W życiu każdego człowieka przychodzi taki moment, gdy uświadamia sobie, że to co do tej pory było dla niego dobrą zabawą, zamienia się powoli w rutynę. I tak często dzieje się z uczestnikami konwentów, bo przecież po 10, 15 evencie myślimy, że nic już nas nie zaskoczy. Dlatego w tym roku postanowiłam wyrwać się z bezpiecznego konwentowego Krakowa, znanego mi aż do bólu i po raz pierwszy w życiu pojechać na wydarzenie organizowane przez fanów fantastyki.
MIEJSCE I AKREDYTACJA
Pyrkon – bo o tym konwencie przecież mowa – od wielu lat odbywa się w niezmiennym i idealnie przystosowanym do jego potrzeb miejscu, a mianowicie na Międzynarodowych Targach Poznańskich. Ten kompleks budynków znajduje się dodatkowo w bardzo dogodnej dla wielu konwentowiczów lokalizacji – niedaleko centrum miasta, a co ważniejsze – dworca kolejowego i galerii handlowej.
Jako media, miałam okazję od razu po przybyciu w piątek zakredytować się w osobnym wejściu. Bez kolejek, szybko i przyjemnie. Otrzymałam identyfikator z kodem kreskowym, rozpiskę atrakcji i… halo, gdzie moja festiwalowa opaska na rękę? Szybko przekonałam się, że jak na konwentach mangowych ten ostatni patent zdawał swój egzamin, to tu zwyczajnie był zbędny, a nawet jego zastosowanie byłoby problematyczne przy takich tłumach. Wszystkie wejścia na wydarzenie prowadziły przez bramki skanujące kod na identyfikatorach i to one zastępowały ochronę patrzącą ludziom na nadgarstki.
Jeśli chodzi o wspomnianą już książeczkę z rozpiską atrakcji, to była ona przejrzysta i czytelna. Na pierwszych stronach otrzymaliśmy przydatne informacje oraz krótki i napisany w zrozumiały sposób regulamin konwentu. Oczywiście na samym końcu, po kilku długich tabelach z czasem i miejscem poszczególnych paneli, znajdowały się dokładne mapy pawilonów, jak i całego kompleksu. Brakowało mi w niej jedynie jakiegoś opisu poszczególnych paneli, jednakże zdaję sobie sprawę, że wtedy książeczka byłaby co najmniej dwa razy grubsza.
Dobrze, ale fakt, że ja mogłam sobie ot tak wejść na targi, nie oznaczał, że moi znajomi też mieli tak kolorowo. Dlatego, jako współczująca koleżanka, postanowiłam – po odebraniu swojej wejściówki, oczywiście – postać z nimi na deszczu i przeczekać kolejkon.
Na miejsce przyjechaliśmy niecałą godzinę przed otwarciem akredytacji. Tłumy ludzi przed nami i drugie tyle za nami. O równej 10 otwarto bramy festiwalu przed uczestnikami. I tu przeżyłam szok, gdyż już niecałe pół godziny później całą ekipą mogliśmy cieszyć się swoimi wejściówkami i schronieniem przed pogodą.
Organizatorom Pyrkonu trzeba przyznać, że w tej kwestii odwalili akurat kawał dobrej roboty logistycznej. Szacowano, że na wydarzenie może przybyć nawet 80 tysięcy uczestników, a jak wiemy, nawet przy mniejszych ilościach kolejkony akredytacyjne mogą się ciągnąć wieki. Dlatego też osoby, które do Poznania zawitały w czwartek, mogły odebrać swoją przepustkę na dzień przed konwentem. Niby taki szczegół, a jak usprawnił całą pracę w sobotę.
ATRAKCJE
Na ich brak nie można narzekać, tak jak na większości konwentów. Mieliśmy zaserwowane różne bloki tematyczne, każdy w innym budynku. Dodatkowo, oprócz paneli, w wolnym czasie można było pograć ze znajomymi w planszówki, poczytać komiksy w czytelni, czy też uczestniczyć w larpie. Chociaż sama nie widziałam dla siebie zbyt wielu ciekawych paneli, trzeba przyznać, że tylko w nielicznych momentach się nudziłam.
