Osoby, które planowały wybrać się na tegoroczny Pyrkon, miały nie lada problem, gdy zastanawiały się na jaką imprezę właściwie się wybierają. Czy jadą na kolejną edycję znanego i cenionego Konwentu Pyrkon, czy pierwszą edycję nowego Festiwalu Pyrkon (tak, oficjalna nazwa uległa zmianie), czy też będą mogli w końcu uczestniczyć w testowej wersji poznańskiego Polconu?
Pierwszą i najbardziej oczywistą zmianą, w stosunku do poprzednich odsłon konwentu, była zmiana miejsca w którym się odbywał. Z odległego od centrum, ale jednocześnie znanego doskonale każdemu konwentowiczowi Dębca – na którym Pyrkon ostatnio zajmował już trzy spore szkoły – przeniósł się na teren Międzynarodowych Targów Poznańskich. Miejsce to jest oczywiście bardziej prestiżowe i na pewno zwiększa rangę imprezy w oczach postronnych widzów. Do dyspozycji konwentowiczów udostępnione zostały dwa budynki targowe oraz ogromny hol wejściowy. Dodatkowo organizatorzy postarali się o wynajęcie odległej o około 5 minut marszu szkoły – z przeznaczeniem na noclegi.
Trzeba przyznać, że wejście na tegoroczny Pyrkon (choć umieszczone raczej na tyłach MTP) robiło duże wrażenie. Pierwszą rzeczą, jaka rzucała się w oczy (poza ogromem gmachu) był… brak kolejek. Korzystając z możliwości logistycznych, jakie daje profesjonalne miejsce, przygotowane specjalnie pod imprezy tego typu i uruchamiając całą masę stanowisk akredytacyjnych, udało się Pyrkonowi usunąć zmorę wszystkich dużych imprez fandomowych.
Po szybkiej akredytacji każdy uczestnik otrzymywał informator, plan prelekcji, identyfikator oraz opaskę na rękę. W tym roku, prócz typowo ozdobnej funkcji identyfikator (w postaci wydrukowanej kartki papieru w plastikowej lub giętkiej oprawie) spełniał bardzo ważną rolę. Na jego odwrocie wydrukowany był kod kreskowy umożliwiający przekroczenie bramek i dostanie się na teren imprezy. Co ciekawe należało go również wykorzystać przy próbie opuszczenia terenów MTP.
Wydawać by się mogło, że w ten sposób pozbyto się kolejnej, utrudniającej życie zarówno konwentowiczom, jak i organizatorom, potrzeby osobistej kontroli dostępu na konwent –nie udało się to jednak do końca. Ponieważ na terenie Targów w tym samym czasie mogły przebywać osoby niezwiązane z Pyrkonem (np. studenci szkół wynajmujących tam pomieszczenia) – nadal istniała konieczność okazywania nadgarstka i opaski. Interesującym zagadnieniem jest to, że papierowy identyfikator z kodem był uznawany za wystarczający przy kontroli dostępu na bramkach głównych, a jednocześnie za zbyt mało „bezpieczny” by wpuścić ludzi do budynków programowych.
Te na Pyrkonie były dwa – oznaczone numerkami 8a i 14b. Pierwszy z nich znajdował się przy zadaszonym ogromnym holu wejściowym – można było więc dostać się do niego bez wychodzenia na dwór. W holu tym znajdowały się także bramki, akredytacja, ogródek serwujący piwo (picie dozwolone było wyłącznie w obrębie ogródka), dalej znaleźć można było toalety, szatnie (które chętnie przechowywały również plecaki) oraz restaurację – bar mleczny (z odpowiednio jednak zwiększonymi cenami – w filii tej samej restauracji, na zewnątrz Targów, to samo jedzenie można było kupić dwa razy taniej).
We wspomnianym budynku 8a – na jego piętrze – można było znaleźć pierwsze atrakcje imprezy. Na przykład najbardziej oblegane miejsce Pyrkonu – planszówkowy Games Room. Cechował się on dość sporą ilością gier do wypożyczenia i dość szybko działającą obsługą. Przez cały czas swojego otwarcia zapełniony był po brzegi chmarą dobrze bawiących się osób. Ciekawostką jest to, że obsługa potrafiła odmówić wydania obecnych w ofercie gier – tych, które osobiście określam „psychoruchowymi”. Rozumiem, że w takim tłoku zabawa mogła skończyć się źle, tylko po co leżały na widoku i kusiły wypożyczających? Drugim problemem pomieszczenia było przedostawanie się z jednego punktu sali do drugiego, ze względu na zmieniające się stale ustawienie grających.
