Dracool- czy na pewno cool?
Kiedy wreszcie zajechaliśmy na miejsce, po długim błądzeniu i pytaniu o drogę coraz bardziej pijanych autochtonów (to znak! Jesteśmy już niedaleko, on miał pustą butelkę!), naszym oczom ukazała się szkółka. Ot, taka sobie konwentowa. Bardziej charakterystyczne było otoczenie, które niestety przywoływało wspomnienia Dracoola- bloki i bloki, wyglądające po zmierzchu jak wymarzone miejsce lęgu dresów. Panowie z ochrony, stojący na bramce ubrani w kamizelki "kuloodporne" wyglądali na tym tle raczej pokrzepiająco. Ochrona rzeczywiście sprawiała wrażenie zdecydowanie bardziej profesjonalnie– inna rzecz, czy rzeczywiście na tego typu imprezach konieczne jest sprawdzanie dowodów osobistych uczestników którzy mieli identyfikatory? Niemniej, po akredytacji (czy aby 40 zl to nie za duzo?!) i zrzuceniu gratów do sali, postanowiliśmy zgodnie z odwieczną tradycją przejść się do jakiejś knajpy, jako że jedyny punkt programu o tej godzinie, LARP Neuroshimy, nie odbył się z braku prowadzącego. Tu szybko okazało się że nie ma tak łatwo– jedyny bar w okolicy został zamknięty o 23. Duża część konwentu wyległa więc na ławeczki przed wejściem. Ekipa niezbyt mnoga, choć nic dziwnego jeśli wziąć pod uwagę liczbę uczestników- pod koniec pierwszego dnia tylko 110.
Ta pierwsza noc konwentowa okazała się jednak dobrym preludium do całej imprezy.
Jak więc wyglądał tegoroczny, Dracool? Sam program zapowiadany był może jeśli nie na nową jakość, to przynajmniej na inne podejście do zjazdów miłośników rpg i pochodnych. Ignacy od samego początku zaznaczał, że będzie dużo gier, natomiast sam program prelekcji, konkursów i LARPów będzie niewielki, ale za to rewelacyjny. Miały się w nim znaleźć jedynie solidne, nie oklepane pozycje– takie, by przeciętny rpgowiec mógł na nich siedzieć cały dzień ciurkiem. Dzięki temu niezauważalny miał być fakt, że blok był tylko jeden. Pod względem technicznym organizatorzy odwalili kawał dobrej roboty- obsługa byłą cały czas na posterunku, Ignacy dowodził ze bilokacja jest możliwa, dwojąc się i trojąc.. Niestety, Dracool dowiódł że idea którą przyjął jest mrzonką. Blok prelekcji był niezwykle ubogi. Jeśli chodzi o jego oryginalność, nie odbiegała ona niestety od normy konwentowej– były w nim zarówno pozycje rewelacyjne, jak chociażby ta o "Katanie i Rapierze", kiepskie, jak i takie które mogły zainteresować tylko specyficzną grupę odbiorców– jak fani Neuroshimy. Część nie wypaliła z różnych względów, głównie z tradycyjnego niestawienia się prelegentów, potęgując "dziurawca". Konkursy, zapowiadane na "Trzy, dokładnie trzy. Dokładnie świetne konkursy z rewelacyjnymi nagrodami" niestety nie wyszły spoza konwentowej normy, jeśli wziąć pod uwagę ich jakość i nagrody. Jedynym odstępstwem była ich ponadprzeciętnie mała ilość i monotonia. LARPy również nie zachwyciły. Wiało nudą- błogim czasem wolnym, wolnym od "studiów zaocznych", od "siedzenia na wykładach"… Ale w końcu Dracool miał być świętem gier, więc….
….Kiedy blok prelekcyjny świecił pustkami, można było się przyjrzeć sekcji gier. O ile nie można mieć nic do zarzucenia ich różnorodności, to jednak nie wszystkie były dostępne jednocześnie. Stolików było za mało, a często nic się przy nich nie działo. Do tego niektóre oferowane pozycje, które miały być powrotem do przeszłości, udowodniły że są martwe nie bez powodu – po prostu nikt już w nie gra, i tym bardziej grać znów nie chce. Nawet turniej WFB, zwykle zajmujący na tego typu zlotach całą salę gimnastyczną, zajął jedynie jej kątek. Większość osób spędzała więc czas łojąc w zombiaki (które stały się przebojem sezonu). Wobec tak przedstawiającego się ataku nudy pozostała jedyna, ostateczna linia oporu– ludzie.
W zasadzie to oni uratowali ten konwent, potwierdzając starą prawdę, że to od "ekipy" która przyjedzie zależy prawie wszystko. Dało się zorganizować sesję we własnym gronie (nie było praktycznie żadnych "karteczkowych", połazić do pizzerii i z powrotem, pogadać przy piwku na ławkach.. Właśnie na "nocnych Polaków rozmowach" mijał ten konwent .
Jeśli chodzi o "rzeczy techniczne", z racji liczby uczestników sale były względnie przestronne, prysznicy tradycyjnie nie było, a bufet serwował średnio trujące żarcie. Norma.
W sumie, tegoroczny Dracool się nie udał. To, co wyszło z bardzo ambitnego i ciekawego swoją drogą pomysłu, ziało nudą. Tym bardziej zauważalną, że za wstęp należało zapłacić aż 40zł! Poprzednia edycja, odbywająca się w mniej szczęśliwym terminie, a znacznie lepszym, miejscu przyciągnęła podobna liczbe osób, które jednak bawiły się lepiej. Ogólnie imprezę oceniamy na tróję. Było by nieporównywalnie gorzej, gdyby nie ludzie. Bez nich po prostu tegoroczny Dracool ostemplowało by się pieczęcią "nudaconu" i zamknęło gdzieś głęboko w komórce pod schodami….
Ithil & Ula