Od pewnego czasu Kraków powoli odbudowuje swoją pozycję na mapie konwentowej Polski. Dzieje się tak za sprawą Imladrisu, Smokonu czy też Lajconika. Ten ostatni zresztą jako pierwszy zaczął przywracać nadzieję w fantastyczne imprezy w dawnej stolicy Polaków.
Jako wielki fan gier fabularnych nie mogłem odpuścić sobie konwentu, który w większości był poświęcony właśnie im. W końcu od lat wszyscy krzyczą, że RPG umiera. Wyjazd na Lajconik to idealna okazja, aby przekonać się na własne oczy, jak to jest z tym “umieraniem RPG”.
Fantastyczny Kraków
Lajconik tradycyjnie odbył się w Młodzieżowym Domu Kultury przy ulicy Grunwaldzkiej 5 i w sąsiadującym z nim Siemacha Spot. Wiedząc gdzie znajdują się oba budynki, na miejsce można trafić w niecałe 10 minut z dworca PKS. Jeżeli ma się mniejszą orientację w terenie, wyczyn ten może zająć około 20 minut. Same budynki w ciągu roku nie zmieniły się w żaden sposób, jednak Lajconik nie potrzebuje na obecną chwilę więcej miejsca.
Noclegi zorganizowano na auli w Siemacha Spot. Jedyny problem z nią był taki, że aula sama w sobie nie była pomieszczeniem, tylko szerszym miejscem na korytarzu. Wszystkie odgłosy nocnych sesji i partii w planszówki można było wyłapać bez większego problemu. Osoby potrzebujące większego spokoju do snu musiały zaopatrzyć się albo w cierpliwość, albo w zatyczki do uszu. Osobiście polecam to drugie rozwiązanie.
Po dotarciu na miejsce i przebrnięciu przez szybki proces akredytacji (pomijając fakt, że jedna z dwóch dziewczyn przy wejściu nie wiedziała, jak zaakredytować osobę z mediów) uczestnicy otrzymywali standardowy pakiet konwentowicza. Widać, że składano go z odzysku z innych projektów organizatorów. Identyfikator był brzydki, a protektory niedopasowane do jego rozmiarów. Za informator służyła zwykła kartka A4, na której brakowało opisów konkursów i innych punktów programu – chociaż w zasadzie była to tylko delikatna sugestia organizatorów, po co tak naprawdę przyjeżdża się na Lajconik.
Umierające hobby
Oczywiście powodem, dla którego warto było przyjechać do Krakowa na początku kwietnia, były sesje RPG. Tradycyjnie organizatorzy przeznaczyli większość terenu konwentu na to rzekomo wymierające w naszym kraju hobby. Umieranie RPG-om wychodzi tak dobrze, że sesji na Lajconiku odbyło się ponad 30.
Przekrój systemów, w które grano, był duży, jednak pojawiła się tendencja unikania gier uchodzących w Polsce za mainstreamowe. Próżno było szukać wśród sesji Warhammera czy D&D – królowały Świat Mroku (w przeróżnych kombinacjach), Zew Cthulhu i Wolsung.
Dużo uwagi na Lajconiku skupiały też indie RPG. Poza masą sesji w najrozmaitsze nieznane u nas systemy (takie jak Dungeon World czy Anima Prime), odbyła się także inicjatywa Orient Express – która w zasadzie chyba była niepotrzebna. W końcu i bez niej ludzie sięgali po „egzotyczne” systemy.
Osobnym problemem były zapisy na sesje. Choć część z nich prowadzono przez Internet, a resztę już na miejscu, to szansa na załapanie się na coś interesującego była skrajnie mała. Obowiązywała zasada „kto pierwszy, ten lepszy”. Nie ma w niej oczywiście nic złego, jednak sprawiedliwiej byłoby, gdyby każdy wiedział, o jakiej porze może czatować na nowe sesje. Zarówno w sieciowych zapisach, jak i na miejscu.
