W ostatnim czasie internety obiegły szokujące informacje. Konwenty promują seksizm! Na konwentach dochodzi do molestowania! W RPG można gwałcić! Nie trzeba było czekać długo i zleciały się sępy, próbujące wylansować się na wyolbrzymianiu wszystkiego, próbujących zrobić z igły widły. A jak to jest naprawdę? Jak duża jest skala problemu i kto jest temu winny?
Słowem wstępu
Może na początek powiem wprost jedną rzecz – nie neguję, problem istnieje, ale istnieje tak samo jak w przypadku meczów piłki nożnej, koncertów, przedstawień w teatrach czy konkretnych scenach w filmach. I owszem, należy o nim rozmawiać.
Tylko właśnie tu pojawia się problem, bo Polacy rozmawiać nie potrafią. Zamiast rzeczowej dyskusji mamy flamewary, w których jedna strona obrzuca drugą oskarżeniami i wyzwiskami.
Nie powiem, byłem w szoku, gdy po ponad pół roku znalazła się osoba, której ktoś na jakimś konwencie dotknął piersi i przez to się popłakała. Całkiem przypadkiem w momencie publikacji podobno seksistowskiego filmiku. Przypadek? Pewnie przypadek, tak samo jak fakt, że po największej imprezie w Polsce w internecie zawrzało, co związane było z artykułem na temat gwałtów w RPG, który akurat pojawił się w sieci zaraz po festiwalu.
O co w ogóle chodzi?
Sprawa jest prosta: ktoś zwęszył okazję do lansu i stwierdził, że trzeba skorzystać. Zamiast rozpocząć faktyczną dyskusję, zaczął obrzucać innych błotem, pisząc niestworzone rzeczy. I widzę sam paru przodowników takiego procederu, ale pominę ich milczeniem. Nie będę promował osób, które w tak niski sposób chcą zdobyć sławę. Mówię tu oczywiście o rzekomych obrońcach ofiar, nie o samych ofiarach.
Ale wróćmy do tematu. Skrajne przypadki zdarzają się wszędzie, a największym problemem jest świadomość ofiary, co może zrobić w takim przypadku. Bo najgorsze, co może zrobić, to zamknąć się w sobie i przekazywać informacje przez osoby trzecie. Nie wiem, czy część zdaje sobie z tego sprawę, ale na terenie każdego konwentu prawem nadrzędnym nie jest regulamin imprezy. Najważniejsze jest polskie prawo.
Lekcja historii
Mała lekcja historii. Jeszcze nie tak dawno temu, największym problemem polskich konwentów był alkohol na imprezie. Doszło do tego, że w Krakowie zainicjowano akcję „100% bez”. Na południu Polski akcja przyjęła się bardzo dobrze, w innych częściach kraju już mniej. Niektórzy się śmiali, robiono kontrakcje „100% z”. Parę konwentów trzymało się twardo założeń akcji, sporo się do niej przyłączyło, ale przymykały oko na wyskoki ludzi.
Tak po prawdzie, do dziś nie do końca rozumiem, co było celem akcji. Chyba jedynie uświadomienie osób, że istnieje regulamin imprezy i są w nim stosowne zakazy. Akcja wcale nie wprowadziła nowych punktów regulaminu, była najpewniej jedynie środkiem wyrazu dla oburzenia związanego z obecnością osób pod mocnym wpływem alkoholu na imprezie.
Ale ci, którzy chcieli pić, pili dalej. I piją do dnia dzisiejszego. Akcja nie wniosła wiele do życia fandomu polskiego, przynajmniej z mojego punktu widzenia. Zamiast skupiać się na „100% bez”, organizatorzy powinni skupiać się na egzekwowaniu regulaminu imprezy.
Bezpieczny Konwent
Po lekcji historii, wróćmy do czasów obecnych. Powstała nowa akcja – Bezpieczny konwent. Akcja ta ma na celu przygotować fandom na dyskusję o „niezbędnych zabezpieczeniach, samopoczuciu osób doznających nękania i podstawowej wiedzy, czym może objawić się przemoc.” Czy ja coś przypadkiem pominąłem? Czy jesteśmy grupą dzieci, którą trzeba przygotować na dyskusję? Czy może jednak średnia naszego wieku jest trochę większa?
