W fandomie pewne gównoburze wracają niczym bumerang. Co roku ktoś narzeka na Zajdla, duże festiwale obrywają za ceny wejściówek, Polcon nie przebiegał tak, jak oczekiwano. Wisienką na torcie jest szitstorm, który może nie wybucha co roku, ale raz na jakiś czas powraca w różnych formach.
Mam na myśli tradycyjną wojnę o nazwy. Raz na jakiś czas “znawca” prawa autorskiego znajdzie imprezę, która narusza jego dobro osobiste (czyli wymyśloną lata temu markę). Oczywiście, zrobi przy tym wielką gównoburzę, bo nikt u nas nie potrafi załatwiać tego rodzaju kwestii w sposób cywilizowany.
O ile czasami te osoby mają rację, to zwykle nadmuchują sprawę do granic możliwości w bliżej niezidentyfikowanym dla szarego człowieka celu. Najlepszym przykładem jest chyba Warszawska Noc Postapokalipsy, która nie odbywa się od ładnych kilku lat. Mimo to jej organizatorzy mieli żal do organizatorów Katowickiej Nocy Postapokalipsy i hejtem wymusili na nich zmianę nazwy na Katowickie Spotkania z Postapokalipsą.
Podobna sytuacja miała miejsce, gdy stowarzyszenie Thorn zapragnęło zorganizować Toruńskie Dni Fantastyki. Organizatorzy ostatniego konwentu o tej nazwie nie pozwolili jednak na wykorzystanie miana, chociaż sami od lat nie kiwnęli palcem. Efektem było WTF (Weekend z Toruńską Fantastyką).
Jeszcze rozumiem, gdybyśmy mieli do czynienia ze znakami handlowymi, a osoby organizujące te imprezy cokolwiek zarabiały. RetroGralnia, którą wspieram całym sercem i duszą, musiała bardzo wiele razy wysyłać informację o tym, że nazwa RetroGralnia jest zarejestrowanym znakiem handlowym i nie można tak po prostu nazwać sobie strefy retro RetroGralnią.
Przypadek z ostatnich dni jest po prostu szczytem absurdu. Niszowy kwartalnik o fantastyce wniósł na Facebooku zażalenie do organizatorów Pyrkonu o to, że jedna z jego stref wystaw przybrała nazwę podobną do czasopisma. Podobieństwo nie uderza na pierwszy rzut oka, a dla mnie jest na tyle dalekie, że nie robiłbym z tego problemu.
Zarzut zabrzmiał równie kuriozalnie, jak sprawa Bethesdy przeciwko twórcom gry Scrolls, która miałaby się kojarzyć klientom z grą The Elder Scrolls. Być może w amerykańskim prawie takie kwiatki mają prawo istnienia. Mam jednak przeświadczenie, że żyjemy w trochę bardziej normalnym kraju. Oczywiście, jeśli przymknąć oko na fakt, że nikt nie potrafi takich spraw załatwić w kulturalny sposób. Post kwartalnika był napisany w bardzo agresywnym tonie, sugerującym, że organizatorzy Pyrkonu popełnili plagiat. To doprowadziło do dyskusji na bardzo niskim poziomie.
O ile mogę zrozumieć pewne obawy co do naruszenia własności intelektualnej, nie podoba mi się publiczne pranie brudów i nawiązywanie do dawno wyjaśnionych sytuacji. Nie chodzi tu o obronę Pyrkonu, bo przy każdej wspomnianej sytuacji sprawa wyglądała podobnie (poza przypadkami RetroGralnii, o których pewnie nawet nie słyszeliście). Zamiast posłużyć się kanałami komunikacji z organizatorami, rozpoczynamy flamewar w social media. Czy naprawdę tylko ja mam z tym problem?
Na koniec, wyobraźcie sobie, że Informator Konwentowy zarejestruje swoją nazwę jako znak towarowy na wszelkie czasopisma i wydawnictwa papierowe. W tym momencie mógłbym od każdego konwentu, który nie rozróżnia wielkich liter w nazwie, domagać się zadośćuczynienia. Mógłbym wywołać masę flejmów. Nie robię tego jednak. W żaden sposób nie jest to fandomowi potrzebne. Jak zwykle ktoś zapomniał, że wszyscy gramy do jednej bramki.