Tuż obok Games Roomu znajdowała się sala zapełniona bitewniakami. Tam, jak donosili konwentowicze, również dużym problemem było zbytnie upchanie ludzi i stołów. Oczywiście nie przeszkadzało to fanom figurek w rozgrywaniu swoich turniejów.
Po przeciwległej stronie holu można było znaleźć dwie spore sale konkursowe. Ta forma rozrywki jest bardzo popularna – a jak donosili zwycięzcy ilość i wartość nagród jakie można było otrzymać robiła duże wrażenie (nie tylko na konkursach, ale i na np. miniturniejach planszówkowych).
Obok umiejscowione było dość dziwne pomieszczenie. Równie duża jak konkursowe (a mówimy tu o naprawdę sporej przestrzeni) sala, w której znajdowała się jedna konsola (DDR) i jeden laptop (karaoke). Na tych dwóch sprzętach kończyła się konsolowo-komputerowa część programu imprezy. Jest to dość zaskakujące, zważywszy, że na poprzednich Pyrkonach obecne były spore sale konsolowe. Można również zastanowić się, czy warto było tak dużą sale przeznaczać na tak małą objętościowo atrakcję (do czego nawiążę jeszcze później).
W samym holu znalazły się stoiska związanych z grami planszowymi i karcianymi wydawnictw oraz kilka sklepów. W ustronniejszej jego części swoją siedzibę mieli także fani MtG.
Drugim budynkiem programowym Pyrkonu był obiekt oznaczony numerem 14b. Niestety znajdował się on po drugiej stronie ulicy – wymagał więc przejścia kilkudziesięciu metrów po dworze. Nie było by to absolutnie nic złego – ba nawet można by było określić tę odległość jako śmiesznie bliską – gdyby nie panujące na dworze temperatury. Mimo sloganu Pyrkon nie był „pierwszym konwentem wiosny”, a raczej „kontratakiem zimy”. Sprawiło to, że pod koniec imprezy rzadko który konwentowicz nie chodził z katarem. Sytuację ratował znajdujący się przy wejściu do MTP lekomat, w którym można było zaopatrzyć się w odpowiednie ilości paracetamolu. Oczywiście za pogodę organizatorzy konwentu nie odpowiadają – więc fakty te należy przyjmować z odpowiednim dystansem.
W budynku 14b znajdowało się ścisłe centrum programowe konwentu. Na jego parterze (prócz szatni, toalet i bardzo drogiej restauracji) można było znaleźć stanowisko Wydawnictwa Portal i kącik dla początkujących (choć przyznam się, że na imprezie nie widać było zbyt wiele osób spoza fandomu).
Pierwsze piętro stanowiło mekkę czytaczy – tam umiejscowiono całą masę księgarni i jedną z dwóch ogromnych (czterystuosobowych) sal prelekcyjnych – aulę (gdzie odbywały się głównie spotkania z autorami). Tuż obok swoją siedzibę miał oblegany sklepik z nagrodami i pyrkonowymi gadżetami. Za szybami można było obejrzeć także malutką Salę Komiksową (zwykle zapełnioną po brzegi).
Drugie piętro to druga ogromna Sala Literacka 1, mniejsze Literacka 2 i 3, dwie LARP-owe i dwie przeznaczone do gier RPG. Tu również nie zabrakło holu pełnego stoisk handlowych.
Trzecie piętro to dwie spore Sale Multimedialne i równa im Sala RPG oraz malutkie dwie Sale Naukowe i dwie RPG-owe. Oczywiście i tu nie mogło zabraknąć kolejnych stanowisk handlowych oraz ciekawostek Pyrkonu – stanowiska fanów klocków LEGO i wystawki fanów Star Treka. Wszystkie te piętra łączyła wąziutka (za wąska) klatka schodowa i winda.
Tutaj dochodzimy do największego paradoksu tegorocznego Pyrkonu. Mimo iż zorganizowany na terenie MTP borykał się z problemem miejsca. O ile sale przeznaczone dla 400 i 100 ludzi spełniały swoje przeznaczenie (choć już w tych drugich powoli brakowało miejsca), to pozostałe były mniejsze od większości sal szkolnych i dostanie się do nich, na ciekawsze punkty programu, było praktycznie niemożliwe. Jest to chyba jedyny problem dużych konwentów, z którym nie poradził sobie Pyrkon. Jeśli organizuje się imprezę na kilka tysięcy ludzi, trzeba zdawać sobie sprawę, że na interesujące punkty programu zjawi się sto lub nawet kilkaset osób. Tymczasem zamiast zastosować czasami podział „popularnościowy” punktów programu, na siłę trzymano się podziału tematycznego. Sprawiało to, że momentami ogromne sale świeciły pustkami, a małe były zapchane poza granice zdrowego rozsądku. Można jednak zaryzykować stwierdzenie, że na imprezie takiej wielkości wszystkie sale powinny być co najmniej tak duże jak multimedialne (mieszczące około 100 uczestników naraz). Wiem, że jest to spore życzenie – szczególnie, że organizatorom Pyrkonu już udało się zrobić ogromny krok i przenieść się do tak prestiżowego miejsca.
