Rozpoczął się grudzień, a konwentowy kalendarz tego miesiąca zaczynamy od dwóch wrocławskich imprez w duchu mangi i anime, czyli Niuconu X i X-mas Time.
Czy na pewno dwóch?
Nie do końca. Początkowo te dwa wydarzenia miały być niezależne od siebie. Ostatni jubileuszowy NiuCon miał się odbyć wcześniej, jednak ze względu na chorobę głównego organizatora, zmieniono termin na taki, który pokrył się z innym konwentem Fundacji Popcooltura. Tym sposobem otrzymaliśmy konwentowe 2w1. Przypominały o tym drobne akcenty: dwa rodzaje identyfikatorów, które otrzymywali uczestnicy oraz sale panelowe nazwane „Sala NiuCon” i „Sala X-mas Time”. Poza wymienionymi różnice były niewyczuwalne. Promocyjnie kładziono większy nacisk na NiuCon, ponieważ jest to impreza, która od lat wpisała się do kalendarza konwentowego, dlatego na potrzeby tej relacji będę ten konwent nazywać po prostu NiuConem.
Ostatni NiuCon, czyli jaki?
Osoby śledzące informacje z fandomu już od dawna wiedziały że NiuCon schodzi w tym roku z konwentowej mapy Polski. W sierpniu odbył się ostatni duży NiuCon, a w grudniu mieliśmy okazję uczestniczyć w zarówno ostatniej, jak i jubileuszowej edycji. Jako że byłem na sierpniowym NiuConie, mam dość świeże spojrzenie na oba te wydarzenia. Przede wszystkim grudniowy NiuCon od dawna zapowiadał się jako impreza bardzo kameralna, ponieważ np. był zorganizowany w szkole, a nie tak jak zwykle w uczelnianym budynku. Powróciliśmy do korzeni wrocławskiego konwentu. Rozmiar szkoły był wystarczający do frekwencji, którą można oszacować na kilkaset osób. Akredytacja działała sprawnie, patrol czuwał nad bezpieczeństwem uczestników, a helperzy przykładali się do swoich obowiązków, czego owocem były czyste toalety i brak śmieci na konwencie. To sprawiło, że NiuCon miał solidne podstawy, aby zostać zaliczonym do dobrych konwentów. Tylko…
…co z atrakcjami?
Niestety trzeba przyznać, że to atrakcje były najsłabszą stroną NiuConu. Zacznijmy od sal panelowych – oprócz już wyżej wymienionych sal „NiuCon” i „X-mas Time” (w tej pierwszej odbywały się panele głównie o tematyce m&a, a w drugiej kładziono większy nacisk na tematykę świąteczną) do dyspozycji mieliśmy jeszcze warsztatową, koreańską, konsolówkę, Dorigami oraz fantastyczną. Goście niestety nie dopisali, było ich zaledwie dwoje i niezwiązanych z kulturą azjatycką (za to fantaści mogli czuć się częściowo usatysfakcjonowani). Nie odbył się konkurs cosplay, dla którego część uczestników w ogóle przyjeżdża na konwent. Jego brak na imprezie o nastawieniu głównie mangowym to duża strata. Inne ważne atrakcje również były mocno okrojone. Ultrastar okazał się jednym laptopem z kilkoma mikrofonami ustawionym w ciasnej szatni. Skromną DDR-kę umieszczono na korytarzu na drugim piętrze. Niefortunne było też rozmieszczenie głośnych gier muzycznych, które umieszczono w sąsiedztwie sleepów. Mała różnorodność form spędzania czasu sprawiła, że już gdzieś koło godziny dwudziestej szkoła konwentowa świeciła pustkami. Lokalni i młodsi uczestnicy wrócili na noc do domów, starsi wyszli wieczorem na miasto, a pozostali poukrywali się w salach.
Na rynku we Wrocławiu został udostępniony pub konwentowy. Pokazując przy barze identyfikator, otrzymywało się darmowego shota i 10% zniżki na każdą pozycję z menu. Była to bardzo ciekawa alternatywa dla pełnoletnich uczestników na spędzenie nocy na konwencie. Z tego miejsca wyrażam uznanie dla organizatorów, którym udało się nawiązać tak dużą współpracę z pubem.
Warto wspomnieć również o wystawcach. Uczestnicy mieli spory wybór stoisk, które usytuowano wzdłuż głównych korytarzy. Na parterze wytyczono aleję artystów, a pozostali wystawcy znajdowali się wyżej. Niestety, jako że ustawiono stoliki wzdłuż obu ścian korytarzy, nie pozostawiono zbyt dużego przejścia, więc panował duży ścisk utrudniający przemieszczanie się. Największy problem był na parterze. Ponadto zorganizowano prostą kawiarenkę, gdzie można było kupić typowe konwentowe dania takie jak tosty i zapiekanki. Innych punktów gastronomicznych, poza kilkoma stoiskami z energetykami i japońskimi słodyczami, niestety nie było.
Gdy emocje już opadną…
…wtedy przychodzi czas podsumowania. Gdy myślę o NiuConie X, nie mogę powiedzieć, że był to zły konwent. Nie zauważyłem żadnych poważniejszych wpadek organizacyjnych. Niestety nie mogę też powiedzieć, że NiuCon był dobry, bo oprócz konwentowych wspominek, które były podsumowaniem 10 lat działalności NiuConów, nie było w nim nic wartego zapamiętania. Lubię kameralne konwenty, bo często panuje na nich ciepła atmosfera niespotykana na większych imprezach, którą długo się wspomina, ale tu wszystko było po prostu przeciętne. Nie czuć było nawet świątecznego klimatu, mimo że NiuCon był również X-Mas Time’m. Odniosłem wrażenie, że konwent był robiony trochę na siłę — tylko po to, aby zakończyć go ładną okrągłą liczbą 10. Ostatnie edycje jakiegokolwiek wydarzenia powinny być wyjątkowe, tak aby na długo wpisywały się w pamięć. Aż nasuwa się fragment utworu zespołu Perfect: „trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść Niepokonanym”. W tym przypadku niestety tak nie było. Szkoda. Najprawdopodobniej ostatni NiuCon będzie jednym z pierwszych, o którym konwentowicze najszybciej zapomną.