Co ciekawego można robić w ciepły, jeszcze nie do końca jesienny, weekend? Powiedzmy między osiemnastym a dwudziestym września, na przykład w Toruniu. Coś poza jedzeniem pierników i spacerowaniem po Starym Mieście, oczywiście. Podpowiem. Można wybrać się na szóstą edycję Coperniconu.
Lokalizacja, akredytacja i noclegi
Najważniejsze punkty konwentu odbywały się w Collegium Maius oraz Collegium Minus (UMK) i głównie między tymi budynkami kursowały grupy uczestników. Znajdujące się ulicę dalej Centrum Sztuki Współczesnej zostało z kolei opanowane przez uczestników zoltu StarForce oraz wystawców. Oferta sprzedawców może nie przyprawiała o zawrót głowy, lecz podstawowe dobra (książki, gry, koszulki i wszelkiego rodzaju gadżety) można było nabyć z łatwością. Atrakcje zapewniał również Młodzieżowy Dom Kultury, gdzie mieścił się głównie blok Japan-Korea. Budynek ten był nieco oddalony od głównych lokalizacji imprezy, ale dzięki temu można było rozprostować kości, wczuć się w klimat i pozwiedzać urokliwe zakątki Starego Miasta.
Punkty akredytacyjne znajdowały się w Collegiach. W późnych godzinach popołudniowych i wieczornych pierwszego dnia tworzyły się tam kolejki, ale obsługa szła stosunkowo szybko. Kasa ekspres, dla uczestników z wykupioną akredytacją, znajdowała się w Collegium Minus. Po weryfikacji każdy otrzymywał identyfikator i „konwentowy zestaw startowy”. W jego skład wchodził informator (solidny objętościowo, ale poręczny rozmiarowo), ulotki, mapki, zakładki oraz kalendarz „Rok z Wędrowyczem 2015”. Identyfikator był mniej więcej wielkości dłoni, nielaminowany. O ile swoimi gabarytami z pewnością ułatwiał pracę gżdaczom i konwentowemu patrolowi, mi osobiście przeszkadzał i wkrótce był zagnieciony z każdej strony. Na plus przemawia jednak to, że można było się nim wachlować w dusznych salach. Na odwrocie zawierał informacje – coś w sam raz dla zapominalskich – o punkcie medycznym, lokalach gastronomicznych, terminie oficjalnej imprezy coperniconowej oraz miejsce na numer ICE (kontakt do osoby, która w nagłym wypadku może udzielić o nas informacji medycznej). Z takim pomysłem na konwencie spotkałam się po raz pierwszy i uważam go za dobre rozwiązanie, chociaż wiele osób pozostawiało to miejsce puste.
Jeśli chodzi o prowiant, na terenie konwentu z łatwością można było kupić kawę oraz inne napoje gorące (zimne zresztą też). Przed wejściem do Collegium Maius pojawiło się stoisko z piernikami (niektóre w kształcie postaci ze Star Wars), ciastem i kanapkami. Natomiast na spragnionych prawdziwego jedzenia (i wielbicieli fast foodów również) czekały różnego rodzaju lokale gastronomiczne rozsiane po Starym Mieście.
Darmowe sleeproomy znajdowały się w Szkole Podstawowej nr 1 oraz Gimnazjum nr 21, przy czym prysznice dostępne były wyłącznie w zewnętrznym kontenerze sanitarnym przy budynku gimnazjum. Wieść gminna niesie, że w SP nr 1 nie przestrzegano ciszy nocnej, ale kto tak naprawdę miał czas spać na konwencie?
Program i goście
W tegorocznej edycji na uczestników Coperniconu czekało dwanaście bloków programowych (w tym dziecięcy, gdyby ktoś potrzebował pociechę zostawić na chwilę i udać się na prelekcję czy inny punkt), ponad czterdziestu gości i wiele godzin konwentowych atrakcji: prelekcji, paneli, turniejów, stref wolnego grania, pokazów, larpów, konkursów, a do tego Games Room i cosplay. We wkładce programowej pojawiły się drobne nieścisłości, jednak wszystkie zmiany programowe były komunikowane ogłoszeniami w budynkach. Ponadto na stronie wydarzenia na bieżąco pojawiały się erraty. W razie wątpliwości sprawdzała się również mobilna aplikacja konwentowa i punkt informacyjny.
Z zaproszonych zagranicznych gości na konwent dotarła jedynie Naomi Novik; Mark Hodder odwołał przyjazd ze względu na problemy z lotem. Spośród polskich gości na Coperniconie pojawili się: Andrzej Pilipiuk, Robert M. Wegner, Paweł Majka, Aneta Jadowska (w tym roku także jako współorganizatorka konwentu), Jakub Dębski, Ilona Myszkowska. Po raz pierwszy zetknęłam się ze spotkaniami autorskimi zaplanowanymi na piątkowy wieczór i tak późną porę (21:00). Nieco mnie to zaskoczyło, ale hej, jest konwent. Nie śpimy, zwiedzamy.
