Choć prognoza mówiła o słonecznej pogodzie w weekend, a Organizatorzy zapowiadali pokaźne zapasy słońca zapakowane w kartonach, nieprzeniknione zachmurzenie miało jednak swoje trzy krople do dodania. Przemieszczając się w piątek w stronę Giżycka, nie bez kozery zerkałam więc kontrolnie na niebo, bo Festiwal Fantastyki Twierdza to impreza, która od pogody zależy przede wszystkim.
SZKLANA POGODA
Organizatorzy naprawdę mieli zachomikowane gdzieś kartony ze słońcem i piękną pogodą! Na terenie obiektu pojawiłam się już po 11:00, celem rozeznania się w sytuacji (czyt. czy powinnam nabyć parasolkę i kalosze). Na dziedzińcu rozstawione były namioty, zaś ekipa roznosiła pudła dowożone przez samochody. Ruch jak w ulu. Obróciłam się na pięcie i poszłam z powrotem, szukać choćby tej parasolki, jednak wyprawa poszukiwawcza okazała się zbędna. Zaraz po południu przejaśniło się, przewiało chmury i pogodnie było do końca imprezy. Nie wiem, jak tego dokonali, ale naprawdę jestem pod wrażeniem.
ALE TO JUŻ BYŁO…
Ponieważ byłam na imprezie już drugi raz, nie unikniemy porównań do ubiegłorocznej edycji. Śmiało można stwierdzić, że Festiwal Fantastyki Twierdza nabiera rozpędu i rozmachu. Na szczęście nie oznacza to zbyt radykalnych zmian logistycznych. Jeśli ktoś uczestniczył w imprezie w latach ubiegłych, mógł przemieszczać się po obiekcie kierowany głównie intuicją. Nowoprzybyli mogli z powodzeniem liczyć na mapę, punkt informacyjny, oznakowania oraz gżdaczy. I nastawić się na chodzenie. Dużo chodzenia.
Jeśli ktoś nie czytał ubiegłorocznej relacji ani nie słyszał o Twierdzy Boyen, wtrącę parę słów wyjaśniających konieczność chodzenia. Wspomniana fortyfikacja jest ogromna; wystarczy napisać, że budowla przewidziana była na potrzeby ponad 3 000 żołnierzy. Poza tym, uczestnicy mają wolny dostęp i mogą swobodnie zwiedzać proponowane trasy. Dodatkową kwestią jest dotarcie do fortu, jeśli ktoś nie śpi na terenie obiektu, nie jest zmotoryzowany i nie chce wydawać pieniędzy na taksówki, ten po prostu chodzi.
Odczułam, że jest tłoczniej niż poprzednim razem, lecz podtrzymuję zdanie, iż gabaryty obiektu zapewniają wystarczającą przestrzeń, aby od tłumów na trochę uciec. Edycja 2016 zamknęła się w liczbie 1 300 uczestników, natomiast tegoroczna – dokładnie 1938 osób. Bardzo przyzwoity wynik, szczególnie na tak młodą imprezę. Z drugiej strony, taki rozrost zawsze mnie martwi, gdyż sukcesem i przekleństwem takich imprez jest to, że jeśli są dobre to czasem, gdzieś po drodze, zatracają swój kameralny urok.
W DOBRĄ STRONĘ
Akredytacja przeszła gładko. Sporadycznie tworzyły się minikolejki, ale nie wydaje mi się, by ktokolwiek musiał stać w nich dłużej niż parę minut. Szczególnie, że na długo przed Twierdzą bilety sprzedawano intensywnie online, w rozmaitych konfiguracjach i z przeróżnymi zniżkami. Dzięki młodszej siostrze imprezy, Cytadeli (która odbyła się w Twierdzy Modlin), już choćby w maju można było nabyć bilet łączony na obydwa konwenty.
Do identyfikacji uczestników wykorzystano różnokolorowe opaski na nadgarstek (tym razem dla każdego) i zeszłoroczne plakietki (wysezonowane, trzymały się naprawdę nieźle – moja, po trzech dniach nawet nie jest mocno wygnieciona). Natomiast zeszłoroczne sznurki zostały zastąpione smyczami. Przygotowano, tym razem jako oddzielne materiały, rozpiskę z tabelą programową i mapą, oraz informator konwentowy z pełnym opisem punktów i atrakcji.
… I JAJECZNICA
W ubiegłorocznej relacji wspominałam o zawodzie, jaki poczułam na widok Karczmy, czyli zwyczajnego namiotu, za to z fantastycznym jedzeniem i przemiłą obsługą. W tym roku mile zaskoczyła mnie całkiem spora budka z jedzeniem, stylizowana na fragment babcinej kuchni. Malowany na “biało” (bardziej off white niż white) tynk, ciemne drewniane elementy – bardzo przytulnie. Jedyne, co nie uległo zmianie, to przesympatyczna obsługa i obłędnie dobre jedzonko. O ile w ubiegłym roku hitem były naleśniki w wersji wytrawnej i na słodko, tym razem królowała jajecznica. Nie będzie przesadą jeśli powiem, że na jej widok ludzie popełniali drugie śniadanie w sercu swoim.
