W całej swojej karierze konwentowicza na Imladrisie byłem tylko raz, podczas dziewiątej edycji w 2005 roku. Do tej pory wspominam ją bardzo miło i zawsze chciałem jechać na kolejny Imladris. Życie krzyżowało plany i po upadku krakowskich imprez byłem przekonany, że nigdy nie będzie mi dane postawić nogi na następnej edycji. Dlatego też, gdy usłyszałem o powrocie tej imprezy na mapę konwentową, byłem bardzo szczęśliwy. W końcu czekałem na to osiem długich lat.
Wspomnienia a rzeczywistość
Mimo dobrych wspomnień, nie sposób nie zauważyć, że obecni organizatorzy mocno zapomnieli, jak robi się konwent. Już naprawdę nie chcę się przyczepiać do brzydkiej strony (bo jak wiadomo, to kwestia gustu), ale brak informacji na niej jest niedopuszczalny. Zwłaszcza że informacji na facebookowym profilu pojawiało się od groma. Organizatorzy oczywiście wyjaśniali przyczynę takiego stanu rzeczy, należy jednak pamiętać, że tylko winny się tłumaczy.
Kolejne wspomnienie, które rozmija się z rzeczywistością, to miejscówka. Niestety, organizatorom nie udało się zdobyć wprost kipiącej od wspomnień szkoły na Lubomirskiego 21 i impreza ostatecznie znalazła lokal na bardzo (nie)słynnej Nowej Hucie, a dokładniej w Szkole Podstawowej nr 37, na Osiedlu Stalowym 18 i w Gimnazjum nr 45, na Osiedlu Willowym 1.
Okolica do najbezpieczniejszych nie należała, ale trzeba przyznać, że jej sława jest trochę przereklamowana. Owszem, były incydenty z lokalsami, ale nie słyszałem by komukolwiek stała się krzywda. Wystarczyło trzymać się głównych ulic, nie wchodzić w podwórka i można było spokojnie zwiedzać okolice.
Same szkoły nie były w najlepszym stanie, ale najważniejsze, że w ogóle były. Dobrze, że budynki były od siebie oddalone o niecałe pięć minut spacerkiem, więc przemieszczanie się między nimi nie było jakąś niesamowitą wyprawą.
Tajemniczy kod QR
Akredytacja główna odbywała się w Gimnazjum nr 45, która przy okazji była też szkoła sypialną, co zaliczam zdecydowanie na plus. Niestety, jako twórca atrakcji i przedstawiciel mediów, musiałem za akredytować się w drugiej szkole. Niezbyt dobre rozwiązanie, bo o ile udało mi się załapać na przygotowania szkoły do konwentu i zostawić rzeczy w budynku sypialnym, tak gdybym przyjechał i ktoś mi kazał biegać między jednym i drugim budynkiem w nie do końca określonym celu… No cóż, dało się zrobić to sprawniej.
Wielkim plusem akredytacji dla osób z przedpłatami i darmowymi wejściówkami, były kody QR, przesyłane do zainteresowanych przed imprezą. Wystarczyło podejść z wydrukiem kodu do osoby akredytującej, pozwolić jej zeskanować go i odebrać pakiet konwentowicza. Bardzo przyjemna rzecz.
No i pochwalić muszę Złego Janka, który, mimo że nie miałem takiego kodu, szybko mnie rozpoznał i podał mój pakiet. I właśnie tak powinny wyglądać akredytacje VIP (żeby nie było, nie uważam się za jakiegoś ważniaka, ale to było miłe), gdzie osoba rozdająca takie wejściówki rozpoznaje bez problemu osobę wchodzącą. Czy muszę wspomnieć, że na Imladrisie nie widziałem praktycznie żadnych kolejek przy akredytacji?
Sam pakiet konwentowy, choć ładnie zapakowany w folię, sprawił jednak trochę zawodu. Dostałem zasadniczo tylko informator i identyfikator. Żadnego spamu, nic. Dopiero potem się okazało, że spam jest, tylko ktoś chyba nieopatrznie chciał mi go oszczędzić. Niewiele brakło, a przeoczyłbym informacje o nowym lokalu dla graczy w Krakowie (HEX, do którego muszę się kiedyś wybrać).