Jednak zacznijmy od początku. Zaraz po akredytacji i znalezieniu miejsca do spania dla znajomych, siedliśmy nad rozpiską atrakcji. Jako, iż wcześniej przeglądałam pełną listę wraz z opisem, mniej więcej wiedziałam, czego szukać. Jednakże gdzieś z tyłu głowy kołatała mi myśl, że to na czym mi najbardziej zależy, mogło już trwać. No wiecie, na konwentach mangowych najczęściej otworzenie akredytacji dla uczestników równa się rozpoczęciu paneli. Tu było jednak inaczej, gdyż dopiero o 14:30 zaczęła się pierwsza prelekcja dotycząca Origami.
Ta przerwa dała nam, jako uczestnikom festiwalu, dużo czasu na zapoznanie się z rozmieszczeniem budynków w rzeczywistości, oraz poszukaniem jakiś bliskich sklepów. Organizatorom i helperom… przepraszam, gżdaczom dało to czas na wpuszczenie na teren wydarzenia jak największej ilości osób i potencjalnych słuchaczy danego panelu.
Jednak smutną rzeczywistością wydarzeń na taką skalę są wszechobecne kolejkony. Chcesz iść na panel? To licz się z tym, że nie jesteś jedyny i jeśli nie przyjdziesz co najmniej pół godziny wcześniej, to możesz zwyczajnie nie wejść na salę.
W każdym pomieszczeniu były krzesła określające limit osób mogących wejść na daną prelekcję. I nie było przebacz. Wszystkie miejsca zajęte? No to zamykamy drzwi i trudno. O siedzeniu na podłodze nie było mowy. Co jak co, ale cały regulamin bezpieczeństwa w tej kwestii był przestrzegany do bólu i nie pomogło nawet „MEDIA” na identyfikatorze.
SHOPPING TIME!
Konwenty to idealne miejsce do poszerzenia swojej kolekcji mang/książek/figurek/kubków (niepotrzebne skreślić). Wystawcy jak zawsze oferowali pełną gamę gadżetów mogących zainteresować zdecydowaną większość fanów. Otrzymaliśmy więc stoiska będące istnym rajem dla graczy RPG (tyle kości w jednym miejscu…), gier komputerowych, mangowców i przede wszystkim fanów fantastyki.
Na stoiska została przeznaczona jedna hala. Aby łatwiej połapać się, gdzie mogą być interesujące nas sklepy, w informatorze zamieszczono mapkę z rozpiską miejsc danego wystawcy oraz podziałem, kogo dokładniej może to zainteresować. Jedynym minusem zakupów (oprócz milionów, które całkiem przypadkiem zniknęły z portfela) był czas otwarcia hali, czyli godziny 10-21. Oczywiście, dla sprzedających był to długi i intensywny dzień pracy. Jednak – w szczególności wieczorem- można było spotkać przykrą niespodziankę, gdy gżdacze ogłosili, że nie dostanie się już swojej ulubionej buble tea.
GDY TWÓJ BRZUSZEK WOŁA JEŚĆ!
Nie samymi atrakcjami i powietrzem żyje konwentowicz. Wbrew pozorom trzeba przecież coś zjeść, a przynajmniej uzupełnić płyny.
Jak już wspominałam, lokalizacja Pyrkonu jest bardzo dogodna dla uczestników, także pod względem zaplecza gastronomicznego. Oprócz stołówek na targach, niedaleko znajdowała się galeria handlowa, a w niej cała masa restauracji i fast foodów.
No dobrze, ale może by kupić coś taniej? Jakąś kanapkę albo batonika? I tu na uczestników czekała mała pułapka. Bo o ile w galerii w biedronce dało się kupić jedzenie w normalnej cenie, tak jeden ze sklepów obok wejścia północnego postanowił prawie dwukrotnie podbić koszt towaru. I to by było na tyle jeśli chodzi o oszczędzanie na jedzeniu, gdy kanapki zostały w domu. Warto też zaznaczyć, że na terenie konwentu zwykła zapiekanka nie należała do najtańszych, ale tak jest zawsze.
