Czy twoi znajomi przekonywali cię, żebyś pojechał na konwent? Mówili ci o niesamowitych prelekcjach, świetnych pisarzach, cudownych sesjach RPG? Być może zapomnieli ci powiedzieć jednej prostej rzeczy.
Wszystkie te powody do pojechania na konwent oczywiście są prawdziwe, ale im bardziej patrzę wstecz, tym bardziej przekonuję się do jednego stwierdzenia. Twój pierwszy konwent po prostu będzie fajny.
Boje znajomych
Wiele razy okazywało się, że impreza, na którą wyciągnąłem znajomych była w moich oczach kompletną porażką, niedomagało na niej wiele rzeczy i panował chaos. Mimo to świeżynkom się podobało.
Dlaczego? Ponieważ nie widzieli tego, co ja, dla nich wszystko było nowe i nie wiedzieli, że wiele rzeczy można zrobić po prostu lepiej. W końcu to był ich pierwszy konwent, a nie kolejny z rzędu.
Wszelkie zawody nadrobili idąc na inną prelekcję czy spędzając czas w games roomie. No i oczywiście poznając nowych ludzi, w tym pisarzy, twórców gier i tym podobnych.
Oczywiście, wcale nie jest tak, że w Polsce są same słabe konwenty i po objechaniu kilkunastu zaczniesz dostrzegać same minusy. Ale taka toplista pewnych wydarzeń w kraju to temat na zupełnie osobny artykuł.
Świeży konwentowicz nie widzi, że dana prelekcja była wałkowana setki razy, że utwory w konkursie muzycznym Sonego powtarzają się od paru lat, że autor na swoim spotkaniu odpowiada po raz setny na te same pytania. Wszystko jest kompletnie nowe i można chłonąć bez oporu.
I nawet taki Porytkon, który na każdej edycji boryka się z masą problemów, może okazać się fajny dla nowych konwentowiczów. Nie zauważą przecież każdego potknięcia organizatorów, i że wiele rzeczy się nie udało.
Moje boje
Moje pierwsze konwenty uważam za epicko fajne, chociaż nie były niczym specjalnym. Jestem przekonany, że gdybym dzisiaj się na nich pojawił, moja relacja z nich najpewniej nie nadawałaby się do publikacji na Informatorze.
Najlepszym przykładem jest tutaj mój pierwszy konwent fantastyki Eldarion, który odbył się w listopadzie 2004 w Katowicach. Impreza ta to idealny przykład jak nie powinno się organizować konwentów.
W programie imprezy teoretycznie znajdowała się masa atrakcji – spotkania z pisarzami (m.in. Andrzej Sapkowski, Rafał A. Ziemkiewicz), redakcjami czasopism (Portal czy Nowa Fantastyka), konkursy na najlepszego mistrza gry i wiele innych. Na papierze wyglądało to cudownie, ale rzeczywistość była trochę bardziej brutalna.
Na Eldarion nie przyjechał praktycznie nikt z zaproszonych gości, większość punktów programu nie odbyła się, organizatorzy nie ogarniali errat programowych i ogólnie wszystko się sypało. No, poza turniejami w Magic: the Gathering.
A mimo to bawiłem się na tej imprezie przeepicko. Rozegrałem swojego pierwszego larpa, zagrałem świetne sesje RPG i wziąłem udział w konkursie wiedzy o Star Wars, nie mając zbyt dużego pojęcia o Expanded Universe.
Oczywiście, dobrą zabawę zawdzięczam ludziom, z którymi spędziłem konwent, a nie organizatorom. Taka jest zresztą właśnie prawidłowość, jeśli program się sypie, a ciebie wyciągnął znajomy na konwent, to na nim spoczywa odpowiedzialność za twoją dobrą zabawę.
Moje mangowe boje
Nawet moja styczność z konwentami mangowymi wypadła dobrze. Oczywiście, teraz nie jeżdżę na nie, ale wynika to z pewnego rozrzutu między tym, czego obecnie oczekuję od imprez, a tego, co oferują konwenty mangowe.
Zresztą moim pierwszym pierwszym konwentem było bardzo udane mangowe Kamikaze 2 w Rybniku. Chociaż prawda jest taka, że nigdy nie bylem wielkim fanem m&a, bawiłem się na tej imprezie świetnie.
Nie byłem na żadnym panelu, projekcji zaliczyłem tylko kilka, nie spędziłem setki godzin w Copy Roomie (jeśli w ogóle ktokolwiek pamięta, co to jest), a jednak wspominam ten konwent bardzo miło. To oczywiście znowu zasługa znajomych, którzy zadbali o to, abym nie zanudził się na śmierć.
I ostatecznie wyjechałem z Rybnika ze znajomościami, które pielęgnuję do dnia dzisiejszego. Bo konwenty to tylko w połowie imprezy przygotowane przez organizatorów, reszta to ludzie, którzy na nie jeżdżą.
Pakuj plecak!
Gdybym nie dał się namówić na Kamikaze, nie pisałbym dzisiaj tego tekstu, nie pisałbym artykułów do Magii i Miecza, nie poznałbym masy wspaniałych ludzi. Nie żałuję, że zdecydowałem się na ten pierwszy krok.
Fandom mnie wchłonął totalnie, i chociaż irytuje mnie w nim masa rzeczy, czuję się dobrze jako jego część. Więc jeśli zastanawiasz się, czy warto pojechać ze znajomymi na swój pierwszy konwent, możesz już przestać. Po prostu jedź! Będzie po prostu fajnie.