Bywają takie wydarzenia, które zwyczajnie wolelibyśmy przemilczeć. A przynajmniej dużą ich część. Niestety, w chwili podpisania listy mediów zobowiązałam się do stworzenia tej relacji. Gdy piszę te słowa mija dokładnie tydzień od zakończenia Magnificonu EXPO 2019. Miałam z tym konwentem wielki problem – głownie z powodu sentymentów, gdyż Magnificon był moim pierwszym konwentem w życiu- i cieszę się, że dałam sobie tyle czasu na przemyślenie pewnych kwestii. Ale żeby nie przedłużać, zapraszam Was do przeczytania o tym wydarzeniu z mojego punktu widzenia.
Czas, miejsce, akredytacja…
Zwyczajowo, wśród osób jeżdżących co roku na Magni, konwent ten jest kojarzony jako „majowy”. W tym roku odbył się on w nietypowym dość terminie, bo 21-23 czerwca. Dla mnie była to najgorsza z możliwych pora, gdyż, tak jak dla większości studentów, sesja trwała w najlepsze.
No dobrze, ale tym razem po prawie dwuletniej przerwie (nie było mnie na zeszłorocznej edycji) postanowiłam trochę nagiąć swój grafik i skierować się do budynku targów EXPO w Krakowie. Ponieważ sama hala nie wystarcza na tak duże wydarzenie, sleeproomy zorganizowano w Centrum Sportu i Rekreacji Politechniki Krakowskiej. Niby nie najbliżej, ale co około pół godziny specjalny bus MPK kursował pomiędzy tymi budynkami (niestety tylko rano i wieczorem).
W tym miejscu pozwólcie, że się zatrzymam na chwilę. Ponieważ sama mieszkam w Krakowie i nie przepadam za korzystaniem z tej opcji noclegowej, nie było mnie na miejscu sleeproomu. Jednakże przez ten tydzień dość mocno śledziłam wszystkie komentarze, jakie uczestnicy zostawiali pod wydarzeniem na Facebooku i głównie stąd czerpię informacje. W wielu z nich przewijała się właśnie kwestia sleeproomów i braku wytyczonych ścieżek. Jak wszyscy wiemy, przejścia między śpiącymi uczestnikami są bardzo potrzebne, nie tylko aby dotrzeć do swojego śpiwora, ale przede wszystkim by w razie nagłej potrzeby medyczni mogli dotrzeć do osoby potrzebującej pomocy. Niby tak mała rzecz, jak wytyczone ścieżki, a jak ważna dla bezpieczeństwa.
Ale wróćmy na miejsce targów i do kwestii akredytacji. (Na marginesie wspomnę o dezorientacji informacyjnej, którą otrzymywał między innymi Rene, na temat godzin rozpoczęcia wpuszczania mediów.) Z tego co wiem, zmienił się główny szef ochrony budynku, co niestety odczułam już na dzień dobry…
Jak na każdym konwencie, osoby posiadające bilety czy to medialne, czy twórców atrakcji lub gości zawsze mają swoje osobne wejście. Tak było i tym razem… tyle że nie do końca, ponieważ organizatorzy postanowili także i tym wejściem wpuszczać uczestników, którzy wykupili wejściówkę VIP. I nie miałabym z tym najmniejszego problemu, gdyby nie pewien drobny fakt. A mianowicie około godziny 16:45 jeden z ochroniarzy kazał nam podzielić się na dwie kolejki, jedna dla osób z wejściem VIP i druga zawierająca w sobie właśnie media oraz twórców atrakcji. Gdy grzecznie spełniliśmy jego prośbę, ochrona zaczęła wpuszczać tylko i wyłącznie osoby VIP. Na każde zwracanie uwagi i pytanie, dlaczego my nie jesteśmy wpuszczani, ochroniarz w dość niemiły sposób odpowiadał głownie czymś w stylu „kazali mi wpuszczać tylko posiadaczy biletów VIP”. Dopiero interwencja organizatora zapewniła nam jedno z dwóch stanowisk akredytacyjnych i tym samym możliwość wejścia na konwent.
Gdy już udało nam się wejść, otrzymywaliśmy żółtą opaskę na rękę z napisem „media”, identyfikator, informator zawierający plan atrakcji, mapkę oraz godziny odjazdów wspomnianych autobusów kursujących na trasie EXPO – sleeproom. I tutaj organizatorzy postanowili zrezygnować z tradycyjnej formy książeczki na rzecz złożonej na 4 części planszy w rozmiarze A3. Dodatkowo warto wspomnieć, iż każdy uczestnik mógł za darmo pobrać specjalną aplikację na telefon zawierającą wszystko, co oferowała papierowa plansza, a także krótkie opisy atrakcji.
Zakupowy szał?
