Tegoroczny Magnificon minął pod znakiem kapryśnej aury pogodowej i niepewności odnośnie następnych edycji konwentu. Plotka na ten temat krążąca po uczestnikach niektórych przygnębiła, jednak dla większości był to powód, by korzystać z oferowanych atrakcji jeszcze intensywniej. Tym bardziej, że ich w tym roku nie brakowało, a wręcz często stawało się przed ciężką decyzją, na który punkt programu pójść, a który odpuścić. No chyba, że ktoś znalazł się akurat w posiadaniu Zmieniacza Czasu niczym Hermiona.
Garść niezbędnych informacji
Zdecydowanie trzeba pochwalić dostępność informacji na temat lokalizacji i sposobów dojazdu na teren konwentu i sleeproomu, gdyż MiOhi parę dni przed imprezą opublikowali mapkę wraz z dostępnymi autobusami i tramwajami. Pomimo tego, i tak znalazły się osoby narzekające na brak Magnificonowego busa, który pojawił się parę edycji wcześniej i był zdecydowanie dużym udogodnieniem, ale również sporym wydatkiem. Ostatecznie transport miejski w ciągu trzech dni festiwalu działał bez zarzutów i, o ile nie zgubiliśmy się w centrum, mogliśmy bez problemu trafić do celu.
Po dotarciu na miejsce każdemu pewnie zrzedła mina na widok kolejconu, który w tym roku i tak został rozładowany oraz podzielony dzięki możliwości akredytacji również na Politechnice. Dwie kolejki przy wejściu głównym, przeznaczone dla osób z biletami i tych, co dopiero chcą dokonać zakupu, poruszały się dość sprawnie. Moje pierwsze zastrzeżenie dotyczy tego, co zastałam w punkcie akredytacji vip. Mimo małej liczby oczekujących, pojawiły się pewne zatory, a helperzy przed otworzeniem bram nie zdążyli nawet rozplątać smyczy, co dodatkowo wydłużyło czas akredytowania jednej osoby. Może był to chwilowy zamęt, a może był on spowodowany brakiem identyfikatorów, których obecność zmusiłaby obsługę do uprzedniego przygotowania?
Tu pojawia się największe zaskoczenie tegorocznego Magnificonu – brak identyfikatorów. Organizatorzy zafundowali uczestnikom prawdziwy konkurs na kreatywność. Już pierwszego dnia można było dostrzec własnoręcznie zaprojektowane przez konwentowiczów identyfikatory z tektury, serwetek czy… kawałka informatora. A skoro o nim już mowa, wbrew przyzwyczajeniom stałych bywalców konwentów, nie został on dołączony do pakietu otrzymywanego podczas akredytacji, aczkolwiek można było go zdobyć w punkcie informacyjnym zlokalizowanym przy głównym wejściu do Expo. Niestety, jego jakość pozostawiała wiele do życzenia. Kartki rozsypywały się, gdyż nie zostały nawet zszyte, a załączona tabelka z programem, którą można było znaleźć także na stronie wydarzenia, okazała się mało czytelna przez brak podziału na konkretne dni.
Po bitwie z informatorem
Jednak czym jest jedna, mała wpadka dla prawdziwego konwentowicza? A zwłaszcza, gdy po przekroczeniu progów akredytacji, już w głównym korytarzu czekało na uczestników pyszne sushi, tradycyjne taiyaki czy stały punkt każdego konwentu – bubble tea. Jeśli chodzi o punkty gastronomiczne, nawet wegetarianie mogli znaleźć coś smacznego dla siebie, więc organizatorzy stanęli na wysokości zadania. Ponadto ilość japońskich przysmaków, a zwłaszcza słodyczy, które były dostępne na hali wystawców, pozbawiła oszczędności niejednego smakosza. Byłam pod wrażeniem różnorodności oferowanych smaków pocky czy mochi, nie wspominając już o innych smakołykach jak dango, Kit Katy o smaku zielonej herbaty czy zestawy „zrób to sam”.
Podczas tegorocznej edycji było zdecydowanie więcej artystów, których stoiska przyciągnęły ogromne zainteresowanie konwentowiczów, oferując nie tylko własne produkty, ale również krótką rozmowę na temat swoich dzieł czy artów z ulubionych serii. Dużą popularnością cieszyły się także sklepiki marek odzieżowych, w szczególności Pixel Strix oraz Ebola, jako że często brakuje ich na konwentach skoncentrowanych na m&a. Oczywiście nie zabrakło wystawców posiadających w swym asortymencie gadżety, a także stoisk wydawnictw mangowych.
