W dniach 8–9 listopada miała miejsce druga edycja konwentu Ryucon Silesia w Gliwicach. Jako że mieszkam blisko, po kolei odhaczam większość konwentów odbywających się na Śląsku. Ryucon Silesia nie jest wyjątkiem od tej reguły. Ostatnio bywam raczej na mniejszych konwentach, organizowanych w szkołach, więc słysząc, że Ryucon odbędzie się na Arenie poczułam dziwne uczucie niepokoju. Nie pozwoliłam mu jednak przyćmić mojego odbioru całego eventu.
Organizacja
Pamiętam jaki ścisk panował na Gliwickich Dniach Fantastyki w 2022 roku, pierwszej i jedynej edycji tego konwentu, jak do tej pory. W późniejszym czasie, z innych źródeł dowiedziałam się, że ponoć kwestie organizacyjne na Arenie pozostawiają wiele do życzenia. W przypadku Ryucon Silesia 2025 nie mogę narzekać na tego typu problemy.
Stoisk było więcej niż na pierwszej edycji Gliwickich Dni Fantastyki, jednak nie sprawiało to, że przechodząc przez salę wystawców trzeba było uważać, żeby na nikogo nie nadepnąć. A i samemu nie zostać stratowanym.
Nie miałam problemu z poruszaniem się po terenie konwentu. Zazwyczaj na początku eventu zdarza mi się po prostu po nim przejść. Zobaczyć, co gdzie jest, i mniej więcej zapoznać się z rozmieszczeniem atrakcji. Udało mi się wszędzie dotrzeć nie błądząc i nie pytając co chwilę o drogę.
Wystawcy
Po trzech latach odwiedzania konwentów, stoiska nie cieszyły się moim zainteresowaniem. Wynikało to z faktu, że większość z nich jest bardzo powtarzalnych: drobne rękodzieło w postaci breloczków lub biżuterii, naklejki, przypinki, printy itp. Nie skupiałam się aż tak na rzeczach oferowanych przez wystawców, ale po pobieżnym spojrzeniu na ofertę, jedynymi stoiskami, które zwróciły moją uwagę na trochę dłużej były te z ręcznie robionymi czapkami z kocimi uszami oraz ze strefy child free, o czym wspomnę później.
Prelekcje
Harmonogram był pełen atrakcji, ale nie chcąc zapchać się dużą liczbą punktów do odhaczenia, postanowiłam iść tylko na trzy. Nie chciałam biegać od prelekcji do prelekcji, nie mając czasu na żaden odpoczynek. Wolałam skupić się wybranych kilku zamiast „po łebkach” wspomnieć o dziesięciu.
Warsztaty
W pierwszej kolejności poszłam na warsztaty z wiązania chińskich węzełków szczęścia. Prowadząca wprowadziła lekki kontekst kulturowy, rozdała sznurki i krok po kroku zaczęła tłumaczyć jak je wiązać. Jeśli była taka potrzeba, podchodziła do każdego z osobna, pomagała z wykonaniem i ewentualnie poprawieniem źle zrobionych węzłów.

