Dzisiaj mamy dla was coś wyjątkowego. Przeprowadziliśmy wywiad z Diabłem, byłym redaktorem naczelnym Informatora Konwentowego, organizatorem wielu konwentów i aktywnym członkiem fandomu. Pytania zadawał Piotr Skorok.
Część Diable! No i stało się, zrezygnowałeś z bycia naczelnym Informatora Konwentowego po pięciu latach. Jak do tego doszło?
Wiesz, dorosłe życie nie jest łatwe. W pracy człowiek z roku na rok ma coraz więcej pracy. Chcę też znaleźć czas na hobby. Jedna partia w Cywilizację to kilkanaście dobrych godzin. A ja jednak wolę grać.
A tak całkiem serio, zaangażowałem się w organizację czterech konwentów. Musiałem więc zrobić rachunek sumienia na czym najbardziej mi zależy. Bycie naczelnym było fajną przygodą, napisałem o tym nawet tekst. Ale wybierając, co najbardziej lubię w swoim życiu, stanęło na tym, że bardziej lubię robić konwenty. Chociaż moja następczyni nie była do końca gotowa, by przejąć moje obowiązki, nie mogłem czekać. Po prostu IK z powodu mojego rozdrobnienia popadał w marazm. Paulina bardzo szybko wdrożyła się w temat. Jest bardzo pracowita i mimo chronicznego braku czasu radzi sobie doskonale. Wydaje mi się, że dla samego serwisu to było najlepsze, co można było zrobić.
Nie było to łatwe, ale w życiu każdego przychodzi taki moment, że trzeba powiedzieć stop i zacząć robić coś innego.
Więc robisz cztery konwenty w tym roku. Jak to w zasadzie się stało?
Cóż, tak jakoś wyszło. W Pyrkon wpakowałem się sam. Opinia środowiska rpgraczy o Strefie Fabularnej jest bardzo taka sobie. Staram się, żeby trochę tę opinię odczarować. Powiedziałem sobie “jeśli ja nie zrobię dobrze bloku RPG, to się po prostu kurwa nie da”. Do Pyrkonu trochę ponad miesiąc. Oczywiście, ostateczna ocena jakości bloku nie będzie i tak należeć do mnie.
Przy Polconie przegrała moja asertywność. Foka zaproponowała mi, żebym zrobił czytelnię RPG, biorąc pod uwagę, że mam doświadczenie i podobno jestem pomysłodawcą takiego miejsca. Na nic zdały się tłumaczenia, że to wcale nie jest mój pomysł, że Arathi kiedyś miał coś podobnego na Nawikonach. Foce się po prostu nie odmawia.
Do organizacji Arkhamera trafiłem dwa lata temu, żeby zrobić blok RPG. Zamęczył mnie trochę o to borg. Nie do końca chciało mi się robić konwent w Kaliszu. Dzisiaj jestem szefem programowym i wkładam wiele energii w ten projekt. Mam dzięki temu możliwość testowania wszystkich swoich szalonych pomysłów i nikt mnie nie powstrzyma.
Natomiast Imladris to stara bajka. Mam do tej imprezy ogromny sentyment. W 2006 roku zakochałem się w tej imprezie, ale do zostania organizatorem trochę minęło. Dopiero w zeszłym roku zdecydowałem się na stałe dołączyć do ekipy Imladrisowej. Byłem organizatorem bez teki, bo w zasadzie nikt nie wiedział, co mogę robić. Ostatecznie chodziłem po imprezie i sprawdzałem, co nie działa dobrze. W tym roku zwolniło się miejsce szefa działu promocji, a że mam niemałą wiedzę o reklamie i social media (nie wiem czy wiesz, studiowałem nawet przez dwa lata marketing), a reklama to była jedna z bardziej kulejących rzeczy przy Imlalu 2017, postanowiłem wziąć ten dział w swoje obroty. To niewdzięczna fucha, bo jak konwent nie wyjdzie frekwencyjnie, to zawsze zwala się na “słabą reklamę”. Ale mam kilka pomysłów, jak zbudować społeczność wokół Imladrisu.
Który z tych projektów jest dla ciebie najważniejszy? Możesz powiedzieć o nich coś więcej?
W większości obowiązuje mnie NDA, więc za wiele nie mogę zdradzać. Chociaż obecnie najwięcej czasu poświęcam Pyrkonowi, najbliższy mojemu sercu jest Arkhamer. Jak wspomniałem wyżej, mogę tam testować wszystkie swoje szalone pomysły.
Przykładowo – parę lat temu ubzdurałem sobie, że godzina na prelekcję to za dużo, że wystarczy prelekcja w formacie TED. W zasadzie nigdy nie udało mi się do tego nikogo przekonać. Dlatego na Arkhamerze po prostu zrobiłem taki blok. Z moich rozmów z uczestnikami i twórcami programu wynika, że został on bardzo ciepło przyjęty. Paweł Majka opowiadał, jak kłamać, żeby wydać powieść. Krzysztof Piskorski opowiadał o walce z blokami weny. Foka opowiedziała o feromonach. A wśród tego masa innych świetnych ludzi opowiedziała o rzeczach, które zwyczajnie nie zajęłyby więcej niż 20 minut, co na normalnym konwencie dyskwalifikuje ich wystąpienie. A to są naprawdę świetne wystąpienia, zupełnie inne od nudnego gadania przez godzinę.
