Imladris darzę wielkim sentymentem. Dziesięć lat temu wybrałem się na niego po raz pierwszy i chociaż nie stanowił on mojego debiutanckiego konwentu, to był zdecydowanie najlepszym spośród tych, które wtedy znałem. Miał wszystko, czego oczekiwałem od dobrej imprezy – świetne prelekcje, dobre konkursy, angażującą grę konwentową (nazwaną larpem nieustającym) i świetną część socjalną.
Dziesięć lat później patrzę oczywiście na ten konwent trochę inaczej, ale każda jego kolejna edycja jest dla mnie wyjazdem zaznaczanym w kalendarzu od razu po podaniu informacji o terminie wydarzenia. Chociaż na Krakowskich Weekendach z Fantastyką (bo tak brzmi oficjalny podtytuł Imladrisu) zmieniło się wiele – od organizatorów po lokalizację – to sentyment wygrywa z wszelkimi obawami.
Fantastyka w centrum
Po reaktywacji w 2013 roku Imladris znalazł swoje miejsce w Nowej Hucie, co stanowiło niemały problem dla uczestników. Dlatego tym razem organizatorzy postanowili w końcu wynająć szkołę w samym centrum Krakowa, co było strzałem w dziesiątkę.
Wszystkie potrzebne do szczęścia lokale znalazły się rzut beretem od budynku, a jeśli ktoś szukał mocnych wrażeń, miał Rynek niecałe 500 metrów od szkoły. Ciężko trafić na lepsze miejsce, jeśli oceniać pod kątem ulokowania na planie Krakowa.
Minusem szkoły były natomiast jej małe rozmiary i estetyka. Ciasnota objawiała się przede wszystkim w salach sypialnych, których było ogólnie niewiele. Na pocieszenie od soboty rano funkcjonowała druga szkoła sypialna, ale nie miałem przyjemności jej odwiedzić.
Natomiast co do estetyki… Cóż, budynek w środku wyglądał po prostu obskurnie. Na to jednak organizatorzy zbyt wielkiego wpływu nie mieli, więc pozostaje zaakceptować fakt, że większość szkół w Polsce wygląda jak wygląda.
W szkole imladrisowej znalazły się też dwa sprawne prysznice, które były nawet odremontowane. Gdyby nie to, że ktoś wpadł na pomysł, że mała szatnia przed kabiną nadaje się idealnie na sesje RPG, to mógłbym nawet pochwalić organizatorów za sanitariaty. Bo co komu po prysznicach, skoro prawie przez cały dzień nie ma do nich dostępu?
Innym wielkim plusem była odległość knajpy konwentowej od szkoły. Nawet ślimakowi spacer nie zająłby więcej niż 5 minut. Sam lokal był przyjemny, nie za głośny i tani jak na krakowskie standardy. Idealne miejsce na wieczorne rozmowy fantastów.
Przy wejściu
Akredytacja na krakowski konwent pozostaje dalej wzorem dla innych imprez tego typu. Chociaż liczba stanowisk była mała, proces wpuszczania ludzi przebiegał jak zwykle szybko i sprawnie. Inna sprawa, że Imladris nie jest konwentem dużym jak na dzisiejsze normy.
Najważniejszą rzeczą, która usprawniła proces akredytacji, były kody QR rozsyłane do wszystkich osób dokonujących przedpłaty, tworzących program lub posiadających darmowe wejściówki z innych przyczyn. Nawet pojedyncze przypadki osób, które nie wydrukowały kodu, były obsługiwane szybko i bezstresowo.
Po zaakredytowaniu się uczestnicy w pakietach otrzymali bardzo ładne identyfikatory (IK296 Blackdevil bardzo mnie rozczuliło) i mniej piękne informatory. Dobrze, że w tych ostatnich chociaż nie roiło się od błędów, jak w poprzednim roku. Niestety, nie miały one też formatu kieszonkowego, który zdecydowanie lepiej sprawdza się na imprezach niż A4.
Organizatorzy dodali też kody QR pełniące funkcję linków do tabeli programowej online, ale tabela w dokumencie Google to zdecydowanie nic, czym można byłoby się chwalić. Zwłaszcza że Informator Konwentowy oferował pomoc przy skorzystaniu z aplikacji Konwentowicz.pl.