Opisując program tegorocznego Pyrkonu należy wspomnieć jeszcze o tym, że wydawał się on być mniejszy ilościowo niż w latach ubiegłych. Gdzieś pochowali się fani anime, nie zaproszono do współtworzenia programu fanów Gwiezdnych Wojen (z wyjątkiem Legionu 501). Zniknęły konsole… Podczas gdy pod innymi względami Pyrkon skoczył o kilka poziomów organizacyjnie wzwyż, tu można powiedzieć, że nie zmieniło się za wiele.
Kończąc tę część warto wspomnieć o pewnym mankamencie informatora – braku oznaczenia na stronach jakiej sali one dotyczą. To, w połączeniu z posortowaniem opisu punktów programu właśnie po miejscu ich odbywania się, znacznie utrudniało korzystanie.
Po godzinie 2:00 w nocy większość konwentowiczów (nie posiadających noclegów w okolicznych hostelach) musiała się udać do konwentowej szkoły. Pomimo, iż nawet w okolicznej Biedronce (której obecność w okolicy oczywiście należy zaliczyć na plus imprezie) już pierwszego dnia można było usłyszeć narzekania na brak miejsca do snu (było to spowodowane faktem, że spora ilość sal wyłączona była z powodów logistycznych z użycia) – obiektywnie rzecz biorąc można stwierdzić, że w stosunku do lat ubiegłych mimo wszystko było z miejscem lepiej, a na pewno było znacznie spokojniej. Być może było to spowodowane faktem znacznie ostrzejszego niż w latach ubiegłych zwalczania spożycia napojów wyskokowych. Czy jednak decyzja ta nie zniszczyła jednej z największych atrakcji imprezy – nocnego integrowania się? Na pewno Pyrkon został ugrzeczniony.
Jeśli wspominamy o grzeczności, warto zaznaczyć, że krytykowana w latach ubiegłych ochrona konwentowa, w tym roku była znacznie uprzejmiejsza wobec konwentowiczów. Być może wynika to z dużej zmiany w jej składzie. Nadal jednak pewna część uczestników zgłaszała zastrzeżenia do jej pracy – są to jednak już tylko incydenty, a nie norma jak w ostatnich dwóch latach.
Na początku tekstu wspomniałem o zmianie nazwy imprezy z Konwentu na Festiwal. Zmiana ta wpisuje się w panujący ostatnio trend. Parafrazując słowa znanego wrocławskiego działacza fandomowego „odchodzimy od słowa konwent, wchodzimy w słowo festiwal”. O ile jednak w przypadku dolnośląskiej imprezy zmiana ta ma podłoże merytoryczne, to w przypadku Pyrkonu ma się wrażenie, że jest to tylko zabieg marketingowy. Czym się bowiem różnił ten Festiwal Pyrkon od poprzedniego Konwentu Pyrkon? Można powiedzieć, że punktów znajdujących się na otwartej przestrzeni było znacznie mniej niż w latach ubiegłych. Mimo starań Pyrkon nie był także imprezą wychodzącą do osób spoza środowiska. Niewiele było tu festiwalowości. Kto wie, może przy kolejnej edycji to się zmieni?
Oczywiście wszystkie krytyczne spostrzeżenia należy przyłożyć do niezaprzeczalnego faktu, że po raz pierwszy w Polce organizatorom udało się stworzyć imprezę odbywającą się w samym centrum miasta, korzystającą z profesjonalnych terenów targowych i przyciągnąć na nią ponad 3500 fanów fantastyki. Pyrkon 2011 jest więc ponad wszelką wątpliwość najbardziej profesjonalną, największą i najlepiej rokującą imprezą fandomową w kraju. Jeśli był to pierwszy krok do kolejnych edycji (czy też Polconu w Poznaniu), to należy się tylko cieszyć. Jest to jednak impreza nowa, o czym świadczy choćby to, jak wielu starych bywalców tego konwentu i zwolenników jego starego imagu na nowy konwent nie zawitało. Czy to źle? Nie wiem, ale na pewno teraz jest inaczej.
Ocena imprezy: 4+
Obejrzyj również: