O Tsuru ktoś powiedział kiedyś, że to „największy średniej wielkości konwent mangowy na Śląsku”. Impreza rok w rok przyciąga wielu sympatyków kultury japońskiej (i nie tylko). Jak wypadła siódma edycja Tsuru Japan Festival? Zapraszam do lektury.
Dzień dziecka w Rybniku
Wydarzenie tradycyjnie odbyło się w Zespole Szkół Technicznych im. Stanisława Staszica w Rybniku. Miejsce to jest dobrze znane bywalcom poprzednich edycji, a także uczestnikom Aiconu i Mochiconu, czyli innych konwentów sygnowanych marką Tsuru. Mieszkającym na Śląsku nie trzeba tłumaczyć gdzie znajduje się Rybnik, jednak dla dojeżdżających z innych części kraju niekoniecznie jest to takie oczywiste. Mimo to dostanie się do tej miejscowości nie jest specjalnie trudne, wystarczy dojechać do Katowic, a stamtąd to już godzina jazdy pociągiem lub autobusem. Szkoła konwentowa znajduje się w centrum miasta, niedaleko dworca kolejowego. Jeśli ktoś zupełnie nie orientował się w okolicy, to mógł skorzystać z udostępnionej na stronie internetowej Tsuru szczegółowej instrukcji, jak dojść pieszo na konwent z wyżej wymienionego dworca. Gdy udało się już dotrzeć na miejsce, można było zaczynać zabawę.
Najpierw jednak akredytacja. Każdy kto był choć na kilku konwentach, wie jak to wygląda i że na początku trzeba się spodziewać kolejki. Tsuru nie było tu wyjątkiem od reguły i na początku trzeba było swoje odstać. Na plus, że w tym roku dodano smyczki z nadrukiem do zawieszenia identyfikatora zamiast standardowych tasiemek. Dla zbierających pamiątki z konwentów taki drobiazg ma znaczenie. Oprócz tego dostaliśmy papierowy informator z planem atrakcji oraz mapą szkoły.
Tematem przewodnim tegorocznego Tsuru był Kodomo no Hi, czyli japoński dzień dziecka. Jak był widoczny ten motyw? Kojarzą się z nim kolorowe karpie, które pojawiały się na konwentowych grafikach. Oprócz tego na parterze w okolicach Maina, przygotowano dość efektowną dekorację. Były tam m.in. wstążki z kolorowej bibuły, czy papierowe karpie. Niestety w innych częściach szkoły próżno już było szukać podobnego wystroju, więc szybko zapominało o tym dodatkowym klimacie. Zorganizowano także grę konwentową, wzmiankę o niej można było znaleźć w informatorze. Niestety organizatorzy słabo nagłośnili i wyjaśnili tę atrakcję. Sporo konwentowiczów nawet nie wiedziała o jej istnieniu, inni zaś mieli problem z jej zrozumieniem. Spotkałem uczestnika, który zapytał mnie czy wiem, co się robi z kartami do gry konwentowej. Opowiadał, że osoba prowadząca tę atrakcję, od której je dostał, nie wyjaśniła mu odpowiednio zasad. O konwencji nie było też informacji m.in. na stronie internetowej z wyjątkiem krótkiej wzmianki w prasówce konwentu. Pomysł wykorzystania na konwencie święta, które w Japonii przypada na początek maja, był ciekawy i mógł tknąć ducha wiosennej zabawy do listopadowej szarówki, niestety został w większości zmarnowany. Szkoda bo potencjał był.
Ciasno ale różnorodnie
Tsuru to jeden z tych konwentów, na którym należy się przygotować na tłumy i związane z tym niedogodności. Już od kilku lat frekwencja konwentu balansuje na granicy pojemności szkoły. W tym roku według oficjalnych danych na konwencie pojawiło się 1800 osób, czyli więcej na poprzedniej edycji. Czy organizacja poradziła sobie z przyjęciem takiej masy ludzi?
Pierwsza kwestia, która przychodzi na myśl to miejsca noclegowe. Przeznaczono na ten cel sporą ilość sal w szkole, na każdym piętrze była specjalna część sypialna. Mimo tego ilość użytecznej przestrzeni wychodziła dosłownie na styk. Tym którym nie udało się znaleźć miejsca w sleeproomach, musieli się ulokować na korytarzu. Były nawet pojedyncze przypadki osób, które rozkładały się dosłownie na schodach (sic!), co nie było ani rozsądnym ani bezpiecznym zachowaniem. Jeśli frekwencja Tsuru dalej będzie się powiększać, to kwestia noclegów stanie się dla organizacji wyzwaniem i będzie wymagać innego rozwiązania (opłaty na sleeproomy, większy budynek?) .
Skoro już wspomniałem o budynku, przyjrzyjmy się co dokładnie można było w nim znaleźć. Na wstępie dodam jeszcze, że szkoła konwentowa jest dość specyficzna. Ci którzy pojawiają się tu po raz pierwszy, często mają problem z poruszaniem się, gdyż układ przejść pomiędzy poszczególnymi częściami nie jest tak intuicyjny i prosty jakby się mogło wydawać. Aczkolwiek jest to problem tylko na początku, wystarczy przejść się kilka razy po całym budynku, by nie stanowił tajemnicy. Przy okazji zwiedzania można przypadkiem trafić w bardzo ciekawe miejsca.