(Krótka lekcja chińskiego)
Szczerze przyznam, że w połowie warsztatów zaczęłam się troszkę nudzić, z tego powodu, że prowadząca, jak wspominałam wcześniej, na pewnym etapie podchodziła do każdego uczestnika z osobna i pomagała w dalszych krokach wiązania lub poprawiała cały węzeł, jak to miało w moim przypadku. W tym czasie, uczestnicy byli pozostawieni sami sobie, czekając na swoją kolej.
Jednak nie mogę powiedzieć, że żałuję pójścia na te warsztaty. Nie jest to prelekcja napakowana wiedzą, której uczestnicy często potem i tak nie zapamiętają, a raczej moment oddechu na mocno przebodźcowującym evencie. To atrakcja dla osób potrzebujących chwili na odpoczynek, ale jednocześnie chcących spędzić ten czas produktywnie. Albo dla tych poszukujących wyjaśnienia, krok po kroku, jak takie rękodzieło wykonać. Wprawiona osoba zrobi węzeł w kilka minut, a przez resztę panelu będzie się nudzić, dlatego na atrakcję powinny raczej uczęszczać osoby niewtajemniczone w sztukę wiązania chińskich węzłów.
Idąc na pokaz shibari nie wiedziałam czego się spodziewać, jednak na pewno nie tego, że zobaczę coś w rodzaju sztuki z teatralną nutą erotyki. Riggerka (osoba wiążąca) i model wyglądali jak aktorzy na scenie, odgrywający rolę zakochanej, delikatnej pary, co ciekawie kontrastowało z momentami nieco bardziej intensywnego traktowania modela podczas wiązania lin. Oglądając ich miało się poczucie intymności, jednak bez cienia wulgarności, co jeszcze bardziej wpływało na mój pozytywny odbiór występu.
Ze względu na charakter pokazu, pozwolę sobie odpuścić zbyt dokładne opisy.
Konkursy
Ostatnim punktem mojego programu była wiedzówka dotycząca filmów Barbie. Brzmi niepozornie i lekko dziecinnie, ale radość, jaką dał mi ten panel, jest nie do opisania. Wszystkie siedzenia w sali były zajęte, natomiast atmosfera była miła, że nawet mój kolega (kompletnie nie interesujący się tym tematem), dobrze się bawił oglądając jak uczestnicy walczą ze sobą o podium. A było warto! Organizator zadbał o to, żeby zwycięzcy otrzymali drobne nagrody.

(Zwycięzcy konkursu wiedzy o Barbie)
Konkurs przeprowadzono za pomocą platformy Kahoot, a pytania były bardzo różnorodne. Zazwyczaj padały dwa pytania dotyczące jednego filmu. Część była prosta i oczywista. Niektóre pojawiały się czysto dla żartu. Inne były na tyle podchwytliwe, że wywoływały poruszenie na sali, gdy okazywało się, że pozornie łatwe pytanie potrafiło „zagiąć” nawet najbardziej zagorzałych fanów filmów Barbie.
Child free

(Stoisko MyShibariLife)
Sama sekcja 18+ znajdowała się za kotarą! Każdy kto chciał na nią wejść musiał się najpierw wylegitymować, żeby otrzymać opaskę pozwalającą na wejście. Za wspomnianą zasłoną, poza salami w których odbywały się prelekcje, były także stoiska, co mnie pozytywnie zaskoczyło.
Niestety, nie obyło się również bez lekkiego rozczarowania. Zaczynając od minusów – na strefie znajdowały się stoiska, które można policzyć na palcach jednej ręki. Nie ma w tym nic dziwnego. Taka strefa sama w sobie to nowość. Jednak bardzo ubolewam nad tym, że aż dwa z nich zawierały po raz kolejny naklejki i printy. Jedyna różnica pomiędzy nimi a standardowymi stoiskami była taka, że na tych z sekcji child free znajdowały się postacie w negliżu.
Prelekcje odbywające się w tej strefie nie były tylko i wyłącznie z gatunku, nazwijmy to, tematów dla dorosłych. Natomiast nie chcąc przebodźcować się liczbą paneli, nie zdecydowałam się na żaden inny. O ile nie mogę się na ich temat wypowiedzieć, to z pewnością jest to strefa warta uwagi.
Najbardziej zainteresowało mnie miejsce oferujące asortyment do shibari. Nie tylko ze względu na tematykę, ale też dlatego, że była to dla mnie zupełnie nowa konwentowa atrakcja. Na stoisku znajdowały się profesjonalne liny wykonane specjalnie do tej formy sztuki. Przy okazji przeglądania, można było podnieść swoją wiedzę.
Wystawcy chętnie wypowiadali się na temat różnic między linami czy udzielali porad, które z nich są dobre dla początkujących. Co więcej, otrzymałam małą lekcję wiązania! Profesjonalną, bo od samej właścicielki szkoły shibari. Ekipa prowadząca to stoisko okazała się bardzo otwarta i chętna do rozmowy, nie tylko na temat samego shibari.

