Informator Konwentowy objął w tym roku patronatem medialnym LubLarp Festiwal. Bilety na larpy rozeszły się jak ciepłe bułki – po dwóch dniach od otwarcia zapisów zostały miejsca tylko na trzy spośród szesnastu gier. Skorzystaliśmy z okazji, by organizatorom festiwalu zadać kilka pytań o LLF i larpy. Odpowiadają Dorota Kalina Trojanowska, Jakub „Shonsu” Barański i Marcin „Słowik” Słowikowski. Pytała, w imieniu IK, Aleksandra „Zsa-Zsa” Tomicka-Kaiper.
LubLarp Festiwal powstał, o ile mnie pamięć nie myli, w tym samym roku co Festiwal Larpowy Replay. Replay (czasowo lub nie) nie działa, co jest takiego szczególnego w LLF, że nadal trwają (miejmy nadzieję, że przez długie lata)?
Jakub Barański: Przede wszystkim, rozpoczęliśmy od małych kroków i sprawdzania różnych rozwiązań. W poprzednich latach festiwal ograniczał się do kilku gier i właściwie jednego bloku, w którym zagrać można było maksymalnie 5-6 gier. Przez trzy lata powtarzaliśmy ten schemat, sprawdzając i ucząc się, co lubią uczestnicy: larpy konkursowe, uznane produkcje, gry na większą lub mniejszą liczbę uczestników. Obserwowaliśmy, ile osób nas odwiedza, co cieszy się największym zainteresowaniem, jak na frekwencję wpływa cena biletu na jednego larpa (sprawdziliśmy również wariant z bezpłatnymi grami). Bardzo wydatnie pomogło nam wsparcie finansowe od Miasta Lublin, które pozwoliło na spokojny rozwój imprezy. Nie musieliśmy i nie potrzebowaliśmy ryzykować. W siłę rosła ekipa organizatorska, którą na początku stanowiły dwie osoby, a dzisiaj blisko dziesięć.
Po trzech latach uznaliśmy, że jesteśmy gotowi na zmiany, przeniesienie festiwalu do większej lokalizacji, zwiększenie liczby bloków, próbę odświeżenia wizerunku chamberów. Tegoroczny LubLarp Festiwal to dla nas kamień milowy, który ma pokazać, czy jest na scenie larpowej miejsce i zapotrzebowanie na duży festiwal chamberlarpów, na który przyjadą uczestnicy z drugiego końca kraju, do którego organizatorzy nie będą musieli dokładać z własnej kieszeni oraz który stanie się motywacją dla twórców do pisania premier z myślą o naszym wydarzeniu. Oczywiście będziemy w stanie ocenić to dopiero po fakcie, ale już pierwsze minuty po otwarciu sprzedaży biletów na tegoroczną edycję pokazują, że jesteśmy na dobrej drodze.
Marcin Słowikowski: Poza tym trzeba powiedzieć to głośno, że Replay nie zniknął dlatego, że jego formuła się nie sprawdziła. Wręcz przeciwnie, była trafiona w punkt i została bardzo ciepło przyjęta. Liczymy bardzo, że Replay do nas wróci i krążą ploteczki, że możemy się tego spodziewać.
Dlaczego „chamberlarpy to gatunek na wymarciu” – dlaczego na największych polskich konwentach larpy odchodzą na drugi plan? Czy to, Waszym zdaniem, przyczyna czy skutek popularności festiwali larpowych czy dużych, rozbudowanych larpów (jak choćby Saga czy Bal Marionetek)?
Marcin Słowikowski: To oczywiście tylko figura retoryczna, celowo trochę przejaskrawiona, która ma na celu pokazanie pewnej – trochę niepokojącej – tendencji. Trudno się pozbyć wrażenia, że coraz więcej graczy i twórców uważa inne formy larpów za bardziej atrakcyjne niż chambery w salach szkolnych czy domach kultury. Ale skoro te pierwsze się rozwijają, dlaczego te drugie mają pozostawać w miejscu – a pozostanie w miejscu to regres, prawda? Był etap, kiedy z entuzjazmem witaliśmy w Polsce jeepformy i freeformy, kiedy konkursy dostarczały kilku wyróżniających się gier, ale moje tegoroczne doświadczenia z chamberami uzmysłowiły mi, że sporo konwentowych larpów pozostaje na etapie niezbyt dynamicznych, mało pasjonujących, dość sztampowych rozmów w zasadzie o niczym. A przecież tutaj także jest nie tylko zapotrzebowanie na konwentach, festiwalach, czy zyskujących coraz większą popularność blackboxach ale też szerokie pole do popisu i eksploracji. I tutaj pojawia się LubLarp Festiwal…
Dorota Kalina Trojanowska: Osobiście nie posuwałabym się do wyciągania wniosków o powiązaniu tych rzeczy w prostej relacji przyczyna-skutek, to trochę bardziej skomplikowane. W moim odczuciu na konwentach od zawsze traktowało się larpy trochę po macoszemu: umieszczanie ich wyłącznie w godzinach nocnych, problemy z zapisami, zabieranie sal w ostatniej chwili dla “ważniejszych” punktów programu, odsyłanie larpów na konwentowe peryferia – to nie są nowe rzeczy.