Informator wykonany był poprawnie, bez zbytecznych fajerwerków i posiadał bardzo dokładną mapę okolicy, z zaznaczonymi sklepami, aptekami i przystankami komunikacji miejskiej. Ładny identyfikator, wraz z wygodną smyczą, wyglądał wręcz cudownie w porównaniu z wieloma innymi tegorocznymi konwentami.
Program (nie)najwyższych lotów
Program prelekcyjny Imladrisu nie wywołał u mnie ekstazy. O ile nie jestem zwolennikiem dużej ilości nitek programowych, w co konwent wpasował się idealnie, tak wychodzę z założenia, że punkty ostatecznie trafiające do programu, powinny być najwyższych lotów. Niestety, pod koniec roku wprawionego konwentowicza (Imladris był moim dwunastym konwentem w roku) ciężko zadowolić. Zwłaszcza, gdy widzi się po raz któryś tego samego prelegenta z tą samą prelekcją.
Rozłożenie czasowe też było nietypowe. Program w kończył się praktycznie o 21 (oczywiście poza niedzielą), natomiast rozpoczynał o godzinie 11 (oczywiście poza piątkiem). Szczerze, wyczuwam po prostu spore braki w zgłoszeniach programowych, bo wydłużając program o dwie godziny, dałoby się uzyskać koło dwudziestu dodatkowych godzin prelekcyjnych. Mam szczerą nadzieje, że przy kolejnej edycji będzie trochę lepiej.
Gośćmi Imladrisu byli w tym roku bliżej niezidentyfikowani (poza Andrzejem Pilipiukiem) ludzie. Dlaczego? Dlatego, że w informatorze i na stronie nie znalazła się żadna informacja, kto jest gościem konwentu. Teoretycznie istniał blok twórców, jednak obecność w nim zaznaczyły na przykład takie sławy, jak organizatorzy Polconu 2014 w Bielsku-Białej, bliżej nieznana mi blogerka czy wydawnictwo GINDIE w postaci Darkena. Ja nie wątpię, oni na pewno coś tworzą. Ale czy byli gośćmi tego konwentu? Nie mam bladego pojęcia.
Gry, zabawy i konkursy
Jedna z lepiej przygotowanych atrakcji na Imladrisie to zdecydowanie games room. Jego zaopatrzenie było bardziej niż solidne. Nic dziwnego, bo gier do niego dostarczyły Bard, Rebel, Dragonus, Granna, Galakta i Fabryka Gier Historycznych. Jednym słowem, fan dobrych planszówek niemal na pewno mógł znaleźć coś dla siebie. Na dokładkę odbyła się całkiem spora ilość pokazów i turniejów gier. Jeśli ta część Imladrisu będzie się rozwijać, to konwent ma zapewnioną sporą ilość odwiedzających w przyszłości.
Blok konkursowy, który mi zawsze daje największą frajdę, był bardzo skromny. Konkursy można było policzyć na palcach jednej ręki. Ich poziom był raczej wysoki i ludzie bardzo dobrze się na nich bawili. A jeszcze większa frajda była, gdy okazało się, jak dużo nagród przypada w konkursie. To akurat ruch, którzy organizatorzy wielu konwentów powinni przemyśleć – czy lepiej zrobić dużo konkursów ze szczątkowymi nagrodami, czy może mniej, ale wynagrodzić ludzi naprawdę porządnie.
Wielkim nieobecnym na Imladrisie był LARP nieustający, kiedyś praktycznie stała atrakcja w programie. Niestety, brakło ludzi, którzy mogliby go pociągnąć. A szkoda, bo zabawy tego typu są zawsze przednie i warto poświęcić trochę siły, by ludzie mieli alternatywną i ciekawą rozrywkę.