Krakowscy fani RPG dbają też o to, aby w kolejnych latach miał kto grać w gry fabularne. W trakcie Lajconika zorganizowano parę sesji dla wychowanków Siemacha Spot (m.in. całkiem przypadkiem u Wojtka Rzadka). Mało który konwent tak dobrze wypełnia misję edukacyjną i popularyzatorską.
Plaszówkowo
Dla wszystkich niezainteresowanych RPG-ami organizatorzy konwentu przygotowali dwie garści innych atrakcji. Najważniejszą z nich był games room, który tradycyjnie znalazł się w sali baletowej Młodzieżowego Domu Kultury.
Wielka szkoda, że organizatorzy nie mają większego pomieszczenia dla miłośników planszówek. Games room był mały i ciasny, nie dysponował stolikami do mniejszych gier, a w dodatku zapełniał się szybko. Ponadto kawałek powierzchni zajmowali wystawcy, dla których nie znalazło się inne ciekawe miejsce na terenie imprezy.
Sam wybór gier był dość okazały, chociaż oczywiście wielokrotnie widziałem większe zasoby. Niemniej, przy takich rozmiarach sali do grania liczba tytułów była zwyczajnie wystarczająca.
Dla wszystkich pragnących nagród organizatorzy Lajconika przygotowali szereg turniejów planszówek. Nie były one ogromne, a wzięcie udziału w nich dawało dużą szansę na wygranie jakiegoś upominku.
Inne atrakcje
Jeśli kogoś nie zadowalały planszówki ani RPG, na konwencie mógł znaleźć też miniblok konkursowo-prelekcyjny. Zainteresowanie nim było znikome; prawdopodobnie nikt nawet nie zauważył, że nie odbyły się warsztaty używania muzyki na sesji.
Jedyne, o co można mieć w tej kwestii pretensje, to opublikowanie planu tego bloku dopiero w piątek, dzień przed konwentem. Oczywiście, rozumiem, że pewne rzeczy wymagają potwierdzenia przed imprezą, ale nie powinno to trwać tak długo.
O godzinie 20:00 większość uczestników udała się do knajpy konwentowej, w której kontynuowano rozmowy o umieraniu gier fabularnych w Polsce. Miejsca w lokalu było dużo i większość fanów RPG-ów bez problemu pomieściła się w jego zaciszu.
Czasami trochę przeszkadzała muzyka, niektórzy narzekali na ceny typowe dla barów w Krakowie, a mi brakowało rozrywek dodatkowych. Zdecydowanie wolę, gdy podczas wieczornej integracji organizatorzy proponują pogranie w planszówki czy dyskusje moderowane.
To, co mnie szczególnie ucieszyło, to przeprowadzenie losowania nagród wśród Mistrzów Gry i uczestników imprezy w niedzielę między dwiema turami sesji – zgodnie z moją sugestią z zeszłego roku. Trudno mi porównać, czy w losowaniu wzięło udział więcej osób (ponieważ w ubiegłym roku jako niemiejscowy nie mogłem w nim uczestniczyć), ale wydaje mi się, że zorganizowanie go o wcześniejszej godzinie zredukowało szansę, iż ktoś już nie mógł być na nim obecny.
Na koniec
Krakowski Lajconik to zdecydowanie jedno z ważniejszych świąt fanów umierających od lat RPG-ów. Nie jest może napchane atrakcjami jak zjAva, ale dzieje się tak po części z tej prostej przyczyny, że im większą ofertę przygotują organizatorzy, tym bardziej rozproszy ona uwagę uczestników i odciągnie ją od tego, co tutaj najważniejsze.
Jednym z problemów tegorocznej edycji była też zmiana na pozycji koordynatora imprezy. Widać gołym okiem, że Avlene musi zdobyć jeszcze trochę doświadczenia, głównie w zakresie reklamowania swojego konwentu.
Lajconik jak zwykle okazał się kameralny, odwiedziło go około 200 osób. Wśród uczestników cieżko byłoby jednak znaleźć takiego, który nudziłby się lub powiedział, że mu się nie podobało. Bo mimo wszystkich wymienionych uchybień, to bardzo solidny konwent, który wpisał się na stałe w mój kalendarz.