Na Arkhamerze przetestowałem też czytelnię RPG jako salę z zapisami na sesje. Patrząc na to, że Foka chce mieć tę atrakcję na Polconie, że Copernicon też próbuje to zrobić, wydaje mi się, że był to strzał w dziesiątkę. Inna sprawa, że nie udałoby mi się to bez pomocy mojej partnerki, Eri. Bardzo pomogła mi z ogarnięciem tego przybytku, chociaż konwenty nie są jej pierwszym wyborem sposobu spędzeniu weekendu.
Jak to w ogóle się zaczęło, że zacząłeś robić konwenty? Jaki był twój pierwszy konwent w roli organizatora?
Cóż, pierwszą plakietkę organizatora dostałem na Goblikonie 2005, ale to raczej była kwestia konwencji. Konwent ten odbywał się w konwencji PRL i każdy, kto robił coś przy imprezie, zostawał automatycznie orgiem. W sumie, warto było, bo identyfikator z tej imprezy jest jednym z ładniejszych w mojej kolekcji.
Ale prawdziwym organizatorem zostałem parę lat później, gdy wraz z moimi ówczesnymi najlepszymi kumplami, Adonem i Bąkiem, stwierdziliśmy, że to wszystko da się zrobić lepiej. Nie byliśmy wtedy najbardziej rozgarniętymi osobnikami, więc wymyśliliśmy sobie Porytkon. O tej imprezie krążą legendy. Najzabawniejsze, że większość z nich jest prawdziwa. Tornado kiedyś reklamowało się jako “niegrzeczne dziecko fandomu”. My byliśmy jego wrzodem i zakałą, plując na wszystko, co nam nie pasowało. Idea, która nam przyświecała, to zrobić wydarzenie nastawione na czystą, nieskrępowaną niczym zabawę. Potem przy trzeciej edycji to się trochę wykrystalizowało i chcieliśmy być po prostu inni niż reszta imprez, trochę szaleni, ale przede wszystkim nastawieni na dobrą zabawę uczestników. Zresztą, edycja 3 i ⅓ była największym sukcesem – przyciągnęła 1500 uczestników w czasach, gdy Pyrkon odwiedzało 3000 osób. Tego wyczynu już nie udało się powtórzyć – ale ja i tak nie umiałem już z tymi ludźmi pracować – nasze wizje się mocno rozchodziły w różne strony.
Z drugiej strony robienie Porytkonu narobiło nam naprawdę złej famy. Jako zakała fandomu, mieliśmy po prostu trudniej przekonać parę osób o swoich dobrych intencjach. Tak to jest, jak robi się konwent z Pikachu w kaftanie bezpieczeństwa jako maskotką. Wiele osób z tego powodu uważało nas za imprezę mangową, a w organizacji mangowców było jak na lekarstwo. To było bardzo zabawne, jak musieliśmy tłumaczyć, że to impreza łączona, a my nie jesteśmy mangowcami.
A masz jakieś projekty, które czekają na lepsze czasy? Co jeszcze chowasz w zanadrzu?
Od lat odgrażam się, że zrobię Soskon, tudzież SOSkon. Sosnowiec zasługuje na imprezę normalną, która może trochę zmyje hańbę po Porytkonach (zwłaszcza ostatnim). Problemem jest, że od jakiegoś czasu nie mieszkam już w tym mieście i nie bardzo mam z kim to robić na miejscu. Wstępnie nawet był zainteresowany szef Miejskiego Klubu imienia Jana Kiepury (taki Sosnowiecki MDK, znajdujący się w budynku po szkole), ale ostatecznie nic z tego nie wyszło.
Chciałem zrobić konwent dla graczy. Pełen sesji RPG, larpów, planszówek i bitewniaków. W programie znalazłby się tylko prelekcje w formacie TEDowym, tam też pierwszy raz chciałem zrobić czytelnię. Miałem też pomysł na konkurs na najlepszego MG, w którym każdy prowadzi dokładnie ten sam scenariusz w tym samym settingu i na tej samej mechanice. U wszystkich grałaby ta sama ekipa, która mogłaby rzetelnie ocenić, który zrobił to najlepiej. Cóż, ostatecznie większość swoich pomysłów wykorzystuję po prostu przy innych konwentach. No dobra, konkurs na najlepszego MG umarł po pierwszym obejrzeniu PMM i gównoburzy wokół niego. A im dłużej mieszkam poza Sosnowcem, tym mniej mam ochotę robić Soskon.
Zostając jeszcze trochę przy fandomie, wiele razy w sieci obrywa ci się za twoją definicję tego słowa. Możesz pokrótce wyjaśnić, kto według ciebie jest jego członkiem?