RPGami Kraków stoi
Dla miłośników sesji RPG uruchomiona została akredytacja MG, gdzie można było zgłosić chęć zagrania. Akredytacja wyglądała bardzo oldschoolowo, żadna kartka nie była wydrukowana, a wszystkie zapisy i wpisy wywieszone były na ścianie, zamiast na tablicy korkowej. Choć wszystko wyglądało chaotycznie, obsługa tego stanowiska bez problemu radziła sobie z organizacją i nie słyszałem, by ktoś miał problem ze znalezieniem chętnych do wspólnej gry. Ale nad wrażeniem estetycznym i oznaczeniem stanowiska ekipa Imladrisu musi popracować, bo nie wierzę, że problemem jest wydrukowanie jednej porządnej kartki z opisem stanowiska. Na pewno przydałoby się też na mapce konwentowej oznaczyć miejsce, w którym akredytacja MG się znajduje i opisać, jak ona dokładnie działa.
Z ciekawostek – na Imladrisie odbył się Archipelag – pierwszy w Polsce konkurs na najlepszą drużynę graczy RPG. Nie jestem zwolennikiem spędzania całego konwentu na graniu sesji, ale dla grup śmiałków chętnych wyzwań było to świetne wydarzenie, zwłaszcza, że gry były prowadzone przez naprawdę wyśmienitych i utytułowanych Mistrzów Gry, takich jak Wojtek Rzadek czy Mateusz „Inkwizytor” Budziakowski. Ostatecznie w Archipelagu udział wzięło sześć drużyn, czyli tyle, ile maksymalnie miejsc przewidzieli organizatorzy, co pokazuje, że zainteresowanie takim wydarzeniem jest wystarczające, by był sens je organizować co roku. Zwłaszcza, że dało się słyszeć po kątach, że uczestnicy są zadowoleni. Co prawda, sami organizatorzy przyznają, że formuła konkursu musi jeszcze wyewoluować, ale pewne jest, że Archipelag zagości na dobre w polskim światku RPGowym.
Nieoczekiwana niespodzianka
Największym zaskoczeniem Imladrisu była ochrona imprezy, złożona z niesławnego patrolu. Okazuje się, że ochrona stworzona w ten sposób może być kulturalna dla uczestnika i realnie dbać o bezpieczeństwo ludzi na terenie imprezy, a nawet poza (robiąc co jakiś czas obchód między jednym budynkiem a drugim). Zapewne jest to sprawa odpowiednich ludzi zarządzających formacją na terenie imprezy. Nie wiem, czy ktoś sobie wziął do serca to, co pisałem po Opolconie, czy może po prostu w inny sposób zauważył problem, ale wszystko idzie w pozytywną stronę. Tak trzymać!
Podsumowanie
Mimo, że Imladris w tym roku powracał na mapę po dłuższej przerwie, w ogóle nie było w nim czuć ducha starego konwentu. Nie było też specjalnie dużo wspominania (zasadniczo, tylko jedna prelekcja, swoją drogą, dość słaba, bo była tylko pokazem zdjęć), a raczej mocne nastawienie na zrobienie dobrej imprezy. Organizatorzy cały czas byli bardzo zabiegani, co przy ich wieku wróży szybki zawał serca. ;) Ale jednym z prawdziwych celów Imladrisu, jest wychowanie młodego Krakowskiego pokolenia organizatorów. Czy się uda, czas pokaże.
Ostatecznie przez imprezę przewinęło się według danych organizatorów 721 osób. Wynik z jednej strony nie powala na kolana, z drugiej jest dość optymistyczny dla imprezy, której nie było parę lat na mapie. Na pewno nie był to konwent roku, ale Imladris: Powrót był całkiem solidną i przyjemną imprezą. Organizatorzy też byli zadowoleni, bo już ogłosili termin kolejnej edycji imprezy. I jestem pewny, że jeśli tylko życie nie przeszkodzi, jak w poprzednich latach, będę tam na 100%.
Ocena: 4/6
P.S. Therion ssie. Kult też ssie.