(Mini lekcja shibari)
Jedzenie
Pomiędzy panelami spędziłam nieco czasu przechodząc się przez strefę gastro. Z reguły nie korzystam z oferty spożywczej bezpośrednio na konwencie – zwyczajnie nie trafia w mój gust albo przepłaca się. Jednak tym razem zrobiłam wyjątek. Na Ryuconie udało mi się dostrzec budkę “Emergency food” inspirowaną grą Genshin Impact, która mignęła mi kiedyś na social mediach. Pomyślałam wtedy, że choćby ze względu na samą inspirację Genshinem, muszę kiedyś spróbować ich jedzenia. I akurat na Ryuconie na nie trafiłam.
Jako że budka dopiero startuje, oferta jest dość ograniczona, ale w planach jest wprowadzenie większej liczby dań do wyboru. Czas oczekiwania był długi, bo w moim przypadku wyniósł około 40 minut. Jednak dla wygody obsługa poprosiła mnie o numer telefonu do powiadomienia o gotowym posiłku. Dzięki temu mogłam na spokojnie eksplorować konwent dalej, nie martwiąc się tym, że muszę stać i czekać na moje jedzenie.

(Ruletka napojów w budce)
Naleśniki, które wybrałam, kosztowały mnie 35 złotych. Jestem fanką słodkich rzeczy, więc zdziwiłam się, kiedy nie okazały się aż tak słodkie, jak się tego spodziewałam. Dość szybko zrozumiałam dlaczego. Już w tej formie były bardziej sycące niż myślałam. Podejrzewam, że gdyby dodać do nich więcej cukru, nie byłoby się w stanie ich zjeść. Uważam, że jest to opcja warta swojej ceny. Syte, ale nie mdląco słodkie.

(Tak, czekałam 40 minut. Warto było)
Inne atrakcje

(Jedno ze stanowisk na Osu! Room)
Tradycją jest, że pod koniec konwentu przesiaduję na rytmikach. Głównie dlatego, że jeden z moich znajomych odpowiada za organizację sekcji z Osu i jest to domyślne miejsce naszych spotkań. Oczywiście rytmiki mają zdecydowanie więcej do zaoferowania.
Według moich obserwacji, największym zainteresowaniem na rytmikach cieszy się Chunithm. Jest to gra polegająca na wciskaniu właściwych klawiszy na dedykowanym kontrolerze, który imituje swoim wyglądem pianino. Wprowadza też ciekawy element „gimnastyczny” polegający na podnoszeniu rąk nad kontrolerem w odpowiednich momentach. Miałam okazję zagrać w to kilka razy i naprawdę rozumiem dlaczego gra jest tak popularną atrakcją.
Moim faworytem wciąż zostaje Taiko no Tatsujin. W tej grze naszym kontrolerem jest bęben, w który należy uderzać w rytm muzyki. Brzmi prosto, jednak trzeba mieć trochę wprawy, jeśli chce się grać trudniejsze mapy. Gdyby nie kolejki i to, że jestem wrażliwa na dynamicznie zmieniające się efekty graficzne, grałabym zdecydowanie częściej.
Podsumowanie
W ostatecznym rozrachunku tegoroczny Ryucon Silesia oceniam pozytywnie. Nie obyło się bez drobnych wpadek, jednak są to kwestie wynikające z moich osobistych preferencji (w tym bardzo polskiej :) skłonności do narzekania), a nie przykładowo rzeczy wynikające z organizacji czy tematyki atrakcji. Mam nadzieję, że w przyszłym roku również będę mogła pojawić się na tym konwencie.
