Nie ma konwentów idealnych – jeśli są, poprawcie mnie. Zawsze przydarzą się jakieś zgrzyty, drobne wpadki, organizacyjne niedociągnięcia. Wszyscy jesteśmy ludźmi i nad niektórymi rzeczami nie jesteśmy w stanie całkowicie zapanować. Nie zawsze też da się wszystkie problemy przewidzieć. Jednak niespodziewane zdarzenia, które wychodzą w trakcie trwania konwentu – to jedno. Wpadki organizacyjne, których naprawdę łatwo uniknąć na wiele tygodni przed rozpoczęciem imprezy – to już zupełnie inna historia. I taką historię wam opowiem.
Dawno dawno temu przed Polconem 2017
Utartym już zwyczajem jest, że na kilka tygodni przed planowanym konwentem chętni do wygłoszenia prelekcji mogą wysyłać propozycje własnych punktów programu. Przeważnie organizator umieszcza na stronie formularz zgłoszeniowy z podziałem na bloki tematyczne itp. Wszystko super, tak było również i tym razem. Zgłoszenie wysłane, czekasz na odpowiedź, nie wiedząc, czy zaczynać przygotowania (jednak dobry reaserch to podstawa udanej prelekcji), czy raczej sobie odpuścić. Mijają dni, a tu nic. Zero odpowiedzi. W przypadku Polconu 2017 praktycznie nie było kontaktu z organizatorami. Jeszcze dobry tydzień przed imprezą nie wiedzieliśmy, czyje prelekcje zostały przyjęte, bo – jak się okazało w późniejszym czasie – wysyłano maile tylko z informacją odmowną. A skoro nie dostałeś maila – masz punkt programu na Polconie! Szkoda tylko, że organizatorzy nie umieścili informacji o takim sposobie selekcji na stronie internetowej lub choćby Facebooku.
Rozszczepienie osobowości
Ale… skoro już udało się i możesz poszczycić się udziałem w imprezie, to może jakiś bonus? Często jest tak, że twórcy programu otrzymują zniżki czy drobne upominki. Pytasz więc organizatorów odpowiednio wcześniej, czy przewidują coś podobnego. Zniżek nie ma, ale upominek będzie (w przypadku tego Polconu były to pluszowe jednorożce – różowy lub niebieski do wyboru, ale o tym prelegenci dowiedzieli się w sobotę z… Facebooka). Dobrze, w porządku, sprawa wydaje się jasna, kupujesz akredytację i jesteś szczęśliwy, że dołożysz swój kamyczek do fandomowej imprezy.
Na miejscu okazuje się jednak, że dla twórców programu jest osobny identyfikator. Mało tego, są zniżki (na jakiej zasadzie przyznawane, to już chyba tylko Przedwieczni wiedzą)! Żeby było śmieszniej, do jednej osoby trafiało kilka wejściówek – skoro zniżek miało nie być, prelegenci wykupywali wcześniejszą akredytację i ją odbierali. Odbierali także identyfikatory twórców programu. Tym sposobem liczba uczestników powoli się zwiększała aż do… W chwili, gdy powstał ten tekst, jeszcze nie ma nawet szacunkowych danych, więc trudno powiedzieć do ilu.
Dar bilokacji i przekleństwo redakcji
Każdy uczestnik otrzymał dwie książeczki. W jednej znalazły się informacje o gościach, historii Polconu i lubelskiego fandomu, w drugiej opisy punktów programu imprezy (sam program to osobny arkusz z tabelką). Na pierwszy rzut oka wydaje się to ładne, ale gdy wgryziemy się nieco głębiej… cóż, nie jest już tak różowo jak z polconowym jednorożcem. Dość powiedzieć, że tekst nie widział ani redakcji, ani korekty. Niewyodrębnione tytuły prelekcji, błędy interpunkcyjne i ortograficzne (już na pierwszej stronie mamy byka jak znalazł: w spisie treści widnieje “dla najmłotszych”). O błędach w pisowni nazwisk twórców (czy choćby imion – w jednym przypadku raz jest wymieniona Małgorzata, raz Mart, zamiast prawidłowo Marta) nie będę nawet za bardzo się rozpisywać, bo o tym można spokojnie napisać osobny elaborat.
