Gdy w zeszłym roku Pyrkon ustanowił rekord frekwencji na konwencie i pozbył się większości problemów poprzedniej edycji, stała się dla mnie jasna jedna rzecz. Między poznańskim festiwalem a resztą imprez fantastycznych w kraju jest przepaść i trzeba rozdzielić je grubą kreską.
W końcu jak porównywać z innymi konwent, który sam gromadzi więcej osób niż wszystkie pozostałe razem wzięte? Nie da się też odnieść go do edycji z lat poprzednich, bo ogrom zmian, które co rok serwują organizatorzy, zwykle kompletnie deklasuje minione Pyrkony.
Pierwsza zmiana, która ostatnio wywołała niemały szok u niektórych, to przeniesienie „festiwalu miłośników ziemniaków” na końcówkę kwietnia, co skończyło z tradycją organizowania Pyrkonu w pierwszy weekend wiosny. Po niesławnej nocy z temperaturą -15 stopni za oknem w 2013 roku, dla mnie było to ogromnym plusem.
Fantastyczna przestrzeń
Pyrkon tradycyjnie odbył się na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich, tradycyjnie też zajął więcej miejsca niż poprzednia edycja. Imprezę zasiliły trzy dodatkowe pawilony, powiększając powierzchnię festiwalu do niewyobrażalnych rozmiarów. Zrezygnowano jednak ze szkoły noclegowej, którą wiele osób wspomina dość dobrze.
Zgodnie z nową tendencją zmian, kasy znalazły się tym razem przy wejściu północnym. Cały proces kupowania biletów przebiegał bardzo sprawnie, dosłownie w pięć minut można było dostać się na teren imprezy. Podobnie sprawnie przebiegała akredytacja dla wszelkiej maści wolontariuszy, przedstawicieli mediów i innych osób z darmowymi akredytacjami.
Jedyny problem pojawił się przy odbieraniu wejściówek z przedpłat. Kolejka była ogromna, wychodziła daleko poza budynek i sporo ludzi od razu w niej stawało, chociaż spokojnie mogło ją ominąć. Wiele osób nie widziało też oznaczeń kas, stojąc w nie swoim szeregu do samego końca. Niestety, pokazuje to, że na imprezie tego typu ciągle potrzebna jest osoba, która będzie zarządzać ludźmi przy wejściu.
Ból kolejki dla osób z przedpłatami jest o tyle duży, że tylko kupienie biletu wcześniej gwarantowało otrzymanie pełnego pakietu gadżetów. Jeśli ktoś marzył o pyrkostce, kolorowym informatorze i reszcie „spamu”, musiał swoje odstać. Uczestnicy kupujący bilety na miejscu otrzymywali jedynie identyfikator i wkładkę programową.
Pakiety były przygotowywane dość losowo, zdarzały się braki smyczek, niektórzy otrzymali kilka kostek, a niektórzy żadnej (mimo zakupienia biletu wcześniej). Sytuacja jest dość niezręczna, bo o ile rozumiem, że osoby przygotowujące zawartość toreb wykonały tytaniczną pracę, tak niestety wykonały ją nie do końca dobrze. Mam nadzieję, że w przyszłym roku ktoś postanowi lepiej przypilnować tego zadania.
Warunki przeżycia
Noclegi dla uczestników zorganizowano w hali numer 5, która była po prostu ogromna. Bardzo szybko jej powierzchnia zamieniła się w coś na kształt małego obozu dla uchodźców, w którym ciężko było znaleźć miejsce. Sanitariaty ulokowano zarówno wewnątrz hali, jak i na zewnątrz, a ich liczba gwarantowała szybkie skorzystanie z prysznica.
Przy okazji trzeba wspomnieć, że organizatorzy Pyrkonu posługiwali się jakąś formą czarnej magii. Przy 30 tysiącach osób na terenie konwentu ciężko było znaleźć brudną toaletę. Ciągle próbuję zrozumieć, jak tego dokonano.
Zaraz obok, w pawilonie 5a, ulokowano pyrkonową strefę gastronomiczną. Mimo wielu zapewnień organizatorów, jej oferta dalej nie przedstawiała się jakoś wspaniale, choć było zdecydowanie lepiej niż w zeszłym roku. W tym miejscu też można było spokojnie posiedzieć i porozmawiać, co sprawiło, że dla wielu osób był to punkt obowiązkowy każdego dnia.
Kolejną zmianą w tym roku była całkowita rezygnacja z imprez towarzyszących Pyrkonowi poza terenem MTP. Uczestnikom miała to zastąpić hala numer 6, którą przeznaczono na wieczorne integracje. Osobiście wołałem wieczorem zasiąść w strefie gastronomicznej, odpoczywając po kolejnym męczącym dniu.