Na omówienie sal z atrakcjami przeznaczę osobną część tej relacji, na razie skupię się na tzw. otoczce. Jak wiadomo nieodłączną częścią konwentu są stoiska oferujące wszelkiego typu asortyment dla fanów popkultury. Na Tsuru były one wystawione na korytarzach łączących dwa skrzydła szkoły. Ta przestrzeń przez większość czasu zdecydowanie była najbardziej zatłoczonym miejscem. Trudno się jednak temu dziwić, gdyż oferta wystawców była naprawdę bogata i prawie każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Dla chcących uzupełnić swoje mangowe biblioteczki czekała Komiksiarnia i Wydawnictwo Waneko. Inni oferowali szeroki wybór gadżetów typu kubki, przypinki, kocie uszka czy ogonki. Fani japońskich słodyczy także mogli czuć się usatysfakcjonowani. Oprócz dużych stoisk, były także mniejsze artystyczne i z rzeczami typu hand-made. Mówiąc krótko, było gdzie wydać swoje zaoszczędzone pieniądze.
Na konwencie było kilka miejsc gdzie uczestnicy mogli zjeść i się napić. Po pierwsze znane z wielu konwentów stoiska Bubble Tea i Hidamari Sushi. Dla mnie osobiście dużo ciekawsze były jednak herbaciarnia i maid café. W tej pierwszej można się było napić dobrej herbaty, a w kawiarni obok także coś zjeść. Posiłki były smaczne, a klientów obsługiwały bardzo miłe i skore do rozmowy kelnerki przebrane za urocze meido. Przy temacie gastronomii warto wspomnieć też o znajdującej się tuż przy szkole Żabce, która stanowiła tańszą alternatywę i była chętnie odwiedzana przez wielu konwentowiczów.
Crème de la crème, czyli program
Program i atrakcje były zdecydowanie tym elementem, na który organizatorzy postawili największy nacisk. Już liczby mówią same za siebie – aż 20 sal programowych oraz 16 gości. Można by tym spokojnie obdzielić dwa mniejsze konwenty. Do najciekawszych osobistości należeli Enma Official – youtuberka mieszkająca w Japonii, która przygotowała aż 10 godzin atrakcji, Karol Gajos – aktor głosowy prowadzący kanał YouTube Popcornerd, czy Piotr Milewski – autor książek o podróżach do Azji. Mieliśmy także bardzo solidną reprezentację gości cosplayowych (jury konkursu, Kairi, Dorian Makbeth, Leontha, Martwa, Stefanka), youtuberów (DisneyLady, LenaleeNya, Brody z kosmosu) oraz rysowników (Cichy Wuj, Ciocia Kot).
Od jakiegoś czasu można zauważyć, że Tsuru przestaje być tylko i wyłącznie konwentem kultury japońskiej, a staje się coraz bardziej multifandomowym. Czy to dobrze? Zależy od gustów i punktu widzenia. Na pewno zwiększa się przez to grono odbiorów i łatwiej jest „sprzedać” konwent. Zobaczymy w którą stronę wydarzenie będzie dalej podążać. Kto wie, może już wkrótce dopisek Japan Festival w nazwie przestanie być aktualny.
Tsuru oferowało wiele sal z atrakcjami ciągłymi. Do najpopularniejszych należało VR, Ultrastar, planszówki i konsolówka, solidnie prezentowały się gry muzyczne. W większości ww. sal zorganizowano turnieje z nagrodami. Nie brakowało tradycyjnych sal panelowych, a wiele z nich działało przez cały czas trwania konwentu.
Mówi się, że najciekawsze atrakcje dzieją się na Mainie, ale to bardzo subiektywna kwestia. Na pewno najwięcej uczestników jest nimi zainteresowanych. W tym roku mieliśmy m.in. pokaz tradycyjnej muzyki japońskiej na shamisenie, występ idolek Milky Way, czy rakugo. Na konwentach mangowych od dawien dawna największą popularnością cieszą się konkursy cosplay, więc ich organizacja to spore wyznanie logistyczne. Chętnych do obejrzenia występów cosplayerów na żywo było naprawdę sporo i nie wszyscy chętni mogli wejść. Pilnowano aby w środku nie znalazło się więcej osób niż jest w stanie pomieścić sala przy zachowaniu bezpieczeństwa. Za to na pewno plus bo różnie się na konwentach podchodzi do tego tematu i nie wszędzie stosowane są odpowiednie środki ostrożności. Późnym wieczorem odbył się jeszcze koncert vocaloidów z Holo Project, a ci którzy nie mieli dość szaleństwa, mogli udać się na tradycyjną vixę, którą zaczęto po północy. O żywiołowości tej atrakcji świadczy chociażby wesoły pociąg złożony z konwentowiczów, który około drugiej w nocy „wyjechał” z Maina i rozrósł się wciągając do zabawy osoby, które były wtedy na korytarzu.
Polecać czy nie polecać?
Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Bardzo zależy to od tego, jakie kto ma oczekiwanie względem takiej imprezy. Tsuru przypomina mi trochę dzielnicę Shibuya w Tokio. Wokół same tłumy, ciągle coś się dzieje, wszędzie słychać gwar, a atrakcji jest tyle, że aż ciężko się zdecydować co robić. Jeśli ktoś nie lubi takiego natłoku bodźców, który może wręcz przytłaczać, poleciłbym wybrać się na bardziej kameralny konwent. Natomiast osoby mające potrzebę bycia cały czas pobudzonym, na Tsuru odnajdą się jak ryba w wodzie. Podsumowując, jest to na pewno godne uwagi wydarzenie, ale moim zdaniem, po prostu nie dla każdego.