Popularność “średniaków” (bo tak sobie roboczo nazywamy kategorię, w której znajdują się ww. gry – larpy na kilkadziesiąt osób, trwające 6-10 godzin i w koszcie ok. 100-200 złotych) to raczej efekt tego, że twórcy zaczynają pozwalać sobie na więcej, jeśli chodzi o rozbudowanie scenariusza, a i gracze są gotowi tyle zapłacić za grę w takim formacie. Z kolei festiwale larpowe, choć pewnie częściowo wyrosły z tego poczucia, że na “zwykłych” konwentach nie bardzo jest dla nas miejsce, są też powodowane np. tym, że larpowcy zwyczajnie lubią przebywać w swoim towarzystwie, czy to w celach socjalizowania się, czy poważnych dyskusji. Poza tym, na takich wydarzeniach często obowiązują wcześniejsze, zorganizowane zapisy, co daje większą szansę, że gry rzeczywiście będą się odbywać.
Jakub Barański: Jeżeli spojrzymy na liczby, to larpy zwyczajnie nie są opłacalne dla konwentów. Kilkugodzinna gra na dziesięć osób zajmująca salę, w której mogłoby w tym samym czasie odbyć się kilka prelekcji na kilkadziesiąt osób, nie może wyglądać dobrze dla organizatorów, którzy muszą radzić sobie z kilkutysięczną frekwencją. W takiej sytuacji nie jest niczym dziwnym, że duże festiwale tracą zainteresowanie małymi chamberami. Jeżeli tego typu imprezy chcą mieć w programie larpy, to powinny szukać zupełnie nowych formatów, kilkudziesięcio- lub nawet kilkusetsetosobowych rozwiązań, pozwalających na szybkie zaangażowanie wielu uczestników. Larpy zostały niejako zmuszone, żeby poszukać sobie własnego miejsca i wyszło im to na dobre. Zarówno w przypadku średnich i dużych produkcji, które królują dzisiaj w pałacach, skansenach, zamkach i innych niezwykłych lokacjach, jak i w przypadku festiwalu jak nasz.
Hashtagi wprowadzają LLF na wysoki poziom profesjonalizmu i przy sprawdzaniu programu zauważyłam, że każdy ma swoją reprezentację. Bardzo dobry pomysł na jasne określenie, co to za larp – skąd się wziął?
Dorota Kalina Trojanowska: Jak napisaliśmy w założeniach festiwalu: lubimy hashtagować, najczęściej w sposób humorystyczny. Łatwo nam jest się tak komunikować. I tak jakoś zostało.
Marcin Słowikowski: Hashtagi to tylko pewna forma komunikacji. Jest coraz bardziej popularna i raczej kojarzona z lubelskim środowiskiem. Jako LubLarp od samego początku posługujemy się hashtagiem #LublinLubiLarpy. Uznaliśmy, że w tej formie łatwo nam będzie przedstawić założenia programowe festiwalu. Trudno nie zauważyć, że w każdym środowisku wcześniej czy później zaczynają funkcjonować trendy. W fandomie larpowym, który od kilku lat dość sprawnie się komunikuje, to także jest widoczne. Kreują je popularni twórcy, znane gry, prężnie działające grupy, ważne wydarzenia, jak choćby konkursy. My postanowiliśmy za pomocą tych założeń/hashtagów świadomie skierować uwagę twórców w kierunku gier, jakie chcielibyśmy widzieć nie tylko na LubLarp Festiwalu, ale przede wszystkim na gry, jakich więcej chcielibyśmy widzieć w ogóle.
