W zeszłym tygodniu Disney zwolnił Jamesa Gunna z pozycji reżysera trzeciej części Strażników Galaktyki. Powodem były… twitty, które filmowiec opublikował ponad 10 lat temu. Sytuacja dość absurdalna, ale treść wpisów nie pozostawiła Disneyowi żadnej wątpliwości – nie chcą mieć nic wspólnego z tym człowiekiem.
Oczywiście, decyzja o zwolnieniu Gunna była czysto biznesowa. Mądre głowy wielkiej wytwórni stwierdziły, że takie rozwiązanie przyniesie im najmniej strat. Prawda jest taka, że cokolwiek by nie zrobiono, część ludzi obrazi się śmiertelnie na Disneya.
Reżyser boleśnie przekonał się o tym, że słowa napisane w internecie zostają i mogą do nas wrócić. Możemy spekulować, czy dobrze się stało, czy źle. Po niezbyt dobrej drugiej części Strażników nie mam zamiaru iść do kina na kolejną odsłonę. Są jednak ludzie, którzy nie wyobrażają sobie kolejnej części filmu bez tego reżysera.
Gunn przyjął na klatę całą sytuację, nie wypiera się swojej przeszłości i pewnie szuka nowej pracy. Chętnych na zatrudnienie dobrego reżysera nie braknie. Jedyne co jest smutne, to pożegnanie się w atmosferze skandalu jednej z najbardziej rozpoznawalnych twarzy MCU.
W naszym małym fandomie jakiś czas temu mieliśmy podobną sytuację. W trakcie gównoburzy o cenę biletów na Pyrkon jeden z organizatorów, w zamkniętej grupie, wypowiedział się o powodach zmiany cen wejściówki. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie ton wypowiedzi i naszpikowanie jej ogromną ilością mitów.
Jeden z mniej rozważnych kolegów z, wydawać by się mogło, zamkniętego i spójnego grona, postanowił użyć wypowiedzi w dyskusji. Zrobił więc screenshota i tekst poszedł w świat. Na reakcję nie trzeba było czekać długo. Całość tylko dolała oliwy do flejmu i nie pomogło to nikomu.
W tym przypadku nikogo nie zwolniono. Cała sytuacja została przedyskutowana i podjęto decyzję, że tylko dział PR powinien wypowiadać się o tej sytuacji. Po czasie fala hejtu ustała, a większość ludzi pewnie już o niej nie pamięta. Jest jednak szansa, że ta osoba może mieć problem w przyszłości, jeśli będzie szukała pracy, która wymaga od niej dyskrecji. Oczywiście, jeśli znajdzie się ktoś, kto chciałby jej to wygarnąć.
Czemu o tym piszę? Ponieważ nasze słowa w sieci mają znaczenie. Czy to z punktu widzenia fandomu, czy z punktu widzenia prywatnego życia. Istnieje cała masa hejt grupek służących ludziom do wyzywania siebie i innych. Wszystko w teoretycznie zamkniętym gronie. Elitarni Brodacze czy Dopierdalactwo Larpowe to miejsca, gdzie wiele osób zwalnia wszystkie hamulce i zaczyna bluzgać po innych. Jestem pewny w stu procentach, że istnieje taka hejt grupka dla każdego fandomu.
Problem jest taki, że to, co wydaje się nam prywatnym i zamkniętym miejscem, nim nie jest. Jeśli nie jesteśmy w danym miejscu sami, to zawsze znajdzie się ktoś, kto zwyczajnie w pewnym momencie uzna, że fajnie byłoby wyciągnąć sobie na kogoś stamtąd brudy. Można oczywiście używać fake kont, żeby zanonimizować swoje wypowiedzi, ale prędzej czy później zostaniemy z nimi połączeni.
Sam nie jestem świętoszkiem. Jeszcze kilka lat temu byłem uznawany za jednego z większych hejterów fandomu polskiego. Nie wypieram się tego i nie będę się tłumaczył, dlaczego się tak zachowywałem. Dopiero z czasem zrozumiałem, że to nie do końca najlepsze zagrania. Czasami lepiej niektóre myśli zachować dla siebie.
Pytanie jest takie – czy jesteś pewny, że nigdy nie będziesz się wstydził swoich wypowiedzi w sieci? Czy jesteś przekonany, że nie popsują one twoich przyszłych relacji biznesowych? Czy na pewno nie wpłyną na twoje relacje z organizacjami, z którymi współpracujesz? Jeśli na któreś pytanie odpowiedziałeś “nie”, to zdecydowanie pora, by skończyć hejty w sieci. Bo wszystko co opublikujesz w sieci jest dostępne na zawsze, dla każdego, za darmo.