Nie mogę powiedzieć, iż jeżdżę wyłącznie na małe konwenty. Jednak to właśnie te mniejsze cenię sobie szczególnie. Przede wszystkim za domową atmosferę, więc jeśli tylko mam okazję, chętnie się wybieram. I w ten oto sposób, w przedostatni weekend czerwca, znalazłam się na kaliskim Arkhamerze.
Jechać czy nie jechać?
Kalisz wydaje mi się być stosunkowo dobrze skomunikowany. Może nie jakoś szałowo, jeśli startuje się z “głębokiego Podlasia” (dwa oddzielne środki transportu minimum), ale za to z Warszawy, Wrocławia czy Poznania to już całkiem całkiem. A na miejscu też nie jest specjalnie skomplikowany w obsłudze.
Trasa wiodąca z dworca PKP (czy PKS, który jest po sąsiedzku) do budynku szkoły konwentowej jest banalna. Nawet dla kogoś kto odróżnia – jak ja – lewo i to drugie lewo. Po drodze centrum handlowe (gdzie można też zjeść fast fooda), natomiast na prostej zaraz przed zakrętem widać bastion spożywki – Kaufland (w którym można kupić np. składniki na fast fooda do samodzielnego montażu). Wiadomo, kiedy ogarnie się już potencjalne miejsca zaprowiantowania, można przekraczać spokojnie próg szkoły konwentowej.
Akredytacja i nocleg
W punkcie akredytacyjnym bez dłuższych oczekiwań otrzymałam zestaw startowy i instrukcje noclegowe. Tu muszę się przyznać, że pierwszy raz nocowałam w szkole konwentowej, co łączyło się z pewnymi obawami odnośnie: składowania moich starych kości, nocnych wycieczek oraz świecenia po oczach w wykonaniu potencjalnych współlokatorów.
Obawy okazały się – na szczęście! – bezpodstawne. W sleepach było podejrzanie wręcz cicho i spokojnie. Jeśli nie liczyć jednej wrzawy na widok pająka. A także jednego łoskotu powstałego na skutek nieumiejętnego ominięcia krzesła. Jeżeli były inne podobne instancje, niewykluczone, że je zwyczajnie przespałam.
Ogólnie, budynek szkoły jest bardzo duży, ale za to dobrze oznakowany. Ma również przestronny łącznik, a na kolejnych piętrach znajdowały się sale prelekcyjne oraz do sesji RPG. Z innych udogodnień, w szkole znajdują się prysznice – osoby, które podobnie jak ja nie przepadają za jogą nad zlewem w celu dokonania ablucji, będą co najmniej zadowolone z tego faktu.
Przy temacie akredytacji chciałam też pochwalić zestaw startowy za oprawę graficzną. Program i informator były kapitalnie wydane i klimatycznie wykończone. Owszem, zdarzały się jakieś niejasności i oczywiste pomyłki drukarskie. Brak połączenia “okienek” tabelki oraz półgodzinne punky Arkhamer Talks (z oddzielną rubryką godzinową) wprowadzały nieco logistycznego zamieszania. Acz po jakimś czasie szło się przyzwyczaić.
Co piszczy w programie…
Tabelka programowa przewidziana była na osiem bloków: popkultura i fantastyka, baśnie i legendy (motyw przewodni imprezy), konkursowy, larpowy, warsztatów – mangaka, popkulturę azjatycką, inne, a także eksperymentalny Arkhamer Talks. Wzorowany na TED Talks, stanowił blok trzydziestominutowych lub godzinnych pogadanek na różne tematy. Od kultury konwentowej, poprzez porady dla aspirujących pisarzy czy porównywanie konwentów.
Talksy, szczególnie te krótsze, pełne były celnych wskazówek i pozytywnej energii. Oczywiście chciałoby się niektóre tematy pociągnąć jeszcze “chwilę” dłużej, gdyż pewien niedosyt jednak pozostawał. Niestety, formuła nie zawsze na to pozwalała, ale też nic nie stało na drodze powrócenia do wątku nieco później, choćby przy okazji imprezy w knajpie konwentowej.
W każdym razie, stylizacja na TED Talks jest świetnym pomysłem, choć nie ma co ukrywać, wymaga od prowadzącego ogromnej dyscypliny (możliwie najmniejszej skłonności do dygresji), charyzmy, a także naprawdę dobrze zarysowanego tematu. To z kolei przekłada się na wyczucie i umiejętność dobrania odpowiednich prelegentów. Inaczej będzie klapa.
