Odmiana jest dobra. Zachęcony tematyką, w ostatnim czasie zdecydowałem się wybrać na larpa w świecie Star Wars, jaki ogłoszony został w Łodzi w pierwszych dniach lutego. Część pierwsza odbyła się 12 marca o godzinie 13:00, potrwała zaś do godziny 17:00. Larp, którego kolejne odsłony mają mieć miejsce co mniej więcej miesiąc, został zorganizowany przez Joannę „Renę” Jakubowską z Łódzkiego Fanklubu Star Wars. Funkcję drugiego Mistrza Gry pełnił z kolei Piotr „Nild” Piątkowski.
Sundari
Larp rozgrywał się w stolicy Mandalory – Sundari. A przynajmniej za stolicę uznawanej przez panującą ówcześnie Diuszeszę Satine. To właśnie za jej rządów, w trzecim roku Wojen Klonów, osadzona została fabuła. Wewnętrzne rozdarcie społeczeństwa pogłębia się. Wzrasta liczba przeciwników Satine. Mandalorianie mają dość neutralności. Blokada separatystów powoduje wzrost cen, korupcję. Dochodzi do zamieszek. W siłę rośnie Wataha Śmierci, frakcja opozycyjna, która gwałtownie dąży do sprowadzenia planety i mieszkańców na dawne tory. Tymczasem w pewnym szemranym barze …
Długo nie byłem pewien, czy zdołam wybrać się do Łodzi, jednak ostatecznie w kalendarzu pojawiło się okienko, a ja uznałem, że w larpa Star Wars jeszcze nie grałem i że w ogóle ostatnio larpów było cosik za mało w moim życiu. Tych zagranych przynajmniej.
Zacząłem od wczytania się w udostępnione materiały. Brzmiało obiecująco, acz nie bez zaskoczeń. MG dopuszczali dowolne zgłoszone postaci, jakie uzyskałyby ich akceptację. Dopuszczano dowolne rasy ludzkie i nieludzkie (z warunkiem charakteryzacji; tu naprawdę duży plus, bo wielu MG, nie tylko zaczynających karierę, nie myśli o tym – a przynajmniej nie na poziomie pierwotnych ogłoszeń), wszelkie profesje, zawody i typy postaci dające się uzasadnić jako obecne w tym miejscu. Niektóre postacie miały otrzymać również konkretne wymagania warunkujące akceptację (przykładowo, aby zagrać żołnierza Armii Klonów, wymagana była zbroja). Co więcej, dopuszczalni byli bohaterowie kanoniczni, występujący w filmach i serialach. Larp nie miał składki ani ograniczenia wiekowego. Zgłosiłem członka Watahy Śmierci, tak dla odmiany. Terrorystą jeszcze nie grałem.
Holokrony Sithów
…czyli wymogi, ściągi i wszystko, co przed larpem. Rena, organizatorka gry, poza byciem członkinią (a właściwie wiceprezesem) Łódzkiego Fanklubu Star Wars jest również, o ile wiem, cosplayerką. To wyjaśnia, dlaczego położyła duży nacisk na to, o czym wielu zapomina, czyli stroje i charakteryzację. Cenię to bardzo i zapewne w dużym stopniu odpowiadało to za mój pozytywny odzew. Żadnych jakże często spotykanych na larpach dla początkujących adidasków, jeansów itd. Wymogiem był klimatyczny strój. Jednak oczekiwano nie profesjonalizmu, tylko starań – i bardzo dobrze. MG oferowali również wsparcie w tym zakresie, jak i pomoc z charakteryzacją. Wedle mojej wiedzy z tej ostatniej skorzystała nasza twi’lekanka i dwoje innych graczy – budowali oni swoim wyglądem klimat i fajnie odcinali się z tłumu ludzi. Aby zagrać w larpie, wymagana była również znajomość filmu Gwiezdne wojny: Atak Klonów oraz czterech podanych odcinków serialu Gwiezdne wojny: Wojny Klonów.
Postaci zgłaszało się, wysyłając e-mailem przygotowany formularz, zawierający podstawowe dane oraz historię o objętości około dwustu słów. Limit ten stanowił, jak przypuszczam, ułatwienie dla nowych w larpowaniu. W każdym razie same karty były krótkie i zwarte. Poza tym wybierało się trzy umiejętności, przyznając im: +1, +2 i +3 jako bonusy do mechaniki. MG po analizie zgłoszeń zatwierdzali je, dopisywali questy oraz czasami dodatkowe umiejętności.
Mechanika była prosta: ciągnięcie kart plus bonus z umiejętności (lub jego brak). Lista umiejętności była ogólnodostępna i dość przejrzysta, mechanika zaś – choć bardzo absorbowała czas MG – przy proporcji jeden Mistrz Gry na ośmioro graczy spełniała swe zadanie całkiem dobrze.
