Jedenasta edycja Dni Fantastyki była drugą, którą odwiedziłem. Po dość nie do końca udanej edycji dziewiątej (przynajmniej w moim mniemaniu), dałem namówić się na kolejny wyjazd do Wrocławia na najbardziej casualową imprezę w kraju.
Z konwentami, na których raz się sparzyłem, zawsze mam problem. Z jednej strony chcę dać drugą szansę, bo przecież każdy na nią zasługuje. Z drugiej strony trudno mnie przekonać do zmiany poglądów. Jak poradziły sobie tegoroczne Dni Fantastyki?
Zamek
To, co mi się nie podoba od zawsze w DF, to ich lokalizacja. Nie mam nic przeciwko malowniczemu zamkowi, ale gdy na imprezę przyjeżdża ponad dwa tysiące osób, robi się w nim po prostu ciasno. Organizatorzy co roku stają na głowie, żeby pomieścić wszystkie zaplanowane atrakcje i udaje im się to raz lepiej, raz gorzej.
Przy tej edycji na tarasach stanęły namioty, a wszystkie stoiska rozstawiono w parku obok. Plus był taki, że większość z atrakcji pod gołym niebem była zabezpieczona przed deszczem lepiej, niż to miało miejsce w 2013, kiedy pomagałem znosić wystawcom towar do piwnicy.
Mimo całkiem sporej ilości miejsca, przed zamkiem ustawiono zaledwie parę kas akredytacyjnych. W sobotę można było podziwiać piękną kolejkę, którą wszyscy tak bardzo “lubią”. Dobrze, że bilety kupowało się tylko na atrakcje wewnątrz zamku, bo kolejki mogłyby dorównać tym pyrkonowym.
Jedynym plusem wynikającym z lokalizacji była strefa gastronomiczna, będąca po prostu mini zlotem food trucków. I pomyśleć, że kiedyś jarał mnie jeden Burger Tata na Imladrisie. Chociaż nie stanowi to o jakości konwentu, to zdecydowanie organizatorzy innych imprez powinni brać przykład z DFów.
O ile rozumiem, że organizatorowi trudno rozstać się z leśnickim zamkiem (to w końcu ich siedziba), jednak jeśli Dni Fantastyki mają się rozwijać, lokalizacja musi zostać zmieniona. Ewentualnie ktoś powinien poważnie pomyśleć o limitach wejściówek albo innych sposobach na ograniczenie tłoku.
Program
Tegoroczne Dni Fantastyki programem fantastycznym nie zachwycały. Nie był on zły, ale zdecydowanie skierowano go do fanów komiksu i horroru. Dla mnie, jako fantasty, niestety było już gorzej.
Na taki stan rzeczy niewątpliwie wpływ miał odbywający się w tym samym czasie Międzynarodowy Festiwal Fantastyki w Nidzicy, który jak co roku ściągnął śmietankę polskich pisarzy fantastyki. Na szczęście wszystko wskazuje na to, że w przyszłym roku obie imprezy ominą się szerokim łukiem.
Sporym zawodem była dla mnie też strefa open, na której cały czas coś powinno się dziać. Niestety, było inaczej. W piątek i niedzielę strefa w zasadzie nie istniała. W sobotę też nie powalała na kolana.
Dodatkową skazą na tej części programu był koncert nieznanego nikomu (może z wyjątkiem organizatorów) zespołu metalowego Skaza. Po wcześniejszych występach Basi Karlik i Uli Kapały, które idealnie wpasowały się w klimat imprezy, dostałem małego mindfucka.
Kolejnym problemem był cosplay, któremu zorganizowano prowadzącego na zastępstwo awaryjnie tuż przed eventem. W ciągu paru wejść na scenę zdążył on obrazić widownię, uczestników konkursu i organizatorów. Niestety, to przykład na to, że na takie ewentualności trzeba być przygotowanym, a czyjaś chęć prowadzanie atrakcji to za mało. Prowadzący galę, która odbywała się po cosplayu, był lepszy, chociaż nie trafiał do mnie jego żenujący dowcip.
Rozrywkowo
Na terenie Dni Fantastyki nie zabrakło także miejsca dla fanów planszówek. Games Room tradycyjnie nie zawiódł, zajmując prawie całą piwnicę. Różnorodność tytułów na tej imprezie powinna zadowolić nawet największych koneserów, mówiących ze znudzeniem przy co drugim pudełku “grałem już”.
Dodatkowo, na dworze w namiocie pojawił się także Games Room dla najmłodszych, co jest zdecydowanie dobrą inicjatywą, patrząc na uczestnika docelowego imprezy. Gry w nim były naprawdę nieźle dobrane do wieku odwiedzających go małych ludzi.
Tradycyjnie w piwnicy znalazła się też konsolówka, która może nie powalała swoimi rozmiarami, ale ciężko zarzucić, żeby źle działała. Wielkim minusem za to jest totalny brak strefy retro, która pojawiała się w poprzednich latach. Szkoda, że organizatorom w tym roku nie udało się jej zorganizować.
Jeśli komuś znudziły się powyższe atrakcje, pozostało mu snucie się między stoiskami wystawców i na przykład podziwianie pracy drukarek 3D. Niewiele, jak na imprezę na ponad dwa tysiące osób, ale należy pamiętać, że Dni Fantastyki nastawiają się raczej na „niedzielnego konwentowicza”, czyli takiego, który nie uczestniczy zbyt często w tego rodzaju wydarzeniach i nie jeździ na nie po całej Polsce.
Podsumowując
Tegoroczne Dni Fantastyki na pewno były lepsze niż te, które odwiedziłem w 2013 roku. Nie były też imprezą złą, tylko po prostu nie była ona dla mnie. To bardzo solidnie przygotowany konwent, mający spójną wizję siebie. I co ważne, organizatorzy realizują ją bardzo dobrze.
To, że nie bawiłem się najlepiej, nie wynika w żaden sposób ze złej organizacji festiwalu. Po prostu Dni Fantastyki pokazały dobitnie, że nie są dla osób, które zjechały dziesiątki konwentów. Choć parę rzeczy zazgrzytało, to można mieć pewność, że w przyszłym roku organizatorzy zrobią wszystko, by tych wpadek uniknąć.
Gdybym organizował kolejną edycję Dni Fantastyki, na pewno jeszcze większy nacisk postawiłbym na strefę open, która może być naprawdę silnym elementem imprezy. Unikałbym też wszelkich metalowych koncertów.
Nie wiem, czy pojadę na kolejną edycję DF, jeśli jednak tak się stanie, na pewno będę oczekiwał mniej niż w tym roku. Chociaż to jedna z większych imprez tego typu w kraju, to zdecydowanie różni się od pozostałych. Jeśli zaczynasz swoją przygodę z konwentami, Wrocławskie Dni Fantastyki będą do tego świetnym miejscem.