Kiedy zbiera mi się na wspomnienia o „starych dobrych konwentach”, pierwszą rzeczą, która przychodzi mi do głowy, nie jest świetny program czy niesamowici ludzie. Jest nią morze alkoholu, które pochłaniali uczestnicy, a czasami nawet organizatorzy.
Piszę o tym dzisiaj, ponieważ to dla mnie dzień szczególny. Wielu z was zapewne nie wie, ale jestem alkoholikiem. Byłem jedną z większych moczymord konwentowych, nabijając sobie dość szybko punkty „negatywnego fejmu”. Dokładnie dwa lata temu przestałem pić i siłą rzeczy moja perspektywa uległa diametralnej zmianie.
Ale prawda jest taka, że zmienił się też cały fandom. Gdy w 2005 roku ruszała akcja „100% bez”, miała ona tylu samu przeciwników i zwolenników. Po jedenastu latach od pojawienia się tej inicjatywy picie na konwencie jest tematem gorącym.
Bo może ktoś nie zdaje sobie sprawy, ale Polacy lubią wypić i lubią popadać w skrajności. Dla większości z nas nie istnieje wypicie jednego piwa, a niejedna impreza skończyła się kacem większym, niż byśmy tego chcieli.
Druga sprawa, że picie alkoholu w dyskusji publicznej jest tematem tabu. Wynika to najpewniej z braku kultury picia, jaką posiadają np. Czesi. Nie oszukujmy się, w Polsce spożywanie alkoholu kojarzy się z upijaniem się i najwyraźniej jest to dla nas temat nie do ruszenia.
Bo czy tego chcemy czy nie, ta używka była, jest i będzie obecna w naszych życiach. Tylko czy tak naprawdę to źle?
Jedne z lepszych konwentów, na jakich byłem – zarówno jako osoba pijąca, jak i trzeźwa – to te, które dysponowały barem z piwem na terenie konwentu. Określały one też jasno i głośno reguły, które obowiązywały wszystkich. Alkohol można było spożywać tylko w tym wyznaczonym miejscu.
Najzabawniejsze jest to, że wbrew wszelkim czarnym wizjom, imprezy te przebiegały nad wyraz spokojnie. Incydenty z alkoholem w zasadzie wcale nie zachodziły lub były sporadyczne.
Bo chyba właśnie w zakazach i buntowaniu się leży problem. Zakazany owoc smakuje najlepiej, a gdy nie można wypić w spokoju, pić trzeba jak najszybciej i jak najwięcej, bo ktoś zauważy. To takie błędne koło.
Oczywiście, zdaję sobie sprawę z ram prawnych, jakie obowiązują organizatorów. Zdaję sobie sprawę, że nie przy każdej szkole znajduje się bar, który zapewni napoje wyskokowe uczestnikom.
Jednak jeśli chcemy stworzyć kulturę picia w naszym małym środowisku, musimy sami zacząć myśleć o spożywaniu alkoholu na/przy konwentach. Bo jak wspomniałem, używka ta będzie obecna w naszym życiu, czy tego chcemy czy nie.
Zdecydowanie lepiej by było, gdyby wszyscy nabrali do niej szacunku. W ten sposób może mniej osób będzie miało problem, z którym ja będę zmagał się do końca życia.