Gdy człowiek myśli, że wszystko jest w porządku i może spokojnie poleżeć chory w łóżku, dość szybko okazuje się, że coś jest nie tak. Tym razem wszystko za sprawą Pyrkonu, choć to tylko pół prawdy.
Organizatorzy największego festiwalu fantastyki w Polsce w ramach uzupełniania braków kadrowych ogłosili poszukiwania grafików. W pakiecie oferta standardowa od Pyrkonu – darmowe wejściówki na konwent, doświadczenie i możliwość pracy przy tym wydarzeniu.
Oburzenie wielu osób było niemałe. W końcu jak to? Taka duża impreza, tyle zarabiają na wejściówkach, a nie stać ich na płacenie grafikom? Cebulactwo największego kalibru!
Graficy są, na nieszczęście poznańskiego festiwalu, tą grupą, która bardzo negatywnie reaguje na podobne ogłoszenia. Robienie do portfolio jest zmorą tego rynku. Ogłoszenie wpisuje się idealnie w tę tendencję. Czy aby jednak na pewno hejt jest zasadny?
Nie mam zamiaru bronić do końca Pyrkonu, jednak sprawa nie jest tak prosta, jak się niektórym wydaje. Poznański festiwal ziemniaka od początku pracuje w trybie wolontariackim. Zaledwie kilka lat temu około 5 osób zaangażowanych w najbardziej witalne elementy organizacji otrzymało umowy z wynagrodzeniem.
Nie dostają oni żadnych kosmicznych pieniędzy. Płaca sugeruje, że jest to praca bardziej dla studentów, niż do osób myślących o utrzymaniu rodziny. Nie nacierają się oni forsą w wannie, wbrew temu co myślą niektórzy.
W przypadku reszty osób pracujących przy Pyrkonie polityka jest prosta – wolontariat. Od groma ludzi pomaga przy tej imprezie całkowicie za darmo, otrzymując benefity w postaci wejściówek czy koszulek.
A będąc ścisłym, mówimy tu o około 70 organizatorach, ponad 800 gżdaczach, ponad 1000 twórców programu i około 80 osobach współpracujących przy zadaniach specjalnych (wśród nich wspomnieni graficy, prawnicy, kierowcy, itp). Łącznie ponad 2000 osób, które za darmo, z nie przymuszonej woli, pomagają uczynić Pyrkon tak dużym świętem.
W wyliczenia zarobkowe Pyrkonu nie mam zamiaru się bawić. Starczy powiedzieć, że zapłacenie każdej z osób, które obecnie wspierają imprezę, jest po prostu nierealne. Znając życie, Misiek Karzyński (główny koordynator Pyrkonu) chętnie by tym ludziom zapłacił, jeśli miałby z czego. Wierzcie lub nie, wydatki związane z organizacją tak dużej imprezy nie są małe.
Osobiście uważam, że pieniądze dla grafika, który zająłby się identyfikacją wizualną imprezy, powinny się znaleźć. Jednak nie mi dyskutować z decyzją organizatorów, mogę co najwyżej zrobić swój konwent (z blackjackiem i prostytutkami).
Nie, Pyrkon w żaden sposób nie zasługuje na Nagrodę Januszów Fandomu im. Andrzeja. W zasadzie robią wszystko zgodnie z zasadami “od fanów dla fanów”. Wiecie gdzie tak naprawdę leży problem?
Pyrkon, rozrastając się do rozmiarów, które osiągnął, nie odrobił lekcji z “korpogadki”. Zapomniał o informowaniu ludzi o swojej misji, wizji i celach. Może wam się wydawać to głupie, ale uświadamianie ludzi o sposobie działania, skąd taki model i dlaczego wolontariat, mocno uodparnia na oburzenie, które się pojawiło.
Powiedzcie mi zresztą, czy słyszeliście, aby ktoś narzekał, że członkowie, na przykład, Pokojowego Patrolu na Przystanku Woodstock nie otrzymują wynagrodzenia? Oczywiście, że nie. W zasadzie chyba każdy zdaje sobie sprawę, że tam wszystko opiera się na zasadach pracy z dobrej woli.
Pyrkon nie posiada takich informacji na stronie. No dobrze, możliwe, że posiada, nie było mi jednak dane ich odszukać. Przeciętny człowiek, wchodząc na stronę, może odnieść wrażenie, że imprezę organizuje firma i jest to w pełni komercyjne wydarzenie.
Nawaliła komunikacja Pyrkonu, któremu brakuje specjalisty od PR z prawdziwego zdarzenia (bez wytykania osobiście, żaden konwent takiego nie posiada). Przekaz, który w fandomie nie wymaga tłumaczenia, poza nim jest niezrozumiały i nielogiczny.
Sytuacja ta pokazuje, że komunikacja skierowana dla normalsów nie może być skonstruowana tak samo jak do członków naszej społeczności. Jeśli wszyscy nie wyciągniemy z tego lekcji, obrywać będzie każdy kolejny konwent opierający się na zasadzie “od fanów dla fanów”. A tego chyba nie chcemy, prawda?