Odkąd jeżdżę na konwenty, naprawdę wielką rzadkością jest, abym coś kupiła. I nie liczę tutaj jedzenia. Chodzi mi raczej o typowe fanowskie gadżety, mangi czy biżuterię. W tym roku tradycyjnie przechadzając się między stoiskami zauważyłam, że tylko kilka z nich należało do większych sklepów, a dość duża część była związana z pewnego rodzaju rękodziełem. I nie wiem, czy dopiero teraz zaczęłam zauważać te mniejsze stoiska oferujące niepowtarzalne gadżety i biżuterię, czy dopiero od niedawna sukcesywnie zwiększa się ich ilość na konwentach. Mogę tylko stwierdzić, że oglądając te wszystkie wyroby musiałam mocno się bić z myślami, aby nie kupić (wybaczcie biednemu studentowi) przede wszystkim ręcznie robionej biżuterii, która była wyjątkowa i piękna. W szczególności kolczyków z bohaterami One Piece.
Jak już jesteśmy przy zakupach, najczęściej na konwentach moim ogranicznikiem jest brak fizycznych pieniędzy przy sobie. Od wielu lat płacę praktycznie tylko kartą i często jadąc na konwent, zapominam o wcześniejszym wypłaceniu drobnej gotówki. Dlatego też tak ważna dla mnie była także kwestia możliwości płatności kartą na poszczególnych stoiskach. W przypadku większych sklepów, jak Game Over, najczęściej istniała taka opcja. Dobrym wyjściem z sytuacji, gdy dane stoisko nie obsługiwało kart, okazywał się zamontowany w zeszłym roku bankomat znajdujący się przy głównym wejściu. I co dla mnie najważniejsze, nie pobierał on żadnych prowizji.
Sanji, meshi!
Tak jak już kiedyś pisałam, jedzenie to rzecz święta, w szczególności gdy ma się żołądek niczym Luffy(a dla nie wtajemniczonych – jak czarna dziura). I w kwestii gastronomicznej Magnificon raczej nie zaskakuje żadnymi nowościami, ale, jak dla mnie, nawet nie musi. Przepyszne onigiri od Yume, bubble tea i japońskie słodkości w zupełności mi wystarczają. A dla spragnionych bardziej domowego jedzenia, jak co roku, działał catering targów EXPO.
W przypadku gdy nie chcieliśmy nadwyrężać swojego budżetu, dobą alternatywą stanowiło jedzenie z pobliskiej Żabki czy licznych restauracji znajdujących się w centrum handlowym M1.
Atrakcje
Kiedy jeździ się na konwenty od paru lat, wydaje się, że już nic nie może nas zaskoczyć. I tak było w moim przypadku. Jeszcze przed samym konwentem sprawdziłam plan atrakcji i wstępnie ustaliłam, co miałam zamiar zobaczyć. W ostateczności wyszło na to, że prawie całą sobotę spędziłam na mainie, bo właściwie tylko tam działo się coś ciekawego.
I od razu uprzedzam, dla mnie konwenty to czas, który zazwyczaj spędzam ze znajomymi na różnych grach planszowych czy ultrastarze. W tym roku niestety większość z nich postanowiła sobie odpuścić, więc chcąc nie chcąc zostałam zmuszona do samotnej zabawy. Na całe moje szczęście, zupełnym przypadkiem udało mi się spotkać starych znajomych, z którymi spędziłam trochę czasu.
Czymś, co zauważyłam od samego wejścia na konwent, był fakt, że sala, która jeszcze w 2017 roku zawierała w sobie strefę gier planszowych i komputerowych, była zamknięta. Całą strefę przeniesiono w pobliże wystawców, a dokładniej, tuż przy robiącym ogromne wrażenie stoisku Cracow Game Days. Czy było to dobre posunięcie? Niestety, nie było mi dane sprawdzić, aczkolwiek wspomniane stoisko dobrze uzupełniało całą strefę, oferując możliwość zagrania w bijatyki oraz gry na kinecta.
Cosplayowe show…
Pozwólcie, że przejdę do „karty przetargowej”, którą Magnificon przekupił mnie, abym przyjechała. Mowa tu o najbardziej obleganej atrakcji całego konwentu. O musicalu z Boku no Hero Academia.
Pamiętam jak dwa lata temu cała inicjatywa cosplayowych musicali dopiero zaczynała startować. Kairi i jej ekipa swoim występem na podstawie Yuri!!! on Ice i później Shingeki no Kyojin (który widziałam w Internecie) wywarła na widzach ogromne wrażenie, zyskując rzeszę fanów, do których zaliczam się i ja.
Samo przedstawienie w tym roku trwało prawie 1,5 godziny, a piosenki były przerobionymi utworami z High School Musical. Scenariusz w dużej mierze bazował na tym, co znamy z oryginalnej historii, aczkolwiek pod koniec trochę od niej odbiegał. Mimo, że fani wiedzieli, jak mogą potoczyć się pewne wątki, zobaczenie tej alternatywnej wersji okazało się wyjątkowym przeżyciem.