Do tego wszystkiego należy dodać brak istotnych informacji o godzinach i datach danego punktu programu (w książeczce jest tylko czysty opis, z błędami oczywiście), chaos w blokach (doprawdy nie wiem, jakim cudem konkurs wiedzy o gwiezdnowojennym Imperium, który współprowadziłam, wszedł do bloku tematycznego “Prelekcje, spotkania, panele dyskusyjne” zamiast “Konkursy” – wietrzę tu spisek Rebelii). Wisienką na torcie jest nakładanie się prelekcji jednego twórcy w tym samym czasie (zaprawdę, dar bilokacji w cenie!) oraz mapki, z której niewiele wynikało (chyba że ktoś studiował na UMCS).
Problemy z komunikacją (bynajmniej nie miejską)
Konwent odbywał się na terenie kampusu Uniwersytetu Marii Skłodowskiej Curie. Piękny teren, dający naprawdę spore możliwości do organizacji tego typu imprezy – baza do prelekcji, paneli i wszelkiego rodzaju wystąpień wyśmienita, a akademiki, w których nocowali uczestnicy, dosłownie tuż za rogiem. Co z tego, skoro to wszystko kiepsko oznaczono? Fakt, po dotarciu pod pomnik laureatki nagrody Nobla sprawa się rozjaśniała, ale nie do końca, bo atrakcje rozrzucono po kilku budynkach, w nich zaś brakowało choćby kartki, w którą stronę należy iść. Sytuację nieco ratowali wolontariusze i gżdacze, ale czy nie prościej byłoby po prostu przyczepić kartkę ze strzałką? Przykładowo Kantyna Star Wars ze względów gabarytowych została przeniesiona w inne miejsce niż oznaczono na planie, ale żadnej informacji o tym, gdzie się udać, w budynku już nie było.
Mało tego, z racji zbyt późnego poinformowania o akceptacji punktów programu, wielu prelegentów nie dojechało lub odwołało swój udział. Przez to uczestnicy odbijali się od drzwi. Kuriozalny był też fakt, że część wystawców została rozrzucona po budynkach uniwersyteckich, podczas gdy większość z nich prezentowała swoje wyroby w namiotach – należy dodać, że niczym niezabezpieczonych, bo nie sądzę, by rozciągnięta nocą taśma i słabo widoczni strażnicy, pilnujący dobytku, dawały komfortowe poczucie bezpieczeństwa.
Kolejną osobliwością było pojawienie się w niedzielę około godziny trzynastej (dopiero!) na fanpage’u Polconu informacji, że Bagażownia, w której można przechować swoje rzeczy, czynna jest do godziny 15. W rezultacie chyba niewiele osób skorzystało z tej możliwości, a uczestnicy kręcili się po terenie konwentu obładowani jak muły.
Nagroda im. Janusza A. Zajdla
Świecką tradycją stały się coroczne afery z przyznawaniem tej nagrody. Także i w tym roku stało się jej zadość i nie obyło się bez zgrzytów. Po pierwsze, głosy z akredytacji wspierających dotarły zbyt późno. Po drugie – informacja o laureatach nagrody pojawiła się na fanpage’u organizatorów kilka godzin po wręczeniu statuetek. Po trzecie, urna, do której można było oddawać głosy, została postawiona w tak oddalonym i nieoczywistym miejscu, że tylko zupełnym przypadkiem udało mi się na nią trafić (nieśmiało podejrzewam, że wielu uczestnikom również).
Polcon czy Falkon?