CO TY TUTAJ ROBISZ?
W tym roku program jakoś szczególnie do mnie nie przemówił. Były oczywiście perełki, które z czystym sercem polecam. Prelekcje Artura Olchowego, choćby ta o demonologii mazurskiej – napakowana humorem i faktami aż miło. Pokaz kina niezależnego związanego z fantastyką (“Powrót do Shire” czy “Kostka przeznaczenia” – promujący zresztą tegoroczną edycję) czy inne prelekcje dotyczące tworzenia gier i filmów. Nie nie oznacza to jednak, że na Twierdzy nie było co robić. Wręcz przeciwnie, rozwiązań zastępczych dla “bloków gadanych” było wiele.
Najczęściej oscyluję wokół części literacko-popularnonaukowej imprezy, bo to jest część na której się znam i którą zwyczajnie lubię. Jednak na podstawie programu, podejrzewam, że wielbiciele RPG-ów mieli powody do zadowolenia. Cztery sale przeznaczone do sesji RPG, a do tego kilka punktów, jak choćby “Jak przestać być początkującym Mistrzem Gry” czy “Jak wychować graczy RPG?”, prowadzone przez Michała “Baniaka” Bańkę. Poza tym oczywiście LARP-y, konkursy oraz warsztaty – aktorskie, kuglarskie, fajczarskie, walki mieczem czy kaligrafii – wymagające nie tylko sporej dozy kreatywności, ale też i koordynacji.
W gamesroomie czasami brakowało jedynie miejsc. Górne piętro Koszarowca Nr 1 we władanie objęły gry planszowe, karciane, a także elektroniczne, w tym popularne japońskie Dance Dance Revolution czy JuBeat. Wielbiciele turniejów gier mogli spróbować swoich sił w ICE COOL, Tajemnicze podziemia, Gigamony czy Century – Korzenny szlak. Ponadto wydawcy – Rebel, Lacerta i Lucrum Games – przygotowali pokazy przedpremierowe i testy swoich najnowszych propozycji (Clank!, Jak wściekłe psy, Najemnicy, Wyspa Kwitnącej WIśni). Na miejsce przybył także Rebel Game Truck, zaparkowany tuż przy Bramie Giżyckiej.
Wieczorami, a szczególnie w sobotni wieczór, konwent toczył się w trzech przestrzeniach – amfiteatr, karczma, fantasmagorium. Natomiast w ramach fantasmagorium funkcjonowały dodatkowe podrzestrzenie: namiot z dywanikami w stylizacji na harem (zdecydowanie męski harem), Shire (przegląd piosenki ogniskowej) i na postapo (muzyka różna, acz z niezłym bitem). Jak widać, nie samym uporządkowanym programem “od do” uczestnik może się kierować na imprezie. Czasem może chillować na dywaniku i czytać książkę albo przykładem hobbitów, docenić wyższość wyższą wspólnego biesiadowania przy ogniu.
Podczas tej edycji, Wioska Tolkienowska znalazła się o wiele bliżej strefy postapo, jednak rozdzielał je jeden z kilku budynków znajdujących się w sąsiedztwie. Przy okazji dodam też, że stefa postapo, którą określiłam w zeszłorocznej relacji z imprezy jako “najbardziej kulejącą wizualnie” (poprzednio był to zaledwie namiot i wnętrze budynku), oceniam w tej wersji jako znacznie lepszą. Wykorzystana została niemal cała przestrzeń między sąsiadującymi obiektami. Pojawiły się dwa solidne namioty, wykorzystano wnętrze budowli, jak i miejsce tuż obok – na ognisko i strefę postapokaliptycznego chilloutu.
Niedzielny program nieco się posypał, niektóre z punktów zostały odwołane, lecz na ich miejsce zaraz pojawiło się kilka innych propozycji. Wszystkie te informacje szybko znalazły się na stronie wydarzenia na FB, co, jak dla mnie, jest na chwilę obecną chyba najbardziej efektywnym sposobem informowania. Większość ludzi korzysta nieustannie wręcz ze smartfonów, a system powiadomień Facebooka z pewnością nie pozwoli informacji przejść niezauważonej.
TAKIE OKAZJE, BALE I LOKALE
Część artystyczną sobotniego wieczoru otworzył konkurs cosplay. Na urodzaj osób w kostiumach na Twierdzy można liczyć, po prostu. Wioska Tolkienowska, Strefa Postapo, Legion 501 oraz pojedyncze lub grupowe zestawienia z wybranego uniwersum – wszyscy przechadzający się swobodnie po obiekcie i chętnie pozujący do zdjęć. Nic więc dziwnego, że na konkursowej scenie AlterEgo Twierdza się działo, pisząc krótko.
