Gdy byłem trochę młodszy, zawsze zarzekałem się, że nie pojadę nigdy na konwent do Warszawy. Wiele lat udało mi się wytrzymać w tym postanowieniu i w zasadzie dopiero obowiązek zaprowadził mnie do stolicy na czwartą edycję zjAvy organizowanej przez warszawskie stowarzyszenie Avangarda. Na moje szczęście, impreza ta jest przeznaczona przede wszystkim dla graczy, co zwiększyło wobec niej moje oczekiwania. Podróż do Warszawy nigdy nie należała do moich ulubionych, a godziny rozpoczęcia konwentu wymusiły podróż dzień wcześniej. Czy było warto?
Tegoroczna Zimowa Jazda Avangardowa odbyła się w dniach 26-27 stycznia w Gimnazjum nr 47 przy ulicy Grenady 16 w Warszawie. Budynek nie był dużych rozmiarów i w większości został przeznaczony atrakcje składające się na program imprezy. Na planie jedynie dwie sale oznaczono, jako sypialne, jednak nie było to problemem, gdyż wszystkie rzeczy można było zostawić w szatni tuż obok akredytacji, a w nocy sale programowe były przejmowane na potrzebny noclegowe przez zmęczonych uczestników. Na konwencie ponoć był nawet prysznic, ale w trzydzieści sześć godzin nie miałem okazji sprawdzić czy w ogóle działa. Dzięki regulaminowemu wymogowi posiadania zmiennego obuwia lub noszenia worków na śmieci na nogach, w szkole było bardzo czysto.
Po wejściu do budynku, witała nas mało widoczna kartka, kierująca na punkt akredytacyjny zlokalizowany w piwnicy. O dziwo, po raz pierwszy od dawna nie miałem problemów z wejściówką medialną. Po otrzymaniu identyfikatora i informatora, można było udać się na zwiedzanie szkoły. A skoro wspomniałem już o broszurze informacyjnej, organizatorzy mieli z nią nie lada problem. Na dzień przed konwentem poinformowali o problemach w drukarni i ewentualnej niedostępności informatora zaraz po rozpoczęciu imprezy. I rzeczywiście, zaraz po otwarciu, książeczka była niedostępna, pojawiła się dopiero później. Na szczęście w całej szkole można było znaleźć odpowiednie rozpiski programowe. Nierzadko też na ścianach pojawiały się erraty zaplanowanych atrakcji. Mimo problemów, organizatorzy poradzili sobie z zaistniałą sytuacją wzorowo.
Zjava jest wydarzeniem skierowanym przede wszystkim do graczy, choć trzymając w ręku informator, nie byłem co do tego w stu procentach pewny. Moje obawy szybko rozwiał games room i tablica z sesjami. Ten pierwszy swoim zaopatrzeniem zawstydziłby niejeden duży konwent w Polsce, posiadając ponad trzysta tytułów. Oczywiście pozostaje wierzyć organizatorom na słowo, bo chyba nikomu nie chciałoby się tego liczyć. Całość dostępna była przez cały konwent. W games roomie i w okolicach rozstawili się wystawcy, tacy jak Rebel czy wydawnictwo Portal. Dodatkowo można było zagrać w sporo prototypów gier, jak choćby „Future Inc.”, projektowane przez grupę Lans Macabre. Tablica z sesjami imponowała, ale tylko do momentu bliższego przyjrzenia się. Wtedy bowiem okazywało się, że sesji mimo wszystko nie ma tak dużo, jak by się chciało. Większość z nich odbywała się w dzień, więc jeśli ktoś nastawił się na nocne granie w RPG, mógł się poczuć lekko rozczarowany.
W ramach sesji prowadzonych na konwencie prowadzony był konkurs na zjAviskowego Mistrza Gry, w którym gracze oceniali osobę, u której grali. Nie jestem przekonany, czy ta forma była sprawiedliwa, ale zawsze był to powód, aby prowadzić lepiej niż zwykle. Drugi erpegowy konkurs, na zjAviskowego gracza, miał już zdecydowanie lepszą formę. Każdego gracza oceniali sędziowie i Mistrz Gry, który prowadził sesję. Dodatkowo każdy gracz i każdy Mistrz brał udział w loterii, co zachęcało do grania w RPG.
Swoje miejsce na konwencie znaleźli także LARP-owicze, podobno mieli nawet dwie sale do swoich gier. Mimo iż przechodziłem koło jednej z nich dość często, tylko raz udało mi się zobaczyć grę. Turnieje w gry karciane i bitewne też nie cieszyły się zbyt dużym zainteresowaniem. Na przykład w rozgrywkach w „Neuroshimę Tactics” wzięło udział czterech graczy, a w „Doom Troopera” grało siedem osób.
Zjava, mimo że jest konwentem nastawionym na granie, posiada także program prelekcyjny, w którym każdy mógł znaleźć coś ciekawego dla siebie, od prezentacji systemów RPG, po gorące dyskusje o tym, czy kobiety dzielą fandom i czy grupy typu „erpegi są dla dziewczyn” na Facebooku są nam potrzebne. Jeśli ktoś nie miał ochoty na ostry flame, mógł wziąć udział w paru konkursach. A skoro już o tym mowa – nagrody nie powalały. Oglądając ceremonię kończącą konwent, miało się wrażenie, że organizatorzy znaleźli w piwnicy paletę z „Poza Czasem”. Oczywiście nie o nagrody chodzi, lecz o zabawę, ale widziałem podobne rozmiarowo imprezy z ciekawszymi nagrodami.
Mimo godzin spędzonych w autokarach, nie żałuję w ogóle wyjazdu do Warszawy. Zimowa Jazda Avangardowa może nie była ostrą jazdą bez trzymanki, ale zdecydowanie była dobrym wydarzeniem. Organizatorzy naliczyli się na konwencie czterystu osiemdziesięciu ośmiu osób, co na pewno miało wpływ na intensywność konwentu. Cóż, niestety styczeń to dla wielu konwentowiczów środek sesji i to bynajmniej nie RPG, więc w zasadzie można było się tego spodziewać. I udało się organizatorom zjAvy osiągnąć jedno – na kolejny konwent do Warszawy na pewno przyjadę. Tylko mam jedną małą prośbę – intensywniej!
Ocena: 4/6