Ostatnie wpisy byłych organizatorów Europe Comic Conu przypomniały mi prelekcję Sejiego z Imladrisu o koszcie bycia fanem. Bycie zaangażowanym w naszą społeczność to ciężki kawałek chleba. Robimy masę rzeczy za frajer i nie oczekujemy za to żadnej zapłaty. Oczywiście, fajnie by było usłyszeć czasami dobre słowo lub pochwałę dla swojej pracy, chociaż w moim wypadku to nie powód, dla którego to robię.
Chociaż robimy wszystko w imię zasady “od fanów dla fanów”, ponosimy realne koszty tej zabawy. Nie są one wcale małe, gdy przyjrzymy się im dokładniej.
Weźmy na przykład finanse. Samo kupowanie dóbr kultury szarpie nas mocno po kieszeniach. Gdy komuś wpadnie do głowy pomysł, żeby zaangażować się bardziej, pojawiają się kolejne sumy.
Z własnego doświadczenia wiem, że zrobienie małego konwentu to wydatek rzędu około 5 tysięcy złotych. Przy takim nakładzie finansowym nie będzie nas stać na zaproszenie gości. Większość tej kwoty pochłonie wynajem budynku i druk plakatów, informatorów itp.
Oczywiście, środki te można zdobyć z dotacji, ale w pewnym momencie trzeba podjąć decyzję, czy impreza będzie się mogła odbyć bez grantów. Taki konwent i tak będzie przeznaczony na 200 osób, które w większości będą po prostu znajomymi organizatorów.
Uświetnienie imprezy gościem z Polski to wydatek rzędu około 300-400 zł (licząc, że musimy pokryć koszt dojazdów i hotel na jedną noc). Rzecz jasna, nie każdy pisarz zgodzi się przyjechać najtańszą opcją transportową. Zrobienie większej imprezy to zwykle wydatek powyżej kilkudziesięciu tysięcy złotych.
Prowadzenie serwisu czy nawet bloga też nie jest darmowe. Chociaż masa narzędzi jest bezpłatna, to chęć posiadania własnej domeny czy serwera kosztuje. Chcesz lepszą szatę graficzną? Jeśli żaden znajomy nie zgodzi się zrobić ci jej za darmo, to pozostaje zajrzeć w kieszeń.
Gdy już ogarniemy tematy finansowe, przyjdzie człowiek spoza środowiska fanowskiego i powie, że tworzysz chałę. Żeby nie było, nie mam nic przeciwko krytyce. Konstruktywne wytykanie , co można by poprawić, jest bardzo cenne dla każdego, kto chce się doskonalić.
Tyle że, niestety, coraz częściej praca fanowska jest równana z pracą zawodową. “Od fanów dla fanów” zmienia się w “płacę, więc wymagam”. Niektórzy nie wiedzą, kiedy wrzucić na luz, zapominają o porównaniu poniesionych kosztów do efektu końcowego.
Powyższe to jednak nic w porównaniu z czasem, który przeznaczamy na swoją fanowską działalność. Prowadzenie serwisu o konwentach jest cholernie pracochłonne. Trzeba praktycznie codziennie poświęcić pół godziny, aby sprawdzić, co w trawie piszczy. Przygotowanie zina wcale nie jest szybsze. Przecież teksty trzeba poprawić, złożyć wszystko w jedną całość i dopilnować wielu mniej lub bardziej ważnych rzeczy.
Organizowanie konwentu to przynajmniej pół roku wyrwane z życia. W tym okresie, zależnie od przyjętych obowiązków, człowiek może nawet być zmuszony brać wolne, by załatwiać sprawy konwentowe. W trakcie przerw w pracy oddzwania do wszystkich osób, które próbowały go złapać.
Dochodzi do tego, że partnerzy grożą organizatorom rozwodem, jeśli druga połówka jeszcze raz podejmie się organizacji konwentu. Można oczywiście rozciągnąć w czasie obowiązki, ale niektóre rzeczy muszą być zrobione w konkretnym momencie. Najlepiej gdyby organizator po prostu był studentem, który ma zdecydowanie więcej czasu.
Chociaż bycie fanem nie jest tanie, osobiście nie wyobrażam sobie życia bez realizowania swojej fanaberii. Mimo że wielu z nas marzy, aby hobby stało się pracą, wolę podchodzić do tworzonych przez siebie treści bez spiny. A plusów z bycia fanem jest na tyle dużo, że rekompensują wszystkie koszty.