W największym skrócie, zależy nam na tym, aby zwiększać pulę dobrych gier, przez tworzenie nowych, remiksowanie starych i tłumaczenie zagranicznych oraz zachęcanie do pisania nowych osób. Aby larpy były krótsze – formuła ostatnich Larpów Najwyższych Lotów pokazała, że dwugodzinne gry mogą być tak samo, a nawet bardziej pasjonujące niż cztero- czy sześciogodzinne. Aby angażowały większą, najlepiej elastyczną liczbę graczy, deklasując trend kameralnych gier na 3-5 osób. Aby niwelować nierówności w dystrybucji fabuły/akcji między postaci męskie i żeńskie, co w niektórych warunkach utrudnia także skompletowanie graczy. Wreszcie, aby grać bez zbędnych wstępów.
Wprowadziliście konkurs z kilkoma kategoriami – w jakiej mierze to odpowiedź na brak w tym roku zarówno Larpów Najwyższych Lotów jak i Złotych Masek, a w jakim początek Waszej własnej, nowej tradycji? (i podpytanie – czy polskie środowisko larpowe potrzebuje nagród larpowych, a jeśli tak, to co, Waszym zdaniem stało się z LNL i ZM? Dlaczego „nie zagrało”?)
Dorota Kalina Trojanowska: Konkursy larpowe są bardzo różne i powstawanie nowych to niekoniecznie odpowiedź na zanikanie poprzednich. Złote Maski lansowały bardzo konkretny rodzaj gier, z kolei Larpy Najwyższych Lotów (a teraz Larpowe Laury) to raczej postawienie twórcom wyzwania, stworzenia czegoś nowego w konkretnych ramach. Są też inne, bardziej niszowe konkursy, organizowane na mniejszych konwentach, i one też są bardzo różne. Wszystkie spełniają jakieś inne potrzeby środowiska. Nasz konkurs to inna liga niż Złote Maski, Larpy Najwyższych Lotów czy Larpowe Laury – to raczej luźna, bezstresowa zachęta do tworzenia świeżych gier festiwalowo-konwentowych. Jest też wymiar humorystyczny, ale w celu poznania go zapraszamy już na sam festiwal. :)
Marcin Słowikowski: Jesteśmy ludźmi, i jak bardzo byśmy nie zaprzeczali, ważna jest dla nas opinia innych. Chętniej sięgamy po film oskarowy, poleconą przez znajomych książkę czy nawet danie rekomendowane przez kelnera. Część ludzi zapomina o tym, że konkursy larpowe mają także ten wymiar. Do tej pory pamiętam, jak pięć lat temu po ogłoszeniu wyników Złotych Masek ludzie podchodzili do mnie z gratulacjami… oraz z zaproszeniami do poprowadzenia gry u nich na konwencie. Wierzymy, że wprowadzenie plebiscytu poza docenieniem samych twórców, pomoże larpom – zwłaszcza tym premierowym – zdobyć zainteresowanie wśród graczy oraz organizatorów konwentów i festiwali.
W porównaniu z poprzednimi latami, program jest o wiele bardziej rozbudowany: jak ściągnęliście do siebie wszystkich twórców, którzy chcą coś pokazać na LLF?
Dorota Kalina Trojanowska: Choć parę osób poprosiliśmy o zgłoszenie jakiejś gry, to nikogo jakoś specjalnie nie musieliśmy namawiać czy ściągać. Myślę, że najważniejszym czynnikiem była tutaj świadomość, że LubLarp Festiwal jest robiony dla środowiska i dla jego rozwoju, że stawiamy na powiew świeżości, oraz że będzie po prostu ciekawie i sympatycznie, ale żeby to wszystko się udało, twórcy muszą nas wspomóc swoimi grami, bo tylko razem możemy zrobić coś naprawdę fajnego. W jedności jest wielka siła i dlatego zawsze stawiamy na integrację, wspieranie i rozwój środowiska.
Jakub Barański: Nawiązując do drugiego pytania – staraliśmy się zaoferować twórcom przestrzeń i możliwości, o które wcale nie jest tak łatwo. LubLarp funkcjonuje już czwarty rok i od początku staraliśmy się wypracować pewien standard. Lubimy larpy i szanujemy ich twórców. Pojawiają się u nas fajni gracze. Wiemy jakiego rodzaju pomocy i obsługi potrzebują twórcy gier. Wspomagamy ich promocyjnie i chyba jesteśmy gwarancją solidnych warunków. Zdecydowana większość twórców larpów tworzy je, bo to lubi. Staramy się zaoferować im warunki, w których będą mogli realizować swoją pasję bez martwienia się o inne kwestie niż zaprojektowanie i poprowadzenie gry. Z jednej strony może się wydawać, że to niewiele, ale z drugiej jest to bardzo dużo.