Przepełnione sale
Program prelekcyjny Pyrkonu jak zwykle był ogromny, rozdmuchany do granic możliwości, a jego jakość jak zwykle jest kwestią dyskusyjną. Nie zmienia to faktu, że sporo prelekcji było mocno obleganych, a gżdacz salowy musiał czasami poprosić ludzi siedzących na podłodze o opuszczenie sali.
Problem ten miały rozwiązać dwie sale z rejestracją miejsc, jednak test tego systemu był falstartem (i nie mam tu na myśli problemów, jakie pojawiły się przy uruchamianiu zapisów kilka tygodni przed Pyrkonem). Mimo szczerych chęci organizatorów, na punkty programu zapisała się raczej mała liczba osób, chętnych poza systemem rejestracji też było raczej niewielu.
Wniosek dla mnie jest jeden: organizatorzy muszą zrezygnować z twardego przypisania bloku do sali i muszą udoskonalić swój system zapisów na prelekcje. Dla mnie idealną sytuacją byłoby, gdyby ludzie najpierw wyrażali swoje zainteresowanie prelekcjami i na tej podstawie przydzielano by sale do punktów programu. Pierwsze koty za płoty – mam nadzieję, że w przyszłym roku zobaczę coś, co jest zbliżone do mojej wizji.
Mógłbym ponarzekać na to, że w programie jak co roku znalazły się kwiatki, że czasami przypisanie gości do bloków było absurdalne (Jakub Ćwiek jako gość bloku… festiwalowego), ale powstrzymam się. Choć nie wszystko grało idealnie i potrzebne są dalsze poprawki, to przy takim wyborze prelekcji nic nie jest w stanie zepsuć ich odbioru.
Fantastyczne targowisko
W pawilonie 6a powstało ogromne targowisko, które przyciągnęło tłumy zarówno wystawców, jak i zwiedzających. Przekrój rzeczy, które wystawiono na sprzedaż, był naprawdę imponujący, a wiele stref stanowiło coś więcej niż tylko stoisko z produktami firmy.
W samym środku hali wystawców znalazła się Strefa Fantatsycznych Inicjatyw, gdzie prezentowały się polskie konwenty. Idea bardzo szczytna, jednak z samą realizacją było już gorzej. Stoiska były upchane do granic możliwości, przez co nie wiadomo było, gdzie kończy się jedno, a zaczyna drugie.
Organizacjom brakowało też pomysłu na reklamę, w większości wypadków stoiska były niemalże gołe i znużony całodniowym siedzeniem człowiek w koszulce opowiadał o swojej imprezie. Były wprawdzie chlubne wyjątki, ale też nie urzekły mnie na tyle, żeby przesądzić o mojej wizycie na jakimś konwencie.
Dodatkowym problemem był Namiot Fantastycznych Inicjatyw, którego program zwyczajnie zaginął. Pojawił się na stronie WWW i w informatorze (który był w posiadaniu nielicznych), ale nie znalazł się on we wkładce programowej, która służyła większości uczestników konwentu. Próżno też było szukać programu w jedynej słusznej aplikacji, choć dodanie go tam naprawdę nie było trudne.
Pyrgry
W pawilonie 7 stanął games room, którego rozmiary postawiły go w czołówce tego typu przybytków w kraju. Ogromny wybór gier planszowych sprawił, że znalezienie miejsca nawet o 1 w nocy było sporym wyzwaniem. Przy odrobinie szczęścia dało się zająć stolik po kończącej zabawę grupie, ale zdarzały się osoby grające na ziemi.
Osobnym tematem jest hala przeznaczona pod blok gier elektronicznych, która mimo wszystko nie zachwycała. Smuci mnie nieobecność polskiej świętej trójcy game-developerów na Pyrkonie i ciągle zastanawiam się, dlaczego twórcy gier powiązanych mocno z fantastyką nie pojawiają się na największej imprezie tego typu w kraju.
Abstrahując od tego, czego nie było – sporą część hali 8a zajęły strefy turniejowe Doty 2, League of Legends i Hearthstone’a, które w żaden sposób mnie nie ruszały. Wśród wystawców znalazło się m.in. cdp.pl, niesławne czasopismo Secret Service (znane obecnie jako Pixel) oraz Artifex Mundi.
Swoje miejsce znalazła też mała strefa retro, która w tym roku nie została tak klaustrofobicznie upchnięta jak ostatnio. Bogom dzięki, także tutaj umieszczono wszelkie boksy z grami muzycznymi, które w poprzednich latach irytowały w games roomie. Krótko mówiąc, niby więcej niż na innych konwentach, jednak dalej bez szału.