Jeśli obejrzycie jakiekolwiek galerie zdjęć z imprezy, niemal na każdym kroku zobaczycie logotyp Falkonu, lubelskiego konwentu, odbywającego się w listopadzie. Mało tego, roll-upy z tym logo znalazły się również na scenie podczas gali, w każdej sali prelekcyjnej czy w alejkach. Ktoś, kto nie wie z jakiej imprezy ogląda zdjęcia, może mocno się zdziwić. Chyba jedynym miejscem, na którym widniało logo Polconu, były smycze, do których doczepiano identyfikatory uczestników. Szkoda, że tak to wyszło, bo obie imprezy organizują dwie różne ekipy, a całe odium za wszelkie niedociągnięcia Polconu spadnie nie na tych, na których powinno. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że nie zaszkodzi to sztandarowej lubelskiej imprezie.
By minusy nie przesłoniły plusów
Parafrazując znane słowa, muszę zaznaczyć, że konwent jak zwykle obronił się uczestnikami i wieloma ciekawymi prelekcjami, pomimo rodzącego się w wielkich bólach programu. Bardzo ciekawe było wystąpienie dotyczące powieści z nowego kanonu Star Wars prowadzone przez Annę Rymską i Annę Smycz. Nie zabrakło spotkań i paneli z pisarzami, na których można było dowiedzieć się między innymi jak tworzyć fantastyczne światy, czym jest fantastyka historyczna, czy w jaki sposób wydawać debiuty. Nie mniej ciekawa była prelekcja “Pokaż mi, jak zabijasz, a powiem ci, kim jesteś” Martyny Raduchowskiej o podstawach profilowania kryminalnego (która powinna być jednak oznaczona jako dozwolona dla osób w wieku powyżej 16 lat).
Wielbiciele Meekhanu mieli swoją wioskę (zresztą, panowie z dwiema czerwonymi szóstkami na piersiach byli bardzo widoczni, podobnie jak żołnierze z Twierdzy Polska), fani Star Treka mieli własną treksferę, a miłośnicy Star Wars – kantynę i kilka interesujących prelekcji. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie (pod warunkiem, że udało mu się rozgryźć program, znaleźć salę i mieć to szczęście, że prelegent zdążył się przygotować i w ogóle dotarł).
Quo vadis, Polconie?
Tu chcę zaznaczyć, że to nie jest tak, że hejtuję Polcon “bo tak”. Wręcz przeciwnie. Wiązałam spore nadzieje z tą imprezą, ba, przejechałam pół Polski, by się tam znaleźć, poczuć klimat najstarszej imprezy tego typu w kraju. Tym bardziej poczułam się rozczarowana, a czasami wręcz zniesmaczona ogólnym nieogarnięciem się organizatorów i panującym bałaganem. To nie jest pierwsza edycja lokalnego konwentu tworzona przez pasjonatów, którzy robią to po raz pierwszy, ale za bardzo nie wiedzą jak. Ten konwent robią starzy wyjadacze, którzy na niejednej imprezie połamali zęby. Jak wspomniałam wcześniej, wpadki się zdarzają, zawsze coś niespodziewanego wypadnie i trzeba to łatać na chybcika. Ale to, co w tym roku przydarzyło się z Polconem, nasuwa kuriozalne myśli o teorii spiskowej i grupie sabotującej imprezę, by ją do końca zdeprecjonować, umniejszyć znaczenie na mapie polskich konwentów. Wiem, to wydaje się śmieszne, ale naprawdę nie znajduję innego wytłumaczenia na to, co zafundowali twórcom i uczestnikom organizatorzy lubelskiego Polconu. I żadne “to organizują przecież fani dla fanów” tego nie tłumaczy.
Festiwal obronił się tylko dlatego, że jak zwykle nie zawiedli konwentowicze. Impreza towarzysko była wyśmienita, organizacyjnie… cóż, organizatorzy Polconu 2017 mają z czego się spowiadać. I oby ich grzechy nie przeszły na kolejne edycje.