Program imprezy był niezwykle rozbudowany i wypełniony dosłownie do ostatniej ramki w tabelce. Znalazło się w nim miejsce na potężny blok mangi i anime, punkty typu „Monster High” czy „Power Rangers”, przekrój przez klasykę literatury fantastycznej, science fiction i grozy, wampiry, demony, wilkołaki, inne paskudy, filmy, seriale, larpy, cosplay, warsztaty, RPG, aż po niecodzienną spożywkę – absynt i kanibalizm. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie, niezależnie od przedziału wiekowego, stopnia wybredności czy też zwykłego poszukiwania czegoś naprawdę nietypowego. Szczególnie osobliwe rzeczy można było znaleźć w tabeli Gabinet rozmaitości, na przykład smaczki typu „Króliczki Disneya, rzecz o księżniczkach” czy „Kościół Latającego Potwora Spaghetti” (coś jak Latający Cyrk Monty Pythona we włoskiej knajpie w niedzielę, chyba). Moją uwagę zwrócił właśnie bardzo mocny blok Japan-Korea, który nie był tak silnie akcentowany na innych, odwiedzonych przeze mnie w tym roku konwentach. Wielbiciele wschodniego wydania popkultury dostali właściwie cały budynek MDK do dyspozycji, oferując niezwykle bogatą gamę punktów programowych. Można wręcz zaryzykować stwierdzenie, że to była taka coperniconowa incepcja, mały konwent w dużym konwencie.
Program imprezy może i nie był powalająco innowacyjny ani szczególnie zaskakujący. Wiadomo, bez konwentowej klasyki się nie obejdzie. Chwilami jednak z naprawdę ciężkim sercem trzeba było poświęcić jeden z punktów na rzecz drugiego (albo wyrwać się po prostu na regenerujący siły posiłek), a podobne dylematy nad programem dawno mi się już nie zdarzyły. I to jest duży plus.
Atrakcje
Tradycyjnie działał Games Room (całodobowo), strefa wolnego grania dla wielbicieli konsolówek (również nocne granie), blok larpowy i RPG. Można było też liczyć na niezliczone konkursy, turnieje, tak dla początkujących jak i bardziej zaawansowanych graczy, oraz loterie. Jeśli chodzi o sam Games Room, wybór gier był duży i zawsze znalazł się ktoś z obsługi, kto w łatwo przyswajalny sposób tłumaczył zasady. Raczej nie było problemu ze znalezieniem wolnego stolika na partyjkę czy dwie; albo miałam niesamowite szczęście za każdym razem kiedy się tam zjawiałam, albo stosunkowo niewielkiej liczbie zatwardziałych planszówkowców chciało się wchodzić po schodach na samą górę, żeby pograć.
Jak wspominałam, po sąsiedzku (przy i w CSW) odbywał się Zlot Miłośników Gwiezdnych Wojen. W sobotę niemal każda osoba zmierzająca w stronę CSW, bez względu na płeć i wiek, jeśli nie była przebrana za jednego z mieszkańców galaktyki, miała na sobie przynajmniej Star Warsową koszulkę. Na uczestników czekało wiele atrakcji, w tym giełda komiksów oraz gadżetów, wystawy, pokazy, nieodłączne walki na miecze świetlne, konkursy oraz wzbudzająca duże zainteresowanie parada przez Stare Miasto, do której przyłączyli się również konwentowi cosplayowcy.
Sam konkurs cosplay odbywał się nieco później, w auli MDKu, którą uczestnicy wypełnili po same brzegi. Na scenie prezentowało się kilkunastu cosplayerów w naprawdę kapitalnych kostiumach i nie zazdrościłam ani przez chwilę jury, które musiało wybrać najlepszych w trzech kategoriach. Impreza zakończyła się, a jakże, tańcem zbiorowym na scenie, w rytm podrasowanego w duchu house i electro tematu muzycznego „Piratów z Karaibów” oraz hitu konwentowego „Orki z Majorki”.
Podsumowanie
O Coperniconie słyszałam dużo dobrego po poprzedniej edycji, dlatego zdecydowałam się sprawdzić osobiście, co to za konwent jest właściwie. Pod kątem atmosfery i różnorodności programu wypadł naprawdę świetnie. Od strony logistyki i zagospodarowania przestrzeni, budynki UMK okazały się jednak moim zdaniem za małe. Zmęczył mnie tłok, szczególnie w Collegium Minus. Na schodach chwilami było wręcz klaustrofobicznie, a podczas dyżurów autorskich korytarz był zapchany zupełnie. W godzinach konwentowego szczytu próbowałam szczęścia w trzech miejscach i nie weszłam na żaden punkt. W salach znajdowały się ławki, co dodatkowo zmniejszało przestrzeń dla uczestników. Zdaję sobie jednak sprawę, że wystawienie ich na korytarz zmusiłoby konwentowiczów do jednokierunkowego ruchu wahadłowego, jeszcze większego ścisku i korków. Być może w przyszłym roku należałoby poświęcić jakieś pomieszczenie na rzecz magazynu ławek albo poszukać innej lokalizacji dla tego wydarzenia.
O ile w większości przypadków nie było rażących problemów ze sprzętem, to zdarzały się sytuacje, kiedy trzeba było donieść rzutnik czy okablowanie lub zwyczajnie potrzebny był technik do uruchomienia odmawiającego współpracy urządzenia. Bardzo pozytywne wrażenie zrobił na mnie finał cosplay. Chociaż w pomieszczeniu MDK było trochę tłoczno i duszno, panowała naprawdę pyszna atmosfera, co niewątpliwie jest zasługą prowadzącej oraz jej dzielnych pomocników.
Do mocnych stron konwentu z pewnością należy zaliczyć bogaty program, wiele różnorodnych atrakcji, cosplayowców i niewątpliwy klimat. Pomimo braku przestrzeni i drobnych wpadek technicznych czy niedociągnięć organizacyjnych, zdecydowanie warto wybrać się na Copernicon. Jeśli będę miała taką możliwość, chętnie znowu się tam pojawię. Do zobaczenia, mam nadzieję, za rok.