COSPLAY TO NIE ZACHĘTA
To hasło zawitało na stronie Pyrkonu na kilka dni przed wydarzeniem i wywołało niezłą burzę. Ale o co tak naprawdę tu chodzi? Już tłumaczę.
O tym czym jest cosplay chyba nie muszę mówić. Tak samo jak o designie większości żeńskich postaci, w szczególności w grach. Przerysowane proporcje, biusty rozmiaru co najmniej D i stroje które to wszystko pięknie uwydatniają… czasami aż za mocno. Nic więc dziwnego, że dziewczyny przebierające się za swoją ulubioną postać eksponują to i owo, odsłaniając przy tym trochę ciała. Niektóre, przyznaję, przerabiają trochę strój, by wyglądać bardziej seksy, ale… i tu zaczyna się cała afera.
O cosplayowym savoir vivre, albo jak kto woli – o tym co można, a czego nie można robić z przebraną osobą, powstało już tysiące filmików i artykułów. Temat podjął sam Diabeł w jednym ze swoich piątkowych felietonów. Jednakże nie do każdego (najczęściej mężczyzny) dociera jakże prosta zasada „nie dotykać”.
Nie będę się rozwodzić nad tym tematem, bo nie jest to czas i artykuł na to. Pragnę jedynie zrobić wielki ukłon w stronę organizatorów, którzy podjęli jakieś kroki, by walczyć z tym nieprzyjemnym zjawiskiem. Bo problem istnieje i zamiast zamiatać go pod dywan, Pyrkon stanowczo wygłosił swoje zdanie na ten temat. Dodatkowo w informatorze w kodeksie zostało to wyraźnie zaznaczone. W przypadku złamania regulaminu na tej samej stronie widniały telefony, pod którymi można było zgłosić nieprzyjemną sytuację.
A MOŻE BY TAK PODAROWAĆ KOMUŚ DRUGĄ SZANSĘ?
Pyrkon jest pierwszym konwentem, na którym spotkałam się z inicjatywą wspierania krwiodawstwa. Masa uczestników stwarzała ogromną szansę na uzupełnienie miejscowego banku krwi oraz poszerzenie bazy potencjalnych dawców szpiku.
Jako pełnoletnia osoba, postanowiłam skorzystać z danej mi okazji i wybrałam drugą opcję. Wystarczyło 15 minut z zegarkiem w ręku, kilka wypełnionych ankiet i siniak na prawej ręce po pobraniu krwi, aby moje nazwisko zawitało na liście ludzi chętnych uratować komuś życie.
Zapewne zastanawiacie się, dlaczego o tym piszę, chwaląc się jednocześnie. Nie, nie oczekuję owacji na stojąco czy coś. Od dłuższego czasu chciałam to zrobić, jednak będąc w Krakowie jakoś nigdy nie mogłam się zebrać. Bo wiecie, trzeba znaleźć trochę czasu, dojechać w odpowiednie miejsce, posiedzieć te kilkanaście minut i wrócić. Zawsze znajdowałam wymówkę, oddając się swojemu lenistwu. I osób z takim podejściem jak moje jest tysiące. Chcieliby, ale… no właśnie. A tak, będąc na konwencie, mamy wszystko podane na tacy, trzeba tylko idąc na halę z sypialniami, podejść i już.
Dodatkowo dla osób nie do końca zaznajomionych z tematem personel stoiska pomagał w wypełnianiu ankiet i chętnie odpowiadał na pytania dotyczące na przykład „zabiegu” pobierania szpiku.
PODSUMOWUJĄC
Słyszałam wiele opinii różnych od siebie. Jednakże dla mnie Pyrkon był strzałem w dziesiątkę i dobrze wykorzystanym czasem. Niestety nie udało mi się zrealizować wszystkich planów, jakie przygotowałam na to wydarzenie, ale i tak bawiłam się świetnie. Wydanie tych kilkudziesięciu złotych na dojazd zostało mi całkowicie zrekompensowane przemiłą atmosferą i możliwością spotkania niesamowitych ludzi lubiących to co ja. Czy polecam? Oczywiście, że tak! Powiem więcej, mam nadzieję, że za rok znowu uda mi się zawitać na tym wydarzeniu i też zrobi na mnie takie wrażenie jak teraz.