Przy doświadczonych graczach działałaby zapewne sprawniej – lub gdyby przeprowadzono warsztaty, które pozwoliłyby nowym wcześniej się z nią zapoznać w praktyce – lecz poza dwoma dłuższymi „paxami”, kiedy MG potrzebowali chwili, by opanować sytuację, wszystko przebiegło bardzo dobrze.
Zostają jeszcze dwie kwestie. Po pierwsze, lokacja. I tu bardzo, bardzo duża pochwała. Larp odbył się w pubie Z Innej Beczki. Lokal był zamknięty dla osób z zewnątrz, a do tego bardzo dobrze wpasowany klimatem do potrzeb fabuły. Ciemne kąty, półmrok i wystrój – prosty, ale perfekcyjnie grający ciemnością i cieniami – tworzył niemal filmowy klimat. Wprawdzie wrażenie byłoby jeszcze lepsze, gdyby zebrano większą grupę ludzi lub wybrano mniejszą salę, ale mimo to przyznaję tutaj duży plus. Bary w świecie Gwiezdnych wojen też nie są pełne przez całą dobę. Nawet nie wspomnę o cenach, które w warszawskim studencie wzbudziły nagłe poczucie dobrobytu. Druga kwestia to solidna punktowa rozpiska programu, krótka i łopatologiczna.
Barman, polej…
O godzinie 13:00 zaczęły się odprawki. Gracze przebrali się fajnie, spory ich odsetek wywodził się, jak rozumiem, z szeregów Łódzkiego Fanklubu Star Wars. Z 17 zapowiedzianych graczy dotarło 16, wszyscy grający pierwszy lub drugi raz w życiu, zdaje się (poza mną i drugim kolegą z Warszawy). Każdy otrzymywał informacje w formie nieco większej wizytówki (dającej się schować do kieszeni), przygotowane przez Nilda kredyty oraz specjalne przedmioty dla niektórych graczy. Ja np. otrzymałem trzy wcale sympatycznie zrobione bomby. Dla nowych graczy problemem mógł być brak wypisanych questów (śmiało można było zrobić to na drugiej stronie karteczki). Jednocześnie nie zauważyłem chyba większych problemów, jakie wynikłyby z tego braku. Zadania były w dużej części mocno otwarte i raczej ogólnie nakreślały graczom tematy, niż kierowały ich na ścisłe tory. Tu muszę jednak zaznaczyć, że cele innych graczy znam jedynie z obserwacji; nie wiem, jak dokładnie były sformułowane i tym samym na ile ścisłe. Jeszcze szybka kontrola broni (głównie nerfy i bezpieczniaki, by można było odegrać to, co się już powiedzie) i zaczęliśmy.
Larp rozkręcał się powoli, gracze byli nowi, zastanawiali się, jak by tu zacząć… I ja, i kolega Seneszal kończyliśmy w pośpiechu przełykanie zaserwowanego nam kilka minut wcześniej posiłku. Koniec końców gra rozkręciła się jednak bardzo ładnie. Była dość krótka, biorąc pod uwagę, że od czasu jej trwania odliczyć należało odprawy i przygotowania, jednak zapewniła uczestnikom wrażenia i dobrą zabawę. Niżej podpisany miał w końcu okazję wypróbować nerf i postrzelać z granatnika do Jedi (zawsze mnie drażniły te idealistyczne prostaki). Larp zapewnił mi zresztą możliwość toczenia fajnych, klimatycznych rozmów o polityce, historii… Miałem okazję przedstawić moją rozbudowaną teorię dot. istnienia Republiki, jej poprzedników i następców. W każdym razie czas minął mi szybko i bardzo przyjemnie.
Zawsze jest jakiś Endor
Podsumowując, larp był udanym przedsięwzięciem, wartym odwiedzenia miasta Łodzi. Był miłą odmianą, odświeżającą rozgrywką z nieznanymi sobie graczami, do tego często pozbawionymi jeszcze nawyków. Choć był przeznaczony głównie dla początkujących, również dwa stare dziady (a przynajmniej tak musieliśmy wyglądać w oczach obecnych) mogły bawić się na nim bardzo dobrze. MG przewidzieli większość potencjalnych problemów i choć zaskoczył ich chyba trochę stopień, w jakim gracze odeszli od kanonu swymi działaniami (bardzo!), podołali. Za duży był odsetek użytkowników Mocy (25%), ale to popularne role. Zobaczymy, jak sytuacja wyglądać będzie dalej. Jest to jeden z powodów, dla których osobiście unikam zezwalania graczom na samodzielne tworzenie postaci, ale podejść do tej kwestii jest w środowisku mnóstwo, różnych i rzadko kiedy zgodnych. Na pewno przydałoby się wprowadzić warsztaty. Ale liczę, że doświadczenie obu stron będzie wzrastać wraz z kolejnymi odsłonami. Trudno rzec, jak rozwinie się to dalej, acz na ten moment jest to solidny zaczątek czegoś fajnego. I promyk nadziei dla łódzkiej sceny larpowej.