W zeszłym roku po wielu latach nieobcności Imladris powrócił. W tym roku organizatorzy postanowili nas przekonać, że był to powrót na dobre.
Po poprzedniej edycji jednak oczekiwania wobec tej imprezy urosły, zacząłem więc mieć większe wymagania. To niestety spowodowało, że nieintensywna kampania reklamowa konwentu wzbudziła moje obawy. Czy organizatorzy podołają oczekiwaniom?
Dzielnica Obiecana
Imladris odbył się w znanej z zeszłego roku Szkole Podstawowej nr 37 oraz Zespole Szkół Ogólnokształcących Sportowych nr 2. Oba budynki były wystarczające na potrzeby konwentu i w zasadzie nie można by się do niczego przyczepić, gdyby nie fakt, że odległość między nimi wynosiła prawie 2 kilometry.
Radosne spacery po Nowej Hucie w nocy nie należą do moich ulubionych rozrywek, więc trasę pokonywałem ze znajomymi samochodem. Ci, którzy jednak musieli maszerować, mieli wieczorem zapewniony konwój z ochroną imprezy.
Oczywiście, rozumiem że taka odległość między budynkami nie była podyktowana złymi chęciami organizatorów, a koniecznością i brakiem wyboru. Jednak lokalizacja Imladrisu to chyba największy mankament krakowskiego konwentu.
Jeśli dla kogoś odległości między szkołami były za małe, knajpa konwentowa znajdowała się zaledwie 21 przystanków tramwajowych od imprezy. Na dodatek organizatorzy nie dogadali się zbyt dobrze z właścicielem lokalu, przez co w piatek uczestnicy Imladrisu mieli problem ze znalezieniem miejsca w barze.
Akredytacja błyskawiczna
Akredytacja Imlala powinna być wzorem dla reszty imprez fantastycznych w naszym pięknym kraju. Mimo to, że akredytowano tylko w budynku głównym, na konwent ludzie wchodzili błyskawicznie.
Osoby zakupujące wejściówki na miejscu nie musiały podawać danych (wiązało się to z tym, że duplikat zgubionej wejściówki i tak kosztował tyle samo co pierwsza wejściówka), natomiast ludzie którzy dokonali przedpłat byli identyfikowani za pomocą dowodu oraz kodów QR, które zainteresowani otrzymali przed imprezą. Czas stania w kolejce zwykle nie przekraczał 5 minut mimo 2 stanowisk obsługujących przyszłych uczestników.
Po zaakredytowaniu się uczetnicy imprezy otrzymywali skromny pakiet konwentowicza składający się średnio wykonanego identyfikatora i informatora. Ten drugi roił się od literówek i błędów, które lekko utrudniały uczestnikom korzystanie z dobrodziejstw konwentu.
Złe było w nim wiele rzeczy. Brakło adresu szkół, przez co wracając taksówką z knajpy konwnentowej nie wiedzieliśmy gdzie skierować taksówkarza, mapka trasy między szkołami nie posiadała oznaczonych sklepów, a eliminacje do konkursu planszówkowego odbywały się w zupełnie innym miejscu niż zaznaczono w informatorze.
Program
Program Imladrisu był skromny, ale zdecydowanie solidny. Większości prelekcji nie widziałem na żadnym innym konwencie, a konkursy były ciekawe i dobrze poprowadzone. Jedynie trochę na siłę dodano larpy, których w zasadzie nie musiało by być i nikt by na tym nie ucierpiał.
Jedyne co mi przeszkadzało, to fakt, że niedziele niektóre bloki straciły impet i widać było, że organizatorzy chcą kończyć imprezę. Zostałem na konwencie do samego końca, ze świadomością że w zasadzie po godzinie 12 przestało się dziać cokolwiek ciekawego. Na szczescie przypadłość ta dotyczyła tylko paru bloków.
Trochę szwankował pomysł na spotkania autorskie na konwencie. O ile zamysł był dobry i kameralna sala pozwalała na swobodną rozmowę z goścmi, tak brak prowadzącego sprawił, że niektórzy pisarze siedzieli samotnie czekając aż pojawi się jakiś zagubiony uczestnik.
Jeśli ktoś chciał na konwencie zagrać sesję RPG, miał dwa wyjścia. Albo szukać mitycznych zapisów w szkole sypialnej, albo zebrać drużynę i wziąć udział w Archipelagu, konkursie na najlepszą drużynę RPGową. Inicjatywa Jaxy rozwija się bardzo dobrze i mam nadzieje, że utrzyma obrany kurs.
G!
Imladris jak każdy przywoity konwent fantastyki nie mógł obyć się bez Games Roomu. Zorganizowany przede wszystkim przez krakowski sklep Dragonus (ale zbiory pochodziły także od Krakowskich Smoków i Rebela) przybytek cechował się dużą ilością gier i za małą przestrzenią do gry.
Gdy dodamy do tego fakt, że m.in. Trefl, Bard i Portal organizowali pokazy w ciasnej sali gimnastycznej, że wepchnięto tam też stoiska wystawców planszówkowych, to powinien przed oczami wam stanąć obraz zapchanej do granic możliwości przestrzeni.Na szczęście na turnieje przeznaczone było osobne pomieszczenie, ale ściskowi w games roomie to nie pomogło w żaden sposób.
Na Imladrisie odbyło się także dużo warsztatów i pokazów gier bitewnych, skłamałbym jednak gdybym powiedział, że coś mnie w tych blokach zainteresowało. Widocznie wraz z wiekiem, przychodzi mi też syndrom niechęci do poznawania nowych rzeczy.
Gdy ktoś na konwencie poczuł się głodny, mógł skorzystać z dość bogatej oferty żywieniowej. Zaopatrzyć można było się w świetne burgery od Burger Taty, wegańskie (fuj!) żarcie u Volkswegan lub skorzystać z w miarę taniej oferyt karczmy “Pod Rozbrykanym Kucykiem”. Na upartego, nie trzeba było w dzień chodzić do sklepów na Hucie.
To ciągle nie jest konwent roku…
Imladris odwiedziło ponad 700 osób, co w dzisiejszych czasach nie jest wynikiem oszałamiającym, ale nie jest też w żaden sposób słabym. Krakowskie konwenty powoli odbudowują się po upadku, to bardzo miłe. Pociesza fakt, że jeśli organizatorzy utrzymają poziom swojej imprezy, ludzie zapomną, że ktoś kiedyś zrobił pewien Crapkon.
Więc czy organizatorzy zaspokolili moje oczekiwania? W całą pewnością mogę powiedzieć, że na 100% ich nie zawiedli. Nie zostałem niczym zaskoczony, a pojedyncze minusy były zasłaniane przez plusy.
Imladris ciągle nie jest konwentem roku, jest za to solidnym wydarzeniem wartym uwagi każdego miłośnika fantatstyki. Widać, że organizatorzy uczą się na błędach i pozostaje mieć nadzieje, że za rok uda się im znaleźć lepszą lokalizacje dla swojej imprezy.
Za rok wrócę na Imladris, choćby po burgera. Mam nadzieje, że nie stanie się nic, co przekonało by mnie, żeby odpuścić sobie ten konwent. Przed organizatorami dużo pracy, aby kolejna edycja była równie dobra, jak tegoroczna.