Program fantastyczny
Reaktywowane Imladrisy przyzwyczaiły mnie do tego, że mają solidny program. I chociaż nie jest on rozmiarów pyrkonowych, to widać gołym okiem, że fantastyka tu króluje. W przypadku omawianej imprezy o małej liczbie punktów mógłbym powiedzieć, że pełniły tylko funkcję zapchajdziur.
Organizatorzy krakowskiego konwentu postanowili z racji małej ilości miejsca podzielić bloki względem motywów, co zaowocowało salami fantasy, science-fiction, modern itp. Nie jest to rozwiązanie nowe, ale ciągle ma jeden problem – zawsze znajdzie się człowiek, który wymyśli punkt programu nie pasujący do żadnej kategorii.
Jeśli ktoś jest miłośnikiem rodzimej literatury fantastycznej, Imladris zdecydowanie mógł trafić w jego gusta. Na konwencie gościli m.in. tegoroczni laureaci nagród im. Janusza A. Zajdla (Michał Cholewa, Anna Kańtoch) i Żuławskiego (Paweł Majka), a także Andrzej Pilipiuk oraz Rafał W. Orkan.
Jedyne, co zawiodło, to liczba konkursów. Należę do ludzi, którzy lubią sprawdzać swoją wiedzę (nawet jeśli w ogóle jej nie posiadają na dany temat), a Imladris pod tym kątem niestety rozczarował. Jakość nagród też nie powalała.
Jeśli tylko organizatorzy rozwiążą problem z konkursami, to program tej imprezy będzie jednym z lepszych, jakie oferują konwenty w Polsce. Pozostaje mieć nadzieję, że w przyszłych latach nic się nie popsuje w tym temacie.
Atrakcyjny Kraków
Chociaż targi gier planszowych w Essen odbywały się w tym samym terminie, co Imladris, games room tego drugiego nie ucierpiał. Tak jak na innych konwentach Krakowskich Smoków, wybór gier był dość spory.
Najważniejsze jednak, że dzięki zmianie lokalizacji zwiększyła się też powierzchnia sali z grami. Nie były to może rozmiary pomieszczeń z największych imprez tego typu, ale w zupełności wystarczające na potrzeby Imladrisu.
Miłym gestem, podkreślającym rodzinną atmosferę konwentu, była programowa przerwa obiadowa w sobotę. Chociaż znaleźli się tacy, którzy na nią narzekali, według mnie jest ona potrzebna każdej mniejszej imprezie tego typu. Zwłaszcza że organizatorzy sprzedawali obiady w preferencyjnych cenach w jednym z okolicznych lokali.
Wśród innych atrakcji warto wymienić koncert zespołu folkowego Fleurdelis. Jeśli ktoś ominął występ w piątek na terenie konwentu, mógł posłuchać folkowych melodii następnego dnia w knajpie konwentowej. Była to miła rozgrzewka przed sobotnim karaoke, którym organizatorzy katują co roku.
Dla RPG-owców przygotowano kolejną edycję konkursu Archipelag, który wyłonił najlepszą drużynę graczy. Wszystko byłoby w porządku, gdyby tylko nie chory pomysł zajęcia pryszniców na całą sobotę w celu przeprowadzenia konkurencji.
Na zakończenie
Tegoroczny Imladris przez cały czas trwania wydawał mi się imprezą gorszą niż jego zeszłoroczna edycja. Myśl ta chodziła mi po głowie przez cały konwent, chociaż nie byłem w stanie wskazać konkretnych powodów. Nie oznacza to oczywiście, że wypadł w jakikolwiek sposób źle.
W zasadzie po dłuższym przemyśleniu sprawy dochodzę do wniosku, że jest to impreza naprawdę pozytywna i odstająca (na plus) w wielu miejscach od trendów panujących na obecnych konwentach. Chociaż nie było tłumów na Imladrisie, nie wpłynęło to na niego w żaden sposób negatywnie.
I jakkolwiek życzę krakusom, by dorobili się swojej dużej imprezy fantastycznej, to zdecydowanie wolałbym, żeby Imladris pozostał „małym”, kameralnym konwentem. Jeśli tylko zostanie utrzymany obecny kurs rozwoju tej imprezy, z czystym sumieniem polecę ją każdemu.