Goblikon darzę wyjątkowym sentymentem. To na tym konwencie prowadziłem swojego pierwszego LARPa, tutaj zrobiłem też swój pierwszy konkurs. Tu powstała moja pierwsza wojenka fandomowa. Tutaj zrodził się pomysł na organizowanie innych konwentów. To tutaj odbył się najlepszy konwent w historii (przynajmniej moim zdaniem, Goblikon w 2009 roku był po prostu Epicki). Nic więc dziwnego, że gdy ogłoszono kolejną edycję Raciborskiej imprezy zacząłem planować jak się na niej pojawić. Udało się, dotarłem, konwent się skończył, wróciłem do domu. Odpowiem wam na pytanie „dlaczego warto jechać na kolejny Goblikon”.
Na początku nadmienić trzeba, że główny organizator imprezy, Jakub Veetoo Witecki, tuż przed samą imprezą postanowił zostać cyborgiem. Jako że jedyną opcją na zdobycie darmowych wszczepów w Polsce jest wypadek, postanowił wywrócić się na motorze na pustej drodze. Zapomniał przy okazji, że organizuje konwent. Koniec końców, cały ciężar imprezy spoczął na barkach innych osób, za co należą się im wielkie brawa. A Kubie jeszcze raz życzymy szybkiego powrotu do zdrowia.
Tegoroczna edycja najbardziej zielonego konwentu w Polsce (bez skojarzeń ekologicznych) odbyła się w Szkole Podstawowej nr 4 przy ulicy Wojska Polskiego 8 w Raciborzu. Budynek znajdował się przysłowiowy rzut beretem od rynku, dzięki czemu konwentowicze mieli dostęp do wszelkiego rodzaju gastronomii i sklepów spożywczych (głównie takich z podobnie zielonym logo). Sama szkoła była malutka, pozbawiona pryszniców i dobrze zadbana. Idealna wręcz na malutką imprezę, bo bez problemu pomieściła cały program i wszystkich śpiących na terenie imprezy uczestników.
Otrzymując tradycyjne materiały konwentowe po zaakredytowaniu, można było poczuć się jakby Goblikon zatrzymał się w latach dziewięćdziesiątych. Informator był kserowaną broszurką zawierającą opisy punktów programu i tabelkę godzinową, identyfikatory nie były lepsze. Choć w zasadzie, o tym ostatnim nie mogę się wypowiadać do końca, bo oryginalna wersja mojego identa była pokryta rysunkami małej dziewczynki i wycinkami z kotami. W samym informatorze zabrakło jednej rzeczy – mapy okolicy. Ja rozumiem, że Racibórz jest mały i ciężko się w nim zgubić, jednak pewne rzeczy, zwłaszcza dla przyjezdnych, są bardzo potrzebne.
Program Goblikonu, jak przystało na imprezę na krańcu świata, nie powalał na kolana. Był, można by rzec, dość mocno ubogi i idealnie pasujący do rozmiarów imprezy. Sam konwent tradycyjnie odbywał się w konwencji, którą w tym roku była „Starego goblina opowieść o Lechistanie”. Fakt ten zaowocował dużą ilością prelekcji historycznych czy wizytą Jacka Komudy. Z godnych odnotowania wydarzeń, w ramach imprezy zorganizowano wycieczkę do lokalnego browaru. Sporo punktów programu odbywało się w RCK, jednak nie udało mi się zlokalizować gdzie znajduje się taki budynek. Może jak bym lepiej znał Racibórz, nie miałbym takich problemów.
Oczywiście, żeby nie było różowo, program nie do końca wypalił tak jak trzeba. Szumnie zapowiadany LARP Dzikopolowy z Komudą, odbył się bez uczestnictwa największego sarmaty Trzeciej Rzeczpospolitej. Nie odbył się też jeden z konkursów, choć zapewne większość tego nie zauważyła, bo była w browarze. Nie do końca dobrze działała też sala kinowa, w której zabrakło rozpiski, co i o której będzie puszczane.
Nowością na Goblikonie był blok sesji RPG organizowany przez doświadczoną w tej materii grupę NERD. Niestety, granie sesji nie cieszyło się wielkim zainteresowaniem. Sam zresztą nie rozegrałem ostatecznie żadnej sesji. Zdecydowanie już wolałem pograć w tradycyjnego Aliena typu „strzelam, strzelam, strzelam”.
Oddzielnym kąskiem są konkursy. Te trzeba przyznać, były w większości bardzo dobrze przygotowane i uczestnicy mieli naprawdę niesamowitą frajdę. Jest to dość sporym kontrastem do nagród, które można było w nich wygrać. Z paru stron było słychać, że jest mniej nagród niż waluty do wydania, że poziom nagród pozostawia wiele do życzenia. Akurat jestem jednym z niewielu zadowolonych nagrodami uczestnikiem. Głównie przez klasyki, które obecnie nie są do dostania w żadnym nowym wydaniu. Cóż, dla mnie było pewne, że konwent na sto osób nagrodami nie zachwyci, więc pewnie dlatego nie byłem nimi rozczarowany.
Będąc przy programie, smutne jest, że nie odbyły się punkty programu, które na Goblikonie uchodzą za tradycję. Nie było LARPa połączonego z ucztą, który zawsze wychodził świetnie (choćby z racji jedzenia). Nie było też pucharu na najlepszego gracza, prowadzonego z wielkim dystansem do RPGie i ogromną dawką humoru. Wielka szkoda, że nie miał kto przeprowadzić tych atrakcji.
Tegoroczny Goblikon nie był najlepszą edycją imprezy, ale nie był też najgorszą. Jak przystało na kameralny konwent, wiele magii skupiało się w wieczornych spotkaniach przy piwie w knajpie konwentowej. Jednak te parę niesamowitych konkursów, czy wycieczka do browaru zasługują na to, żeby uznać Goblikon za naprawdę udany. Mimo tych paru niedociągnięć (za pewne po części związanych z cyborgizacją koordynatora), za rok przyjadę tu na pewno. Bo w głębi serca, wszyscy jesteśmy zielonymi goblinami.
Ocena: 4+/6