Nawiązując do poprzedniego pytania – czy nie boicie się utracenia kameralnej atmosfery LLF, a może wręcz przeciwnie – chcielibyście rozwijać LLF jeszcze bardziej?
Dorota Kalina Trojanowska: Wybuch sprzedaży biletów dowiódł tego, że na LubLarp Festiwal jest zapotrzebowanie, i to jest super. Lubimy swoich bliższych i dalszych znajomych, ale tak samo ważne jest dla nas wciąganie w tę grupę nowych osób oraz promowanie naszego hobby. Jeżeli już po wydarzeniu okaże się, że kierunek w którym poszliśmy w tym roku, był słuszny, na pewno będziemy go kontynuować, po drodze poprawiając, co trzeba. Jednocześnie trudno jest nam określić w tym momencie, jak duży może być potencjalnie festiwal w Lublinie przy założeniu, że chcemy mieć komplet graczy na wszystkich grach.
Jakub Barański: Nie boimy się utraty kameralności, a rozwój jest zawsze spoko, ale nie ma co wybiegać tak bardzo w przyszłość. Kameralna atmosfera może towarzyszyć również imprezom na dziesiąt czy set osób, czego najlepszym przykładem są konwenty sprzed kilku lat. Kameralna impreza towarzyszy Koli, na której pojawia się ponad 200 osób. Grunt to podejście do uczestnika i koleżeńska atmosfera, a nie liczby. Jak będzie rozwijał się LubLarp Festiwal? Zobaczymy. Jak zaznaczyliśmy na początku wywiadu, ten rok to największa zmiana w historii imprezy. Po czwartej edycji przyjdzie czas na ocenę, wnioski i plany na następne lata, ale dobrze wiemy, że pośpiech nie jest dobrym doradcą.
Lublin chyba bardzo lubi larpy, skoro po raz kolejny gracze i twórcy dostają do dyspozycji Centrum Spotkania Kultur – jak to zrobiliście, że miasto Wam tak sprzyja?
Marcin Słowikowski: Hasłem przewodnim Lublina jest “Miasto inspiracji”. Dzieje się tutaj bardzo wiele bardzo ciekawych, innych, niestandardowych wydarzeń kulturalnych, wspierane są wszelkiego typu działania artystyczne i twórcze. Nie da się ukryć, że larpy pięknie wpasowują się w tę kategorię działań. Nasze działania prowadzone pod szyldem LubLarp już od trzech lat nie pozostały niezauważone, współpracujemy z instytucjami i NGOsami, o naszych projektach piszą i mówią lokalne media. Zostaliśmy zaproszeni do projektu #MadeByLubelskie, prezentującego unikatowe i innowacyjne działania w mieście, czy do wzięcia udziału w TEDxLublin, aby opowiedzieć o larpach szerokiemu gronu mieszkańców Lublina i Lubelszczyzny.
Z Centrum Spotkania Kultur po raz pierwszy współpracowaliśmy przy okazji lubelskiej Koli i jesteśmy przekonani, że pokazaliśmy się z dobrej strony nie tylko jako partnerzy, ale przede wszystkim jako prężne, otwarte i pozytywne środowisko, które warto wspierać w działaniach i pomóc w spotkaniu – a taka jest misja CSK. Po Koli we współpracy z Centrum zorganizowaliśmy także trzy Spotkania z larpami, skierowane do mieszkańców, wprowadzające w świat larpów. Trudno nam było sobie wyobrazić lepsze miejsce na LubLarp Festiwal. Zwłaszcza że larpowcy pokochali nowoczesną przestrzeń CSK.
Co, według Was, jest najważniejszymi elementami tworzącymi Wasz sukces?
Dorota Kalina Trojanowska: Prawdziwa pasja do tego, co robimy oraz chęć dzielenia się nią z innymi.
Jakub Barański: Niektórzy z nas siedzą w tym interesie już blisko dekadę. Za nami doświadczenia m.in. z Grimuaru, Cytadeli Syriusza, Falkonu oraz wielu innych. Mamy w dorobku sporo sukcesów, ale też porażki. Nauczyliśmy się wielu pożytecznych rzeczy, które pomagają w naszej pracy, ale jest wśród nich jedna najważniejsza: musisz lubić to co robisz. My lubimy larpy.
Marcin Słowikowski: gdybym miał podać przepis na sukces, to wydaje mi się, że jest on w większości dziedzin bardzo podobny: pasja połączona z profesjonalizmem, okraszona dużym dystansem do siebie i zaufaniem do ludzi, dla których działamy.
Dziękuję za rozmowę. Do zobaczenia na LubLarp Festiwalu.