W hali Wisła znalazło się też miejsce na gry konsolowe, japońskie oraz osu. Co prawda, był to nieduży kąt w rogu ogromnej sali, lecz dostanie się do stanowiska z ulubioną grą nie było większym problemem i rotacja graczy przebiegała sprawnie. Nie zabrakło również standardowych atrakcji większości konwentów, czyli gier muzycznych takich jak Ultrastar, Sound Voltex czy DDR i jak na każdym festiwalu, były one oblegane przez tłumy. Tradycyjnie, jak na każdorazowym Magnificonie, uczestnicy mogli spróbować swych sił na automacie Pump It Up, którego tegoroczna lokalizacja była nieco niedogodna, gdyż został on ustawiony na korytarzu tuż przy sali Budapeszt, w której umiejscowiono wyżej wymienione gry muzyczne.
Zatłoczony Main
Podtytuł, wbrew pozorom, nie jest przytykiem skierowanym w organizację Magnificonu, lecz największą zaletą tegorocznej edycji. Pewnie niewiele bym się myliła, twierdząc że spora część uczestników to tam spędziła najwięcej czasu, gdyż główna scena zachęcała pokazami i atrakcjami, których nie znajdziemy na żadnym innym polskim konwencie.
Jednym z nich, który zgromadził największa rzeszę widzów był oczywiście musical Attack on Titan, co, patrząc po internetowym odezwie, nie budziło dużego zdziwienia. Już na długo przed rozpoczęciem show pod wejściem na główną scenę ustawił się tłum uczestników, którzy nie wykupili biletu VIP na to wydarzenie, gwarantującego miejsce w pierwszych rzędach. Co trzeba pochwalić, to zdecydowanie obecność krzeseł na tegorocznym Magnificonie. Było to udogodnienie nie tylko podczas musicalu, ale zwłaszcza w trakcie mniej tłumnych atrakcji.
Takimi wydarzeniami były chociażby aż trzy konkursy cosplay: debiut, standard eliminacje do eurocosplayu. Największą widownię zgromadziły dwa ostatnie, choć ku mojemu zdziwieniu ilość widzów konkursów nie była porównywalna w stosunku do tłumu oblegajacego krzesła i każde wolne miejsce na podłodze podczas musicalu. Może to zasługa wyboru tak lubianej i popularnej serii? A może fakt, iż między ubiegłorocznym a obecnym show widoczny był ogromny progres zarówno pod względem aktorskim, fabularnym, a także technicznym.
Ponadto, dla fanów japońskiej sceny muzycznej tegoroczny program obfitował w koncerty. Coś dla siebie mogli znaleźć zarówno zwolennicy cięższych brzmień, jak i melodycznego popu, gdyż gościem Magnificonu był Haru z zespołu Universe, który zaszczycił nas aż dwoma koncertami, a także zespół X Made Alcoholic Santaclaus. Co do drugiego występu miałam pewne obawy względem nagłośnienia na hali, jednak organizatorzy, doświadczeni corocznymi koncertami, podołali temu wyzwaniu, dzięki czemu uczestnicy mogli się cieszyć zarówno wyrazistymi basami, jak i usłyszeć głos wokalisty, nie tylko gdy krzyczał.
Po dwóch dniach napiętego harmonogramu, które osobiście spędziłam przeważnie w okolicach sceny głównej, Main nagle zniknął. Wyraźnie zaniepokoiło to niektórych uczestników wielokrotnie przechadzających się w niedzielne przedpołudnie za czarne kotary oddzielające scenę od hali wystawców. Niestety, wszyscy odbijaliśmy się od “ściany”, gdyż wbrew informacjom przed wejściem na halę Wisła, oznajmiającym o trwającym pokazie Cosplay Show, scena była w tamtym momencie w trakcie rozbiórki.
Hen za Wisłą
A jeśli komuś udało się rozdwoić lub po prostu wybrał inne punkty programu prócz stałego oblegania Maina, propozycji nie brakowało, a zwłaszcza w sobotę. Ciekawy panel lub prelekcję mogli odnaleźć (oczywiście prócz otaku) fani produkcji Disneya, k-popu czy gier. W przypadku ostatnich dominowały głównie pozycje związane z tematyką i stylistyką m&a, a także visual novels.