Inne atrakcje
Gdyby komuś było mało atrakcji, Pyrkon miał do zaoferowania świetne wystawy. Od tradycyjnych już klocków LEGO, przez postacie z filmów fantastycznych (m.in. Bumblebee i T-800), po sporych rozmiarów figury smoków. Dla najbardziej wytrwałych stanął też Żelazny Tron, na którym można było zasiąść. Nie rozumiem tylko, dlaczego ludzie tak chętnie podpisują na siebie wyroki śmierci.
Jeśli “martwe” wystawy nie wystarczały, w pawilonie 7 stanęły wioski w różnych klimatach, wśród których jak zwykle królowało postapo. Fanów życia po zagładzie było najwięcej, ale miejsce znalazła także wioska fantasy, Mandalorian i steampunkowa oraz różne grupy rekonstrukcji historycznej.
Na środku wspomnianej hali stanęła też arena, na której przeprowadzono turniej juggera, warsztaty tańców irlandzkich i inne atrakcje. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że w salach prelekcyjnych umieszczonych na piętrze doskonale było słychać cały hałas dobiegający z dołu.
Przed tak zwanym czteropakiem (przykrytymi jednym dachem pawilonami 7, 7a, 8 i 8a) stanęła mała strzelnica ASG, oczywiście oblegana prawie non stop. Całości dopełniała masa cosplayerów zwyczajnie chodzących po imprezie, która może i nie jest atrakcją przygotowaną przez organizatorów, ale skala tego zjawiska po prostu nie może ujść uwadze.
Czy o czymś zapomniałem?
Oczywiście, wymienione wyżej atrakcje to nie wszystko, co oferował Pyrkon. Nie ma po prostu takiej siły, aby jedna osoba była w stanie zwiedzić cały festiwal. Ciężko mi nawet próbować wspomnieć o rzeczach, które mogły umknąć mojej uwadze.
Wypada mi jednak wspomnieć jeszcze o organizacji sesji RPG na konwencie, które miała wspierać przygotowana przez organizatorów aplikacja. Niestety, ktoś w swojej wizji zagalopował się i stwierdził, że w dzisiejszych czasach wszyscy mają smartfony z dostępem do Internetu. Nie pomyślano o analogowej wersji tablicy z sesjami, co niestety nie pomagało sesjom RPG w żaden sposób.
Pyrkon to także konwent masy znajomych, których nie spotkałeś. Dopiero po imprezie zdałem sobie sprawę, jak dużej liczby ludzi zwyczajnie nie udało mi się spotkać. I oczywiście, nie byłem w tym osamotniony. Jeśli oczekujesz od konwentu spotkania ze znajomymi, „festiwal fanów pyr” to zarazem dobre i złe miejsce dla Ciebie.
Bo przy tak ogromnej liczbie odwiedzających nie ma po prostu magicznego sposobu, aby każdego spotkać. Pyrkon jest niekwestionowanym królem polskich konwentów, jeśli chodzi o liczby, i nic nie wskazuje, żeby miało się to w najbliższych latach zmienić.
Na koniec
Za rok do Poznania pojadę na pewno, bez względu na termin. Organizatorzy Pyrkonu po raz kolejny podnieśli poprzeczkę i chociaż wyeliminowali większość problemów z roku poprzedniego, to ciągle rzucają sobie pod nogi nowe wyzwania.
Dla mnie największym plusem samego konwentu jest fakt, że absolutnie nic z wpadek organizatorów nie było w stanie zepsuć mi weekendu. Nawet rzeczy od nich niezależne nie wpłynęły na mój pozytywny odbiór XV Festiwalu Fantastyki Pyrkon.
Gdyby Pyrkon trwał cztery dni, najpewniej wciąż brakłoby mi czasu, aby zwiedzić całą przestrzeń przygotowaną przez organizatorów. To bardzo dobry znak, a znając życie, za rok na tym konwencie spotka nas wiele miłych zaskoczeń.
Wycieczka do Poznania na Pyrkon to obecnie obowiązkowy punkt dla każdego miłośnika fantastyki. Choć niektóre konwenty pewne rzeczy robią lepiej, to dalej nie są w stanie osiągnąć takiego rozmachu jak Druga Era. Brakuje mi słów, aby opisać epickość tegorocznej edycji. Nie wiem, czy był to konwent roku, ale resztę organizatorów festiwalów fantatsyki w kraju czeka spore wyzwanie, bo „Pyrkonowcy” bardzo dobrze pokazali, jak robi się takie imprezy.