Pisząc felieton “Fandom pełen roszczeń”, celowo przekoloryzowałem i przedstawiłem temat dość jednostronnie. Prawdą jest, że opisałem jednostkowe zachowania. O każdym problemie należy jednak rozmawiać. Nie możemy udawać, że one nie istnieją.
Sytuacji problematycznych jest jednak o wiele więcej, ale nie wszystkie dotyczą postawy roszczeniowej. Dlatego, zgodnie z internetowymi trendami, nazwijmy zachowania, o których tu będę mówił, januszowaniem. Chodzi o cały zbiór wizerunkowych wtop, cwaniakowania i korzystania z obciachowych zagrywek.
Organizatorzy konwentów mają niejedno za uszami, choćby tnąc przesadnie koszty imprezy. Sztandarowym przykładem sknerstwa jest zapraszanie gości bez zwrotów za dojazd i nocleg. Rozmawiając z niektórymi pisarzami, niejednokrotnie słyszę, że nie jadą na konwent, bo organizatorzy ostatecznie nie ogarnęli prostego tematu zapewnienia transportu i łóżka do spania. Mimo całej korespondencji, autor nie ma jasności co do warunków przyjazdu i pobytu na miejscu.
Ponadto, ja mogę próbować np. prywatnie zaprosić – przykładowo – Jacka Komudę do uczestnictwa w imprezie ze względu na naszą znajomość. Wiem, że jak mu zaoferuję nocowanie na kanapie w domu i powiem wprost, że nie stać mnie na opłacenie dojazdu, to mimo to może się pojawić. Gdy sprawę tego typu po znajomości próbuje załatwić osoba pisarzowi obca, coś tu jest jednak zdecydowanie nie tak.
Zresztą, sprawa dotyczy nie tylko zapraszanych gości, ale także różnego rodzaju grup, które zapewniają atrakcje dla konwentu. Namawianie ich do przyjazdu czysto po koleżeńsku, przypomina mi niepłacenie za koncerty kolegów. Nie widzę powodu, dla którego miałbym nie wynagrodzić komuś jego pracy.
Trzeba tu umieć rozdzielić, kiedy można odwołać się do zasady “od fanów dla fanów”, a kiedy trzeba zapewnić pokrycie poniesionych nakładów finansowych. A już w szczególności nie na miejscu jest odwoływanie się do zasady od fanów dla fanów przy osobach i inicjatywach spoza fandomu.
Przykłady januszowania w fandomie znajdziemy także wśród prelegentów. Przygotowanie punktu programu na kolanie czy zapominanie o godzinach swoich atrakcji to dla niektórych smutna norma. Jednocześnie jako organizator zazwyczaj słyszę magiczną formułkę – mogę prowadzić tylko w sobotę.
Wszystko byłoby ok, gdyby taka osoba chciała się pojawić tylko w ten dzień konwentu. Rzeczywistość bywa jednak inna. W większości wypadków prelegent zwyczajnie nie chce prowadzić atrakcji w teoretycznie mniej atrakcyjne dni imprezy.
Niezrozumiałe jest dla mnie co takiego złego jest w prowadzeniu punktu programu parę godzin po przyjeździe lub chwilę przed wyjazdem. Zgłaszając atrakcje, biorę pod uwagę to, że moje prelekcje mogą zostać umieszczone w tym czasie i nie widzę żadnego problemu, żeby zaprezentować wcześniej przygotowany materiał po sześciu godzinach podróży. Jeśli ludzie nie dotrą na punkt programu z powodu kolejki, to nie jest to wina prelegenta.
Wszyscy chcieliby być w prime time, nie każdemu jest to jednak dane. Nie ma sensu wydziwiać z tego powodu. Skoro jesteśmy przekonani o wyjątkowości swojego punktu, ludzie przyjdą na niego nawet w niedzielę o 14.
Januszów w fandomie nie brakuje. Chociaż sytuacje opisane powyżej są jednostkowe, zapadają mocno w pamięć. Mentalność niektórych osób po prostu mnie załamuje. Znacie więcej przykładów takich zachowań? Mówcie o nich! Może dzięki temu doprowadzimy do tego, że coraz rzadziej będą się one ludziom zdarzać.