Prezentacja samospalenia, na szczęście nie do końca udana (za to świetny pokaz tańca z ogniem), moda steampunkowa, trio mieszane – Inkwizytor (cykl inkwizytorski Piekary), Fell Sigmar Priest (Warhammer Fantasy) oraz Space Marine (Warhammer 40k), nieokrzesany ork czy pojedynkujący się na szable, piracki duet. Jury Konkursu nie zazdroszczę konieczności wytypowania najlepszych kostiumów, bo wybór był ciężki a poziom niezwykle wyrównany.
Po wręczeniu nagród cosplayerom, na scenę wkroczył pierwszy z zaproszonych zespołów, Dziewieje. Muzyka wprowadzająca pogodny nastrój folkowy, świetnie wpisujący się w klimat Twierdzy. Niestety problemy z nagłośnieniem sprawiały, że trudno było się w niego wczuć. Następny na scenie był Helroth, zespół folkowo/etno metalowy o cięższym brzmieniu. Wokale, gitary, flety, skrzypce i perkusja – kapitalne wystąpienie. Tu problem dźwięku udało się wyeliminować, choć większość uczestników i tak przestała grzać już ławki i bawiła się pod sceną.
BON TON NA OSTRZU NOŻA
W tym roku kulały wystawy, a przynajmniej dwie z nich. Wystawa Star Wars znalazła się w małym pomieszczeniu, zaraz za namiotem akredytacyjnym. Oświetlenie było słabe, w dodatku część obiektów wystawowych znajdowała się za stolikami, co utrudniało dostęp do nich. Myślę, że z powodzeniem można było ustawić stoliki obok siebie na środku, tworząc tym samym dodatkową powierzchnię ekspozycyjną, zapewniając w miarę swobodny obieg oraz przestrzeń do pozowania z modelami. Albo nie ruszać niczego i po prostu umieścić tam instalację Cantina Project.
Podobnie rzecz się miała z trzecią wystawą fotograficzną, znajdującą się na poddaszu Starej Wozowni (Prelekcyjna 1). O ile pozostałe fotografie były dobrze wyeksponowane i całkiem nieźle oświetlone, to ostatnia wyglądała stosunkowo nieskładnie. Część zdjęć zaprezentowano w małym formacie, do tego przyklejono je bezpośrednio do ścian lub belek. Nieliczne znalazły się w antyramach, też nieco przypadkowych. Szkoda, że okazała się tak niedopracowana, gdyż fotografie były naprawdę świetne i z przyjemnością obejrzałabym je w lepszej oprawie.
Inną nieprzemawiającą do mnie kwestią był udział Gopników – Slav Squad, którzy oferowali swoje występy, integrację i warsztaty słowiańskiego przykucu. Ogólnie nie mam nic przeciwko różnorodności, a jak mi się coś nie podoba, to nie idę w tę stronę nawet, ale hardbass dosięgał w miejscach zgoła niespodziewanych. Nie mówiąc już o wulgarnych zawołaniach w obrębie Karczmy, w której bliskim sąsiedztwie znajdowała się Szkrabstrefa. Tę formę “działalności artystycznej” można zostawić na wieczór, kiedy w Karczmie są osoby… dojrzalsze.
Tu przy okazji dodam, że sprzedaż piwa w sąsiedztwie Szkrabstrefy wzbudzała pewne kontrowersje. Myślę, że ewentualnym rozwiązaniem tego problemu byłoby jej przeniesienie w okolice Starej Wozowni. Przy okazji, po godzinie zamknięcia Szkrabstrefy, gdzieś obok można będzie otworzyć punkt ze sprzedażą piwa, aby zaoszczędzić uczestnikom biegania pod Koszarowiec Nr 2 z Fantasmagorium po ciemku. A w miarę możliwości, rozwiązanie to powtórzyć przy amfiteatrze, szczególnie że nowa trasa jest nieoświetlona i wiedzie częściowo przez tunel.
NIC NIE MOŻE PRZECIEŻ WIECZNIE TRWAĆ
Nie odkryję Ameryki, pisząc, że pomimo kilku wpadek czy niedogodności, konwent broni się świetną atmosferą i kapitalnymi ludźmi. Nie mam kosmicznych wymagań co do młodych imprez, które w moim przekonaniu zwyczajnie potrzebują przestrzeni i marginesu na testowanie różnych rozwiązań. Cieszę się, że wyciągane są wnioski, wprowadzane zmiany – i to na lepsze w stosunku do poprzedniej edycji – a już najbardziej cieszy mnie to, iż na imprezie pojawiło się więcej fandomowych twarzy niż rok temu. Naprawdę warto się tam wybrać i na własnej skórze sprawdzić, czy urok Twierdzy Boyen w wydaniu fantastycznym na nas zadziała. Do zobaczenia!