Wiecie, co może najgorszego spotkać zespół organizujący konwent? Wewnętrzna niezgoda. Przypomniał mi o tym koordynator Kapitularza, publikując na Facebooku wpis, w którym wylał swoje wieloletnie żale związane z organizacją tego łódzkiego festiwalu fantastyki.
Nie mi oceniać problemy ekipy. Nie jest fajne, że ich wewnętrzne problemy wypłynęły na światło dzienne. Co powinni zrobić organizatorzy konwentu, wśród których pojawiła się niezgoda? Czy organizowanie imprezy w takiej atmosferze ma rację bytu?
W swojej karierze organizatora popełniłem wiele błędów. jestem też człowiekiem o ciężkim charakterze. Całkiem niedawno zakończył się Arkhamer, z którego jestem zadowolony, ale widzę miejsce do poprawy. Nasza współpraca to przykład, jak powinniśmy podchodzić do pracy fanowskiej.
Chociaż nie zawsze się zgadzaliśmy, potrafiliśmy dojść do porozumienia. Robiąc ten konwent, podeszliśmy do tego na luzie, bez spiny. Nikomu z nas nie zależy na zrobieniu największej imprezy w kraju – celem jest co najwyżej najbardziej przytulna i rodzinna.
Robię ten konwent, bo uwielbiam pracować z tymi ludźmi. Chociaż nie wszyscy wkładają w imprezę tyle energii co ja, wiem, że wszyscy chcemy, aby wyszło jak najlepiej. Jeśli coś nie wyjdzie, nie krzyczymy na siebie, tylko dyskutujemy. Nawet jak jeden organizator dał ciała, całą sprawę załatwiliśmy na spokojnie i bez krzyków.
Najbardziej problematyczna współpraca, w której brałem udział, to ta przy Porytkonie 3 1/3. Widzicie, koordynator najbardziej szalonego konwentu w Polsce zakochał się w delegowaniu zadań, ja miałem spory problem z alkoholem, a szef bloku mangowego nie chciał w ogóle robić konwentu. Oczywiście, były z nami świetnie ogarniające osoby, które robiły wszystko, żeby impreza przebiegała prawidłowo, ale to nie one rodziły problemy.
Przed imprezą jeszcze jakoś się dogadywaliśmy. Wszyscy byliśmy pełni energii i nic nie zapowiadało, że podczas eventu nasze cechy doprowadzą do katastrofy. Koordynator zrzucał na innych coraz to nowsze obowiązki, ja się ordynarnie nawaliłem, a niechcący robić nie robił nic. Konwent odbył się, było na nim dużo osób, ale nie była to najbardziej udana impreza w kraju. Zresztą dla mnie to był początek upadku Porytkonu.
Wszystkie żale wylały się po imprezie. Sam nie miałem odwagi pokazać się na spotkaniu podsumowującym konwent. Zespół się rozszedł, mimo świetnych pomysłów i zrobienia wspólnie wielu fajnych rzeczy. Osobiście nie zorganizowałbym już konwentu z koordynatorem głównym Porytkonu. Ze sobą z tamtego okresu też nie.
Gdybyśmy tylko nie narzucali sobie wyśrubowanych wymagań, podeszli do całości na spokojnie, jak przy Arkhamerze, Porytkon nie umierałby w męczarniach. Bo w organizowaniu konwentu najważniejsze jest, aby czerpać przyjemność z realizacji swoich pomysłów. Kiedy jesteśmy zmęczeni, musimy stanąć w miejscu, wziąć głęboki oddech i po prostu odpocząć.
Z prowadzeniem serwisu o konwentach jest podobne. Gdy przejmowałem IK ponad cztery lata temu, sam ciągnąłem ten wózek. Miałem momenty załamania i zniechęcenia. Irytowało mnie, że ludzie nie wkładają tyle energii co ja. W końcu wrzuciłem na luz i przestałem się przejmować.
Nie można zmusić ludzi robiących coś hobbystycznie do czegokolwiek. Bez dobrej atmosfery w ekipie nie dojdziemy nigdzie. Oczywiście, mamy zaległości i pewne problemy wewnętrzne, ale zamiast się nimi przejmować, spokojnie realizujemy swoje cele, na miarę naszych możliwości.
Jeśli kiedykolwiek siądą ci nerwy, bo coś nie działa tak jak trzeba, zastanów się, czy taka atmosfera w zespole naprawi cokolwiek. Jedyne, co w ten sposób osiągniesz, to zniechęcenie do siebie ludzi. Ludzi, bez których nie zrobisz tej imprezy.