Kolejna sprawa – aneksy do regulaminów konwentów? Ale przepraszam, po co? Czy regulaminy konwentów nie mają już środków, pozwalających przeciwdziałać takim wydarzeniom? Oczywiście, że mają! Bardzo dziwne, że ktoś, kto nie chce eskalować konfliktów w fandomie, zakłada, że na imprezach nie ma środków do walki z problemem.
Ale tak samo jak w przypadku alkoholu, takie środki w regulaminach większości imprez są. Nie rozumiem, po co kłaść nacisk i przekładać jeden zakaz ponad drugim. Za parę lat w fandomie wybuchnie inny problem. Czy w związku z tym, będziemy wszyscy znowu zmieniać regulaminy, żeby pokazać, jak bardzo przeciwdziałamy problemowi, który obecnie jest na topie? I przypomnę jeszcze raz. Na każdym konwencie obowiązuje prawo Rzeczpospolitej Polskiej.
W kwestii RPG
Perłą wśród moich zainteresowań, które sprowadziło mnie na konwenty, są gry fabularne. Graczem jestem od 14 roku życia, a mistrzem gry od 15. W ciągu całej swojej kariery grałem z wieloma kobietami. Nigdy ani u mnie na sesjach, ani u znajomych nie spotkałem się z gwałtem na innym graczu. Słyszeliście taką wypowiedź pewnie już nie raz w ostatnich dniach.
Punktem honoru „obrońców moralności” stało się wytykanie, że skoro to nie stało się u was, nie znaczy, że problem nie istnieje. A według mnie, ilość osób, która powiedziała „nigdy nie słyszałem”, pokazuje jak rzadkie są to przypadki. Autorka tekstu podobno pół roku zbierała materiały. Dość sporo, jak na parę przykładów na krzyż.
A mimo to, wszystko jest przedstawione tak, jakby działo się to co chwilę. Zastanawia mnie, czy jak pojadę na kolejny konwent RPGowy, nie zostanę zwyzywany od gwałcicieli. Bo przecież to się zdarza, nie przeciwdziałacie temu. Szkoda, ze nikt nie bierze poprawki, że gry fabularne to bardzo intymne hobby i rzadko to, co dzieje się na sesjach wychodzi poza grupy w nich chodzące. Nikt nie napisze o tych wszystkich uratowanych przez nas światach, o wyswobodzonych księżniczkach i pokonanych potworach. Liczy się tania sensacja.
W czym tkwi problem?
Jak już wspomniałem wcześniej, największym problemem jest świadomość osoby poszkodowanej, co może zrobić. Ale nie jest to problem tylko fandomu polskiego. Jeśli ktoś uważa, że nasze konwenty to idealne miejsce do szerzenia tej świadomości, to proszę bardzo, niech uświadamia na nich ludzi. Ja bym jednak prosił, żeby osoby zainteresowane mocno tematem, stawiały na rozwiązania kierowane do szerszego grona odbiorców, nie tylko do fandomu. Nie leczcie nas na siłę.
Ostatecznie powiem tylko jedno. Jak w przypadku każdego problemu, potrzeba nam zwyczajnie zdrowego rozsądku. Nie kolejnej akcji czy kolejnej wojenki. Zwyczajnego, zdrowego rozsądku.
Skala problemu nie jest ogromna, jakby chcieli to przedstawić najgłośniejsi krzykacze. Na przestrzeni paru lat, słyszę o pierwszym takim przypadku. Nie chcę zamiatać go pod podłogę, ale według mnie, zamiast eskalować wojnę, powinniśmy przede wszystkim zapewnić odpowiednią pomoc osobie poszkodowanej.
Dlatego z mojej strony jest to ostatnie słowo w tym temacie. Nie mam zamiaru napędzać ludzi tylko oskarżających i wywołujących wojny. Za to z chęcią podyskutuję z kimś, kto ma rzeczowe argumenty. Bo póki co, ludzie nam wmawiają, że nikt problemu nie widzi. Widzimy go, ale ja osobiście (i pewnie nie tylko ja) nie mam zamiaru dyskutować w tonie afer z brukowców.