Sporą część programu zajęły w tym roku konkursy i blok cosplayowy. Sale: Budapeszt A i Lwów B na trzy dni zamieniły się w niemalże teleturniej. Uczestnicy mogli poczuć się jak na planie Jaka to melodia (w wersji koreańskiej) czy Jednego z dziesięciu. Oczywiście nie zabrakło również standardowych quizów, kalamburów czy screenówek z tak krzykliwych tytułów jak Yuri on Ice; podstawy japońskiego, animowanego filmu pełnometrażowego, czyli produkcji studia Ghibli; lecz także mniej znanych serii jak choćby Keijo.
Ogromny prym wiedli w tym roku cosplayerzy, którzy licznie przybyli na tegoroczny Magnificon. Na korytarzach mogliśmy minąć się z doświadczonymi “starymi wyjadaczami” z perfekcyjnie dopracowanymi strojami; debiutującymi cosplayerami, których prace jednak miały spory potencjał; a także wieloma osobami w tzw. “instantach”, rozpoczynających dopiero swoją przygodę i zainteresowanie cosplayem. W szczególności dla ostatniej wymienionej grupy niezwykle pomocny mógł okazać się szereg prelekcji i warsztatów na temat pierwszych kroków w tworzeniu własnoręcznie stroju, stylizacji peruk czy wcielaniu się w odtwarzaną postać. Ponadto, uczestnicy mogli zdobyć bezcenne porady dotyczące fotografii cosplayowej od fotografów z dużym stażem, co następnie mieli możliwość przełożyć w praktykę i spróbować swych sił w jednym z fotostudiów umiejscowionych na hali Wisła.
Dla osób zainteresowanych bardziej kulturą Dalekiego Wschodu lub nastawionych na zdobywanie poważniejszej wiedzy niż teorie spiskowe na temat nowego sezonu ulubionej serii anime, organizatorzy przygotowali oddzielny blok kulturowy, na którym mogli poznać podstawy języka japońskiego oraz chińskiego, a także dowiedzieć się co nieco o historii średniowiecznej Japonii i chociażby uzbrojeniu ówczesnego samuraja. Prelekcje autorstwa Trzeciego Najemnego Oddziału Piechoty Japońskiej dotyczące miecza i zbroi japońskiej zostały efektownie uzupełnione pokazem mody i cięcia mat na głównej scenie tuż przed musicalem.
Ogromnym plusem każdej edycji Magnificonu prócz samych koncertów, jest możliwość spotkania muzyków poza sceną, zdobycia autografów i wymiany paru zdań. W tym roku nie było inaczej, a może nawet lepiej, jako że do grona artystów, z którymi można było wymienić parę zdań dołączyli także twórcy Attack on Titan: The Musical. Ponadto swoje prelekcje i spotkania prowadzili także Rynn z Rynn Rysuje czy Dem, który bardzo krytycznie odniósł się do organizacji tegorocznego Magnificonu, wytykając choćby tak podstawową kwestię jak brak wody dla gości i prelegentów. Poza tym osoby zainteresowane branżą wydawniczą i wiążące swoją przyszłość z mangami (i nie tylko) mogły wybrać się na jedno z wielu spotkań z pracownikami wydawnictw takich jak J.P.F. czy Waneko. Przemili, otwarci redaktorzy z chęcią odpowiadali na wszelkie pytania, a także przedstawiali relacje z dnia pracy korektora czy edytora.
Podsumowanie
Ostatecznie wydaje mi się, że nic nie zdołało zepsuć tegorocznego Magnificonu – ani krążące plotki na temat następnych edycji, ani niesprzyjająca, deszczowa pogoda, która mimo wszystko dla wielu uczestników była wytchnieniem od poprzednich upalnych dni. Ilość atrakcji w ciągu dwóch pierwszych dni konwentu była prawie przytłaczająca, lecz w pozytywny sposób, dzięki czemu każdy mógł wrócić do domu ze wspomnieniem choć jednego show czy prelekcji, która na długo zapadnie mu w pamięci. Mocno zaniepokoiła mnie jednak niedziela na Expo, a zwłaszcza przedwczesna rozbiórka sceny, na której programowo powinny odbyć się jeszcze dwa pokazy. Takie działania potwierdzają tezę, iż nie warto wybierać się na ostatni dzień konwentu, bo i tak nie znajdziemy tam nic interesującego.
Żywię sporą nadzieję, że nie był to nasz ostatni Magnificon, zwłaszcza że identyfikator z tegorocznej edycji nie dołączy do mojej kolekcji wizytówek z konwentów, w których brałam udział.