W swoim niezbyt długim życiu wiele razy próbowałam dotrzeć na Dni Fantastyki do Wrocławia i za każdym razem kończyło się to mniej lub bardziej spektakularną porażką. W tym roku również cały wyjazd stanął pod znakiem zapytania, jednak (nie bez pomocy otoczenia) udało się przełamać złą passę i w końcu dotrzeć na miejsce. Cieszy mnie to tym bardziej, że konwent zdecydowanie okazał się udany.
Gdzie ta Leśnica?
Do tej pory we Wrocławiu byłam tylko przejazdem, dlatego chwila minęła, zanim znalazłam tramwaj docierający do zamku. Na szczęście dojazd nie wymagał wielu skomplikowanych przesiadek, więc szybko udało mi się opanować trasę. Szybko też zrozumiałam, że nie ma co liczyć na biletomaty w pojazdach, więc kiedy dopadłam jeden na przystanku, zrobiłam spory zapas. Będąc jeszcze w temacie komunikacji miejskiej dodam, że miłym akcentem była wyświetlana w pojazdach informacja o DFach.
Z tego miejsca pragnę również przeprosić osoby, które jadąc na konwent, czuły się obserwowane. Jeśli trafiliście na mnie, wiedzcie, że śledzenie was zdecydowanie ułatwiło mi dotarcie do celu.
Całkiem zgrabny zameczek.
Gdybym nie obserwowała ludzi, którzy ewidentnie wyglądali na konwentowiczów, prawdopodobnie przegapiłabym bramę, ponieważ cały zamek jest nieco przysłonięty współczesną zabudową. Na szczęście za murem udało się utrzymać wyjątkowy klimat.
Do wnętrza zamku wejść mogli jedynie zaakredytowani uczestnicy. To tam znajdowały się świetnie wyposażone sale prelekcyjne oraz gamesroom. Dla konwentowiczów zostały również udostępnione niektóre sale z eksponatami muzeum. Wraz z naprawdę świetnym klimatem tworzy to idealne miejsce na organizację konwentu… ale zdecydowanie mniejszych rozmiarów. Sale prelekcyjne były w stanie pomieścić mniej osób, niż było chętnych na dany punkt programu. Kolejki często ustawiały się na całą długość i szerokość korytarza, a większość czekających osób najczęściej nie była ostatecznie wpuszczana do środka. Oczywiście, pewnym rozwiązaniem jest wcześniejsza rezerwacja miejsc, ale po pierwsze prowadzona była na zaledwie kilku punktów, a po drugie – to wcale nie zmniejsza liczby rozczarowanych osób, którym nie udało się dostać do środka (poczułam to na własnej skórze kilkukrotnie). Stojąc w takich kolejkach, kilka razy słyszałam głosy, że organizatorzy mimo wszystko powinni przemyśleć lokalizację konwentu. Na szczęście chociaż z toaletami nie było tego problemu.
Pozostałe atrakcje rozlokowane zostały na zewnątrz, a wejście tam nie było biletowane, dzięki czemu, szczególnie w niedzielę, konwent odwiedziły osoby spoza fandomu, w tym rodzice z dziećmi.
Co ciekawego można było zobaczyć?
Jedną z najbardziej obleganych atrakcji było spotkanie z G.F. Darwin. Osoby, które wcześniej zarezerwowały miejsce, nie miały trudności z wejściem do środka, ale organizatorzy zapewnili sporo miejsc bez rezerwacji, więc nie brakowało chętnych. Nie wiem, ilu ostatecznie osobom udało się wejść, ale zdecydowanie warto było próbować.
Z pozostałych punktów programu, na które udało mi się dostać, wspomnę szybko o najciekawszych, czyli o prelekcji Anety Jadowskiej na temat trucicielek i arszeniku (i o tym, że czasem życie wygląda zupełnie jak książka kryminalna) oraz Rafała “Xweetusa” Chodzickiego o tym, w jaki sposób przeżyć zamieszki (ostatni punkt programu, na który załapałam się w niedzielę – naprawdę bardzo dobry sposób na zakończenie konwentu).
Jeśli jednak ktoś miał dość kolejkonów, mógł spokojnie wyjść na zewnątrz, do amfiteatru. Tam właściwie bez przerwy działy się przeróżne rzeczy (najczęściej pokazy różnorakich tańców). Również tam w sobotę odbył się konkurs cosplay. I choć u mnie takie konkursy nie wzbudzają zbyt wielu emocji, akurat byłam na miejscu, kiedy się zaczynało, więc postanowiłam zostać i zdecydowanie się nie zawiodłam. Moim niekwestionowanym faworytem był nonszalancko uroczy Włóczykij, ale w pamięć zapadli mi również Lechita, Muzy z disneyowskiego “Herkulesa”, czarodziej z Magicki i… ok, nie będę wymieniać wszystkich, ale sprawdźcie koniecznie zdjęcia, bo warto.
W sobotę wieczorem w amfiteatrze odbyła się również gala, o której niestety wiele nie napiszę, bo załapałam się tylko na fragment, ale widziałam występ Gwardii Gryfa i zachwyt mnie nie opuszcza nawet teraz.
Nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o jedzeniu.
Najważniejsze zostawiłam na koniec! Wokół zamku rozstawiona była cała chmara food trucków. Kilka z burgerami, kilka z frytkami i zapiekankami, nawet jeden z owocami morza, a do tego wspaniała lodziarnia, stoisko z kuchnią polską i stoisko z lemoniadą. Ale zdecydowanie największą perełkę można było znaleźć pod murami zamku – małą powierzchnią, ale wielką duchem kawiarnię ze świetnymi napojami, obłędnymi deserami i śniadaniami, dla których mogłabym pojechać do Leśnicy bez okazji (nie, to nie jest reklama, to po prostu bardzo miłe wspomnienia).
Czy wybiorę się za rok?
Jeżeli udało mi się trwale przełamać złą passę, to na pewno. Choć zdecydowanie wolę małe konwenty, na DFach bawiłam się naprawdę wspaniale. Miejsce, otoczka, a nawet kolejkony były bardzo przyjemne, a powrót do codzienności okazał się nieco trudny. Jedyne, czego mi brakowało, to ciut lepsza pogoda (wiało chłodem i groziło deszczem), ale może za rok uda się trafić lepiej?