Pisząc rok temu o konwentowym RPG, wspomniałem o wielu rzeczach, wysypując luźne myśli, które kołatały mi się po głowie. Poruszyłem wiele wątków, ale najważniejszemu nie poświęciłem odpowiedniej uwagi. Bo zwyczajnie – większość z nas nie chce grać na konwentach.
Skąd taki wniosek? Powiedziałbym, że z doświadczenia, ale wiem, że wielu to nie przekona. Weźmy więc na przykład taką zjAvę. Warszawski konwent jest jedną z największych imprez skierowanych do RPGowców w kraju. Średnio w jej trakcie odbywa się około 60 sesji RPG. Załóżmy, że na każdej gra średnio czterech graczy (no i jest jeden MG). Daje nam to 300 osób, które rozegrały sesję w trakcie weekendu.
Większość z nich to tak naprawdę te same osoby, a jednocześnie odbywa się kilka gier (z reguły między 6 a 9, czasami przekraczana jest magiczna granica 10 naraz, ale to rzadkość). Zakładając, że tylko 25% MG i graczy rozegrało więcej niż jedną sesję, liczba osób, które grały, spada do 225. A jestem niemalże pewny, że tak naprawdę grało nas poniżej 200 osób (przykładowo Rafał Pośnik poprowadził w trakcie zjAvy 7 sesji).
Czy to mało? Nie, to bardzo dobry wynik… tak długo, jak nie zestawimy go ze sprzedażą podręczników w kraju (czyli teoretycznie, osobami grającymi w RPG). I nawet nie chcę odwoływać się tu do danych archiwalnych i sprzedanego nakładu 3 edycji D&D czy nawet Neuroshimy (liczby pięciocyfrowe), ale OHET na wspieram.to otrzymał wsparcie od ponad tysiąca osób.
Skąd taki rozrzut między grającymi na konwentach a kupującymi? Przyczyn jest parę. Chociaż zjAva czy Lajconik robią wiele dla polskiego RPG na konwentach, to wciąż za mało. Nie jest to oczywiście wina organizatorów. Po prostu nie każde miasto posiada potencjał na takie wydarzenie. Niech przykładem będzie Bebok, którego strasznie lubię, ale w okolicy nie ma chętnych, żeby prowadzić/grać na tym wydarzeniu.
Na pewno wiele osób zwyczajnie ma z kim grać, przez co potrzeba takiej aktywności jest zdecydowanie mniejsza. Rozumiem ich doskonale. Sam mając z kim rpgować w domu, wolę spędzić konwent inaczej. Mimo to czasami gram. Sesja tego typu to najszybszy sposób sprawdzenia, jak działa system, którym się interesuję. Może też być miłą odskocznią od kampanii, która trwa już i trwa. Każdemu raz na jakiś czas przyda się powiew świeżości.
Jest też szansa trafienia na słabych graczy lub słabego MG. Tak naprawdę preferują oni po prostu zupełnie inny styl grania niż my. To jest niestety ryzyko, które ciężko zminimalizować. Organizatorzy mogą co najwyżej wymusić na Mistrzu, aby poinformował na tablicy zapisów o tym, w jakim stylu prowadzi, ale może to być odebrane różnie. Trzeba po prostu mieć w pamięci i dostosowywać się lub zwyczajnie przeprosić i wyjść. Nie ma co rezygnować z sesji z powodu strachu przed niedopasowaniem się do reszty grających.
Co jednak, gdy nie mamy tyle szczęścia, żeby mieć z kim grać regularnie na żywo? Sam wielokrotnie znajdowałem się w sytuacji, kiedy jedyną opcją do rpgrania były sesje online. Chociaż to fajna proteza, nie zastąpi mi ona sesji na żywo przy stoliku i turlających się kościach. Wydarzenia fanowskie przychodzą w tym miejscu na ratunek. Nie mając możliwości spotkania się w domach, można umówić się na konwent. To może być jedyna okazja, żeby zagrać twarzą w twarz z ludźmi, których widujemy tylko przez kamerkę.
Jest też kolejny typ fanów RPG – tych, którzy kiedyś grali, a potem w ferworze doroślenia hobby poszło na bok. Często rozmawiam z takimi osobami i mówię im o różnych wydarzeniach w ich okolicy, na których mogliby zagrać i poznać RPGowców ze swojego miasta. Zwykle niestety następuje po tym niezręczna cisza.
W pewnym sensie to też rozumiem. Wiele osób wyobraża sobie, że sesja RPG to długie godziny spędzone przy stole. Prawie każdy z nas tak kiedyś grywał. Ale im dłużej bawię się w to hobby, tym lepiej wiem, że wcale nie potrzeba nie wiadomo jak dużo czasu na sesję, a fajna przygoda może zająć maksymalnie dwie godziny. Może to nie będzie to samo co kiedyś, ale warto wykorzystać okazję, nie zasłaniając się wymówkami. Czasu nikt z nas nie będzie miał więcej.
Kolejna sprawą jest, że dla większości z nas najlepsze granie to takie ze znajomymi. W końcu RPG to gra towarzyska. Spotkanie raz na tydzień/miesiąc/kwartał, aby zagrać to też okazja, aby nadrobić zaległości z przyjaciółmi, których nie zawsze mamy okazję widywać tak często, jakbyśmy chcieli. Sam tak zaczynam swoje sesje – dajemy sobie 15-20 minut na porozmawianie o wszystkim i niczym. W domu też często mamy lepsze warunki do grania (porządny stół, kanapa, telewizor, na którym pokazujemy obrazy).
Najboleśniejsze jest, kiedy przy takim podejściu ekipa się rozjedzie po świecie, założy rodziny i zapomni o dawnych znajomych. A my dalej chcemy grać. Ale jak to tak, bez kumpli, z którymi budowałem świat przez tyle lat? Bez swojej ekipy? Pytanie jest czy wolisz odejść od grania, czy przełamać się i spróbować od nowa. Ja wybrałem drugą opcję.
Wiem, że to nie jest łatwe. Zwłaszcza, jeśli nie należymy do osób najbardziej otwartych. Ale rzucam wam wyzwanie – w tym roku rozegrajcie chociaż jedną sesję RPG na konwencie, z osobami których nie znacie, w system którego nie znacie. Według mnie – nie pożałujecie. W najgorszym wypadku dowiecie się, jak nie grać w RPG.