W niedzielę zakończył się Copernicon, na który przyjechało aż 3700 osób. Wynik imponujący, biorąc pod uwagę fakt, że impreza nie odbywała się na halach targowych, a w budynku uczelni. Toruński konwent to kolejne fandomowe wydarzenie, które co roku przyciąga coraz więcej uczestników.
Mi nasuwa się natomiast pytanie – gdzie znajduje się granica wielkości konwentu? Przecież nawet Pyrkon nie może rozrastać się w nieskończoność. Kiedy osiągniemy wartość krytyczną i z czym będzie się to wiązało?
Rosnąca liczba uczestników to na pewno wielka radość dla organizatorów. Pieniądze z akredytacji dla większości konwentów stanowią główne źródło przypływu gotówki. To dzięki tym funduszom można zapraszać gości, wynajmować budynki i robić kolejne edycje wydarzeń.
Zadowoleni są także wystawcy, choć nie zawsze liczba odwiedzających przekłada się na ich zarobek. Ot, po prostu mają większą szansę na sprzedanie swojego produktu przy większej frekwencji. Tylko tyle i aż tyle.Natomiast w całej sytuacji najgorzej mają uczestnicy. Pełne sale prelekcyjne, trudność w dotknięciu pokazywanych tytułów, kolejki do atrakcji (i na samą imprezę). To tylko część rzeczy, z którymi musimy się borykać.
Razem z rosnąca liczbą fanów na imprezie organizatorzy muszą szukać coraz większych lokacji, dających im coraz lepsze warunki. W innym wypadku spotkają się z wielką falą hejtu. Ludzie nie są pobłażliwi, przeludnione konwenty rzadko są zapamiętywane dobrze.
Organizatorzy rosnących konwentów starają się więc co roku wynegocjować coraz więcej miejsca. Tylko że w pewnym momencie nie będzie takiej możliwości. Dobrym przykładem jest Falkon, który nie ma szansy wynajęcia kolejnej hali targowej. Dla mnie ta impreza osiągnęła granice swojego rozwoju i wątpię, żeby wymyślono coś jeszcze.
Oczywiście, można wynająć wszystkie okoliczne szkoły. Potem można zabrać się za budynki oddalone od terenu konwentu. Tylko czy oddalenie jednego budynku od drugiego wynoszące ponad kilometr będzie do zaakceptowania? Jeszcze gdyby to była noclegownia, zapewne tak. Ale czy w przypadku budynków programowych ludzie by na to przystali bez zająknięcia?
Same sale mają swoje ograniczenia. W dzisiejszych czasach dostanie się na prelekcję na dużych konwentach wymaga pilnowania miejsca przez kilka godzin. Większość naszych wydarzeń może zresztą zapewnić miejsce tylko dla kilku procent odwiedzających na tego typu punktach programu.
Problem dotyczy też games roomów, gdzie coraz trudniej znaleźć wolny stolik. W strefach gastronomicznych kolejki tworzą się już koło południa, a dostanie się do toalety w najbardziej obleganych miejscach testuje naszą umiejętność wstrzymywania.
Prędzej czy później każda rozwijająca się impreza dotrze do szklanego sufitu. Rosnąca liczba uczestników może być przyczyną pogrzebania imprezy. W fandomie fantastycznym nie mamy zwyczaju ustalania górnych granic wielkości imprez. Wynika to głównie z faktu, że nigdy nie musieliśmy o nich myśleć.
Konwenty przyciągają o wiele więcej osób, niż są w stanie obsłużyć. To jest niezaprzeczalny fakt. Z roku na rok może być tylko gorzej. Może jednak pora, żeby się nad tym zastanowić? Pomijając konsekwencje prawne, gdy nasze imprezy trafią pod lupę urzędników, wpłynie to też pozytywnie na planowane atrakcje, których ilość będziemy mogli dostosować do ilości odwiedzających.
Prawda jest taka, że prędzej czy później konwenty fantastyczne będą musiały wprowadzić odgórne limity akredytacji, które będą mogły sprzedać. Będziemy, wzorem uczestników San Diego Comic-Conu, siedzieć przed komputerem i klikać, by zdobyć upragnioną wejściówkę.
Z drugiej strony organizatorzy będą mogli zapewnić odpowiednią ilość atrakcji dla nas, niwelując w ten sposób hejt na brak możliwości dostania się na jakikolwiek punkt programu. Dla mnie to sytuacja „win-win”, jeśli tylko osoby odpowiedzialne za przygotowanie naszych imprez podejdą do tematu poważnie.