masa osób. Nawet akredytacja odbywała się bez większej kolejki.
Konwent odbywał się w tym samym miejscu, co poprzednio, czyli w Zespole Szkół nr 37. Lokacja to znakomita, jeśli chodzi o dojazd, aczkolwiek wspomniałem już, że stary budynek nie jest w stanie należycie sprostać wymogom podobnej imprezy. Na miejscu znajdował się bufet, a organizatorzy ponownie nawiązali współpracę z Paradox Cafe. Mając w pamięci zeszłoroczne problemy z noclegami, tym razem uczestnicy dostali nie tylko możliwość spania w szkole, ale również we współpracującym z konwentem hotelu i w akademikach. Wszystkie te miejsca zostały wyraźnie zaznaczone na mapce w informatorze, co znów jest krokiem w bardzo dobrym kierunku. W tym niezbędniku każdego konwentowicza znalazły się również rozkłady jazdy najważniejszych autobusów, dzięki czemu nie trzeba było nerwowo biegać i sprawdzać po przystankach. Od strony organizacyjnej naprawdę trudno coś złego powiedzieć.
Krótko: kto nie był, ma czego żałować. Tegoroczna Avangarda mimo sporej ilości braków (dziury w programie, braki w wyposażeniu sal, zasilanie) była konwentem udanym. Dopisała pogoda, nie zawiedli uczestnicy, poprawiono niedociągnięcia poprzedniej edycji. Mimo to czegoś zabrakło i jak na razie nie tylko nie wiadomo, jak będzie wyglądać przyszłoroczny konwent, ale czy w ogóle się odbędzie. Organizatorzy otwarcie przyznali się do problemów, stawiających Avangardę 2010 pod znakiem zapytania, pozostają jednak dobrej myśli. Trzymajmy więc za nich kciuki, bo odwalają kawał dobrej roboty. Ja, w każdym razie, na kolejną Avę idę bez wahania, a tej przybijam piątkę.
Ocena imprezy: 5