Nie przepadam co do zasady za panelami, gdyż mało kiedy udaje się je dobrze zbalansować. Krótko pisząc, raczej nie spodziewam się po nich zbyt wiele. Na Arkhamerze odwiedziłam zaledwie jeden, trudno więc orzec, na ile miarodajne było to doświadczenie, lecz uśmiałam się na nim do łez. Krzysztof Piskorski, Paweł Majka i Simon Zack to gotowy przepis na dobrą zabawę. Jeśli kiedyś zobaczycie to zestawienie w programie, pędźcie zajmować miejsca w pierwszym rzędzie.
Na Arkhamerze sale, owszem, nie pękały w szwach, nie było więc problemu z wejściem na żaden punkt. Zdarzało się, że na prelekcji pojawiały się dwie osoby, ale to również miało swój urok. Szczerze pisząc, takie sytuacje lubię najbardziej, bo otwierają zupełnie inny poziom komunikacji z prowadzącym. Zazwyczaj mają też naprawdę świetną atmosferę. Dlatego właśnie cenię małe imprezy – zwiększają szansę na takie okazje.
… a co poza nim?
Bloki nie skrywały jednak wszystkich atrakcji. W budynku działały także czytelnia RPG (z potężnym wyborem podręczników) oraz RetroGralnie. Niestety, z powodu deszczowej pogody w sobotę, nie odbyły się niektóre atrakcje przewidziane na zewnątrz budynku; jak bitwa na balony wodne czy mecz Juggera. Przez pewien czas pod wielkim znakiem zapytania stał również grill, ale ostatecznie udało się go ustawić pod parasolem.
Salę gimnastyczną zajmował głównie games room oraz stoiska wystawców. W obydwu przypadkach, wybór gier czy gadżetów był naprawdę różnorodny. Nie brakowało miejsc przy stolikach, ani pomocy przy rozszyfrowywaniu zasad wybranych gier. Natomiast w pomieszczeniu po sąsiedzku można było malować figurki lub grać przy rozstawionych obok makietach. A nieco dalej, próbować walczyć z grawitacją oraz własnymi stawami – na macie do Twistera.
Jednym z piątkowych punktów były 15. urodziny Informatora Konwentowego, o których chciałam przemycić kilka słów. Odbywały się w konwentowej knajpie Amnezja. Wybór lokalu dyktowała przede wszystkim odległość od szkoły. Nie był sam w sobie wyborem najgorszym, ale w związku z tym, że znajdowały się w nim liczne stoły bilardowe oraz kręgielnia, nie jest trudno sobie wyobrazić, iż warunki do prowadzenia rozmów nie były najlepsze. Nie oznacza to jednak sromotnej klęski na tym polu. Stoliki migrowały po lokalu w różnych konfiguracjach, aż do ustawienia ich w jeden ciąg, przy którym znalazł się także urodzinowy tort.
Podsumowanie
W pierwszej kolejności chciałabym pochwalić całe ciało organizatorsko-gżdacze. Wszyscy byli bardzo sympatyczni i pomocni. A także troskliwi – zaproponowano mi tosty na śniadanie, które odbywało się w games roomie, gdy zamiast siedzieć właśnie tam, koczowałam przed salą w oczekiwaniu na pierwszy punkt programu.
Jeśli chodzi o minusy imprezy, wrzucam do nich niemożliwe do uniknięcia problemy techniczne (zawsze jest jakiś problem z podłączeniem rzutnika, zawsze) czy nieobecność niektórych prelegentów (odpowiednie erraty pojawiały się na drzwiach). Poza tym, nie przychodzi mi do głowy żadne większe utrudnienie, które by mnie zniechęciło do tej imprezy.
Na jakość prelekcji raczej nie można było narzekać, choć czasem mijały się z moimi oczekiwaniami. Zdarzało się zbyt mocne zbaczanie z tematu czy nieco chaotyczne prowadzenie. Jednak żadna w gruncie rzeczy nie wyprowadziła mnie za drzwi, podnosząc poziom zirytowania do krytycznego.
Do plusów dodam jeszcze wspólne śniadania oraz zapisaną w programie przerwę obiadową, gdyż posiłek, i dzielenie się nim, ma w sobie coś prawdziwie rodzinnego. A taka właśnie idea przyświeca tej imprezie – swobodna, domowa atmosfera, taka wręcz pod kapcie oraz wyciągnięty dres.
Arkhamer jest młodym konwentem, była to zaledwie trzecia edycja, ale sądzę, że choć ma swoje niedociągnięcia i jest jeszcze sporo do zrobienia, wyznacza też sobie naprawdę dobre kierunki.