Od samego początku było widać, jak wiele serca włożyła w projekt cała ekipa. Każdy chciał na scenie dać z siebie 100%, wczuwając się w swoją postać. I udało się! Oglądając to z przyjemnością zauważałam te wszystkie drobne szczegóły w charakterach, na które zwrócono uwagę. Dodatkowo pomysł na zapchanie przerwy, podczas której aktorzy przebierali się w inne stroje, sprawił, że dosłownie wszyscy oglądający pękali momentami ze śmiechu.
Mogłabym godzinami opowiadać z zachwytem na temat tego projektu, chociaż zdarzył się jeden minus, na który grupa zbytnio i tak nie miała wpływu. A mianowicie strefa VIP, gdzie uczestnicy siedzieli na zwykłych krzesłach. Co do samej koncepcji tej strefy nie mam nic przeciwko, jednak przez to niewiele było widać z samego przedstawienia i w pewnym momencie ludzie zaczęli zwyczajnie wstawać.
Na koniec dodam, że niestety, ale podczas podziękowań Kairi oświadczyła, że jest to już raczej ostatni musical. A szkoda, bo z wielką chęcią zobaczyłabym kolejne.
…oraz dramy
Kiedy już zrobiło się tak miło i przyjemnie, wrócę niestety na ziemię, bo przecież na wstępie wspominałam, że było wiele kwestii, które wolałabym przemilczeć. Dwie z nich już poruszyłam, ale nijak się one mają do tych związanych z cosplayem.
Dla zainteresowanych tematem bardziej, zostawiam linki do wypowiedzi Shappi oraz Anuszki, które wyjaśniają dogłębniej całą sytuację. Ja jednak, z racji długości tej relacji, postanowię w dużym skrócie opowiedzieć Wam, o co chodzi i przekazać swoje spostrzeżenia.
Zacznijmy może od kwestii, która dla mnie jest najbardziej w tym wszystkim oburzająca. O podejściu do zagranicznego gościa, będącego jurorem na eliminacjach do międzynarodowych konkursów. Jak wynika z wielu opisów, Gesha został prawie pozostawiony sam sobie. Z tego co wiem, zawsze takie osoby z zagranicy mają przypisanego do siebie jednego organizatora, który się nimi zajmuje i dba o to, aby czuły się dobrze podczas pobytu w Polsce. W tym przypadku takiej osoby zabrakło i gościem starała się opiekować Madlecia – na tyle, na ile pozwoliły jej inne obowiązki – oraz inni jurorzy. Pomijając już fakt, że dla niego sam początek pobytu tutaj był bardzo stresujący, ze względu na najpierw zagubiony, a potem podniszczony bagaż.
Warto też wspomnieć, iż jurorzy za swoją pracę nie dostali żadnego wynagrodzenia, a nawet pomimo wcześniejszej umowy, nie zapewniono im posiłku (a o tym więcej rozpisała się Anuszka).
Z racji, że moja przyjaciółka startowała w eliminacjach i poprosiła mnie o pomoc, miałam okazję zobaczyć „od kuchni” cały proces rundy jury, która odbywała się w fotostudio. Miejsce wybrane przez organizatorów było najmniej trafionym z wszystkich dostępnych. Zaraz obok wejścia do pomieszczenia (swoją drogą odizolowanego od reszty hali jedynie ścianką działową) stało stoisko cosplayerów musicalu, przy którym był naprawdę spory tłum. Już samo to sprawiało, że oczekiwanie na rundę było nieprzyjemne, gdyż wystarczyła naprawdę chwila nieuwagi, by ktoś coś potrącił, zaczepił, zniszczył. Dodatkowo runda trwała podczas koncertu, więc jurorzy nie mieli nawet szans usłyszeć, co cosplayer mówi o swoim stroju. Sam konkurs w moim odczuciu przebiegał bardzo dobrze, pomijając niewielkie opóźnienie, które, bądźmy szczerzy, stanowi już nieodłączny element każdego cosplayu.
Podsumowanie
Tuż po zakończeniu konwentu, gdy Shappi opublikowała swój post, w Miohi zawrzało i jedna z organizatorek, odpisując na komentarze,(według mnie) coraz mocniej się pogrążała i zniechęcała potencjalnych przyszłych uczestników. Na całe szczęście ktoś poszedł po rozum do głowy i na stronie wydarzenia opublikowano post, w którym organizatorzy przyznają się do błędów i przepraszają, obiecując poprawę w przyszłych edycjach. Czy im się to uda? Czas pokaże, a ja mając w pamięci tylko te dobre momenty i spotkania ze znajomymi, raczej przymknę oko na te wszystkie niedociągnięcia i dramy, jakie wywiązały się po konwencie. W końcu siła sentymentu do tego wydarzenia jest dla mnie dość duża.