Ze wszystkich konwentów najbardziej lubię te małe, kameralne, na których można w spokoju chłonąć całą atmosferę i łatwo poznawać nowych ludzi. Jedną z tego typu imprez jest Whomanikon, czyli konwent poświęcony tematyce „Doctora Who”. Jego druga edycja odbyła się w pierwszy weekend kwietnia tego roku.
TARDIS została zaparkowana
Moim zdaniem jednym z najlepszych miejsc do organizowania małych konwentów jest Arteteka Wojewódzkiej Publicznej Biblioteki w Krakowie. Znajdująca się w piwnicy kawiarnia Pauza In Garden też świetnie się sprawdza. Budynek WPB wygląda bardzo estetycznie, a w środku wystarcza miejsca na kilka sal panelowych, gamesroom, stoiska wystawców i nawet TARDIS. Każda sala zaopatrzona jest w masę sprzętu elektronicznego dla osób prowadzących prelekcję oraz w wygodne siedziska dla słuchaczy – krzesła, kanapy, pufy, poduszki, a do tego jeszcze można sobie wybrać warianty kolorystyczne. Osoby, które nie mogły przyjechać, również miały drobny powód do zadowolenia – dzięki możliwościom sprzętowym Arteteki prowadzono relacje na żywo z części atrakcji. Budynek jest także dostosowany do potrzeb osób niepełnosprawnych i rodziców małych dzieci. Na każde piętro można wjechać windą, a toalety są na tyle przestronne, że nie ma problemu, żeby zmieścić się z wózkiem.
Przed Arteteką znajdują się ławki i stoliki, gdzie można odpocząć, a czasem nawet zobaczyć, jak przed ekspansją Daleków ratują nas za wąskie drzwi. Pogoda wyjątkowo dopisała, dlatego wiele osób spacerowało na zewnątrz. Już z daleka widać było TARDISOWE sukienki, fezy, kraciaste marynarki i bardziej skomplikowane cosplaye.
Takie umiejscowienie ma jednak swoje minusy. Osoby, które niekoniecznie chciały uczestniczyć w konwencie, a tylko skorzystać z zasobów Arteteki, również musiały się zaakredytować. Na szczęście wejściówki były darmowe dla wszystkich (to chyba też wynika ze współpracy z WBP), więc ta krótka procedura raczej nie powinna być problematyczna. Oczywiście, ludzie są różni i kilka razy widziałam, jak ktoś z tego powodu marudził bardzo głośno i dobitnie. Na szczęście na marudzeniu się kończyło.
Doctor bawiłby się tu świetnie
Już od wejścia było widać, że organizatorom bardzo zależało na zrobieniu przyjemnej imprezy. Podobno rano kolejka do akredytacji ciągnęła się dość daleko, ale zanim dotarłam na miejsce, została rozładowana. Inną sprawą była kolejka do zrobienia sobie zdjęcia z TARDIS i Dalekiem. Co ciekawe, za każdym razem, kiedy wydawało się, że miejsce opustoszało i można spokojnie podejść, nagle znikąd pojawiali się ludzie i kolejka zaczynała się na nowo. W końcu jednak każdy odchodził zadowolony.
Na pierwszym (i częściowo na drugim) piętrze swoje miejsce znaleźli wystawcy. Było ich więcej, niż się początkowo spodziewałam, a ogromna ilość rzeczy z Dziesiątym Doktorem wprawiła mnie w dziecięce podekscytowanie. Wyżej został umieszczony gamesroom, do którego jednak udało mi się dotrzeć dopiero w niedzielę i ostatecznie w nic nie zagrałam. Poobserwowałam za to przez chwilę grę, w której figurka TARDIS wydawała ten swój charakterystyczny dźwięk.
Ważnym punktem był oczywiście konkurs cosplay. Niestety nie mogłam być na finale i nie widziałam, kto ostatecznie wygrał, ale stroje były przygotowane bardzo profesjonalnie i zahaczały o chyba wszystkie najpopularniejsze motywy z serialu. Trochę brakowało mi płaczących aniołów. W zeszłym roku podobno to właśnie one, skutecznie strasząc uczestników, skupiły na sobie największą uwagę. Odpowiedni poziom grozy został jednak zachowany między innymi dzięki dziecku w masce przeciwgazowej.
Program był rozbudowany: spora liczba konkursów, dyskusje oraz odpowiednie zbilansowanie między liczbą paneli dotyczących klasycznych i nowych serii. Mimo to, tak szczerze mówiąc, nie byłam do końca zadowolona. Właściwie przez całą sobotę się wynudziłam, a za to w niedzielę nakładały się na siebie wszystkie najciekawsze rzeczy. Ale to tylko drobny prztyczek z mojej strony. Gdyby się dało, pewnie każdy ułożyłby program pod siebie.
Na Whomanikonie można dać upust swojemu „fangirlowizmowi”
Na każdym kroku wybijało się na tym evencie to, jak wiele dobrego płynie z bycia fanem (ogólnie, nie tylko „Doctora Who”, choć w kontekście Whomanikonu to przede wszystkim wychodziło na pierwszy plan). Oprócz kolejnych kubków i mydeł z Doktorem, mieliśmy sporo takiej zupełnie prostej radości. Kiedy widzi się ludzi z minami małych psotników, którzy chcą podkładać innym „drugie cienie”, trudno nie dostrzec w tym uroku.
Jak już wspominałam, ogromną atrakcją były repliki TARDIS i Daleka, zrobione przecież przez fanów. Naprawdę świetnie słuchało się człowieka, który opowiadał, jak tworzył owego Daleka od zera i teraz jeździ z nim na konwenty, sprawiając, że na twarzach kolejnych osób pojawia się uśmiech.
Zorganizowano również wystawa fanowskich prac – wszelkiego rodzaju rysunków, wierszy i innych form tekstowych – jednak moim zdaniem jej potencjał nie został w pełni wykorzystany. Część z nich była mocno ukryta, np. między regałami, i nie do wszystkich udało mi się dotrzeć. Mam jednak nadzieję, że organizatorzy nie porzucą tego pomysłu. Bardzo popularne było też wpisywanie się na kartkę urodzinową dla Petera Capaldiego, który początkowo był fanem, a teraz znamy go jako Dwunastego Doktora.
Zawsze trzymam kciuki za małe konwenty i Whomanikon dołączył do mojej listy tego rodzaju imprez, za które będę je trzymała szczególnie mocno. Mam nadzieję, że za rok nic mi nie wypadnie i nie przegapię tego wydarzenia. Ewentualnie spróbuję ukraść TARDIS na jakiś czas.