Wiesz, to dość zabawne, bo nigdy nie wydawało mi się, że mam monopol na prawdę. Mam swoje wyrobione zdanie i jeśli ktoś się ze mną nie zgadza, to zamiast oburzać się, powinien ze mną po prostu porozmawiać. Chętnie zawsze wyjaśnię swoje podejście.
Według mnie najlepiej zdefiniować członka fandomu poprzez jego aktywność w budowaniu danej społeczności. Nie wystarczy być fanem, żeby być w tym środowisku. Mogę lubić wiele rzeczy i uznawać się za ich pasjonata, ale nie powoduje to, że czuję jakąś więź z innymi miłośnikami. Jak chociażby w moim przypadku z nieszczęsnym anime, które raz na jakiś czas oglądam, ale daleko mi do dzielenia się swoimi wrażeniami z innymi.
Członek fandomu to taki fan+. Osoba, która udziela się w środowisku i buduje społeczność. Randomowy hejtujący komć pod wyborem kobiety na nowego doktora Who nie robi ze mnie członka fandomu tego produktu, ale już długa i przemyślana dyskusja – tak. Jeszcze jakby ta dyskusja była merytoryczna i wnosiła coś do samej społeczności, to byłoby super.
Ważne jest też, żeby rozdzielić swoją pracę zawodową czy naukową od hobby. Doceniam wkład wielu ludzi w rozwój środowiska, ale jeśli robią to zawodowo, to nie robią tego hobbystycznie, tylko dla pieniędzy. Praca przestaje wtedy być fandomowa. Ale robienie czegoś za pieniądze, nie oznacza, że to koniec działalności danego człowieka w fandomie. Nic nie jest zero jedynkowe. Jeśli ktoś prowadzi badania naukowe na temat fantastyki, a przy okazji prowadzi darmowego zina dla jej fanów, to dalej jest dla mnie członkiem fandomu. Tylko przynależność do naszej społeczności wynika tu nie z jego pracy naukowej (którą większość z nas ma najpewniej gdzieś), tylko za tę część z zinem.
No i najważniejsze – to czy ktoś jest w fandomie, czy nie, nie jest dla mnie ważne. Równie chętnie współpracuję z ludźmi którzy robią biznes jak i z takimi jak ja, “frajerami”.
Jak to jest z tym byciem “frajerem”? Naprawdę nigdy nie zapłacono ci za robienie konwentu?
Wiesz, raz robiłem konwent za pieniądze. Polcon 2016. Niestety, bardzo kiepska komunikacja wewnętrzna sprawiła, że po prostu nie wytrzymałem. Ale według mnie to właśnie pieniądze zabiły organizację tej imprezy. Wystarczy, że część osób odpowiedzialnych za wydarzenie potraktuje to jak kolejną imprezę, którą trzeba zrobić, a stracą pasję. Bez niej nie da się zrobić dobrego konwentu. Jak wyszedł ten Polcon każdy widział. Chociaż robili go doświadczeni organizatorzy i osoby, które bardzo szanuję, po prostu to spieprzyły. To wina pieniędzy.
Zresztą, przy wspomnianym Soskonie, gdy miałem propozycję od Klubu Kiepury, budżet imprezy wyznaczono na 10000 zł, do tego był udostępniony za darmo budynek, a ja miałem zainkasować z tego budżetu 4 tysiące złotych. Powiedziałem wprost, że wolę wydać te pieniądze na coś innego niż na własną wypłatę. Śmieję się, że to dla nich było równoznaczne z odmową. Niektórzy po prostu nie umieją w pracę z wolontariuszami.
Robienie konwentów to fajna zabawa, ale nikt mi nigdy nie zapłaci za nią tyle, ile zarabiam w IT. Wolę robić to hobbystycznie, sprawia mi to więcej frajdy.
Wiele osób pyta, czy po rezygnacji z bycia naczelnym będziesz dalej pisał. Czy przy takim nawale obowiązków, będziesz miał na to czas?
To jest akurat najzabawniejsze. Zrezygnowanie z funkcji naczelnego uwolniło masę mojego czasu. Nie muszę zajmować się już prawie w ogóle częścią administracyjną i zostaje tylko fun part. A ta pierwsza jest bardzo czasochłonna. Zamiast pisać teksty na stronę, musisz zajmować się rekrutowaniem nowych współpracowników, kontaktem z konwentami i wyznaczaniem kierunku, w który pójdzie serwis.
Teraz po prostu mogę pisać, nie przejmując się tym, czy nie odpisałem na jakiegoś maila. A że lubię tę czynność, to można spodziewać się większej liczby tekstów z mojej strony. Może książkę napiszę?
Dzięki Diable za tę rozmowę i mam nadzieję do zobaczenia na konwencie!
Nie ma za co Piotrze. Bardzo miło było porozmawiać z kimś na poziomie. Oby to był jeden z moich konwentów.