Jest trochę prawdy…
… w stwierdzeniu że kiedy było się na jednym konwencie, to tak jakby było się na wszystkich. Tak już ten świat jest urządzony, że istnieje charakterystyczna ‘conowa atmosfera, którą tworzą miedzy innymi gonitwy z prelekcji na prelekcje, zalane woskiem stoły, nawet zapach – szczególnie ostatniego dnia…
Mimo to spora część imprez stwarza własną, specyficzną otoczkę. Składają się na nią ludzie którzy regularnie się na konkretnych konwentach pojawiają, lokalizacja, styl organizowania i wiele innych.. Na Falkonie byłem po raz pierwszy, ale mimo to od samego początku nie opuszczało mnie dziwnie znajome odczucie. Po pewnym czasie doszedłem do wniosku, że lubelski konwent nasiąknięty jest atmosferą starych, dobrych Krakonów na Blachnickiego.
Podobnej wielkości, pełna zakamarków szkoła, podobne tłumy na korytarzach – było ponad 780 osób – podobny przekrój prelekcji… Impreza dla każdego.
Sam konwent swoim programem specjalnie nie zaskoczył, trzymając jednak wysoki poziom. W zasadzie każdy mógł znaleźć tu coś dla siebie. Nie brakowało spotkań z pisarzami, prelekcji zarówno eRPGowych, fantastycznych, czy historycznych. Większych dziur nie zanotowano – zaklejając je przed rozpoczęciem konwentu (do informatora, podobnie jak na Imladrisie dołączana była krótka errata). Obecne były bitewniaki – jak Warmaster czy WFB – oraz karcianki. Jedynie LARPów i konkursów nie zanotowałem nadspodziewanie wiele, choć te ostatnie usprawiedliwiają ciekawe nagrody oraz fakt, że praktycznie wszystkie trwały po dwie godziny.
Na salach panował średni ścisk, rozładowywany głównie przez udostępnienie prelekcyjnych na noclegownie po 22. Szkoła ulokowana była bardzo dobrze – niespełna 10 minut spacerkiem do jeszcze zaniedbanej, ale niezwykle malowniczej lubelskiej starówki, bogato wyposażonej w różne knajpy i restauracje.
Jeśli chodzi o techniczna stronę konwentu, wypadła ona na solidną czwórkę. Obsługa działała całkiem sprawnie, choć nie udało się ominąć wpadek (jak schody z piątku na sobotę, czy brak wody dla prelegentów). Działała szatnia dla lokalnych uczestników, zadbano również o system sesji karteczkowych, choć te nie działały nadspodziewanie sprawnie. Bardzo ciekawym pomysłem była ankieta dołączana do informatorów. W założeniu miała ona dostarczyć informacji o tym, jacy ludzie pojawili się na Falkonie, dzięki czemu można by było lepiej przygotować program przyszłorocznego konwentu. Niestety mało kto był o tym poinformowany, i mało kto ankietę wypełnił. Można było się zaopatrzyć w wszelakie książki i rpgi, dzięki dwóm sklepom. Aha, można się było umyć, co zwiastuje niedługie odejście od starych, uświęconych tradycji.. Gdzie te mityczne prysznice z młodości.. Eh…
W sumie cały Konwent wypadł dobrze, lub wręcz bardzo dobrze. W zasadzie nie zaobserwowałem żadnego elementu który byłby wyraźnie skopany. Potknięcia, jeśli już występowały, nie były poważne. Sporym atutem Falkonu okazała się cena. 25 złotych za tak różnorodny program trwający do 16 w niedzielę, przy wysokim poziomie organizacji..
Falkonowi po długim namyśle daję 5 z malutkim minusem. Zabrakło mi po prostu czegoś naprawdę wyjątkowego.. Choć może dlatego, że nie zdążyłem na Teatr Wampirów. Ale nic straconego, mam cały rok na struganie kołków i prażenie popcornu, bo w 2004 na pewno znów zawitam do Lublina..